Emocje ligowe w Tarnowie powoli opadły. Grupa Azoty Unia opuściła szeregi PGE Ekstraligi po zajęciu ostatniego miejsca. Były już trener tarnowskich „Jaskółek”, w rozmowie z naszym portalem podsumował krótko, zakończony w sierpniu sezon.
Przed rozgrywkami nikt nie ukrywał, o co będą walczyć tarnowianie. W opinii wielu, powinni oni jednak mieć problemy z wygraniem jakiegokolwiek meczu, ostatecznie uplasowali się na ostatniej pozycji z 10 punktami, po pięciu wygranych, „domowych” pojedynkach. Mankamentem były z pewnością wysokie porażki na wyjeździe, przez co zabrakło choćby jednego punktu bonusowego. On w ostatecznym rozrachunku pozwoliłby drużynie zająć 7. miejsce w tabeli i przygotowywać się do spotkań barażowych. Tak się jednak nie stało, a losy przyszłości tarnowskiego zespołu sprowadziły się do dwóch ostatnich biegów sezonu zasadniczego. Te w Zielonej Górze przegrano podwójnie, przez co „Jaskółki” po roku powrócą w szeregi Nice 1. Ligi Żużlowej. – Wiadomo, że gdy przegrywa się główny cel jednym punktem meczowym, to pojawia się dużo wątpliwości, dlaczego tak się stało. Myślę, że przy tym, co się wydarzyło, gdybyśmy przykładowo zostali „rozjechani” w Toruniu, czy Zielonej Górze, byłoby mniej pytań. Jednak w momencie, kiedy przegrywa się jednym punktem, albo brakiem bonusu, bo tak właśnie było, to do każdego biegu można dorobić ideologię. Czytałem, że np. w czternastym biegu powinien pojechać ten, czy inny zawodnik. Oczywiście, gdyby taka sytuacja miała miejsce i ten bieg przegrany zostałby 1:5, to też byłoby źle. Dlatego ciężkie jest życie trenera żużlowego, bo jeżeli jego decyzja na torze się nie obroni, to zostaje niszczony opiniami pseudoekspertów – dziennikarzy i kibiców, którzy się „znają”. Gdy trener podejmuje decyzje i broni się na torze, to jest noszony na rękach. Kiedy natomiast bywa odwrotnie, to wówczas jest on dosyć brutalnie obrażany. Życie się nie kończy, taka jest rola trenera. Jeżeli nie osiągniesz zakładanego celu, musisz liczyć się z tym, że jesteś winny i możesz stracić posadę – mówił, podsumowując sezon i jego konsekwencje, Paweł Baran.
Były trener pierwszej drużyny Grupa Azoty Unii, w rozmowie nawiązał do pojedynku w Grudziądzu. Na to spotkanie wszyscy jechali „bojowo” nastawieni po zwycięstwie w Tarnowie z Fogo Unią Leszno. Zamiast trzech punktów, o które miano jednak walczyć, to lokalny rywal zapisał na swoim koncie taką zdobycz, a przypomnijmy, że grudziądzanie również toczyli wówczas bój o przyszłość w PGE Ekstralidze. Tam także „Jaskółkom” zabrakło zatem nie tyle zwycięstwa, co nawet punktu bonusowego. – Jeśli chodzi o mecz w Grudziądzu, to każdy gdzieś wytyka, ze był on źle rozegrany. Nikt nie weźmie jednak pod uwagę tego, że Kenneth prowadził bieg na 3:3 i się przewrócił. Można powiedzieć, że po tym upadku już go nie było, bo pojawił się w wyścigu trzynastym, gdzie też jechaliśmy na remis i on opuścił tor, bo nie był zdolny do jazdy. Przede wszystkim to ustawiło mecz, a mieliśmy gadanie, że Kildemand nie jeździł od początku. Gdy startował od pierwszych biegów, to było źle. Nie pojechał – również było niedobrze. Podejrzewam, że gdybym miał kryształową kulę, to wszystko byłoby w porządku (śmiech). Tak jednak nie jest. Jak mówię – należy popatrzeć na to, że od tego momentu, kiedy Kenneth upadł i od powtórki, wówczas nam po prostu wynik odjechał. Było jeszcze wykluczenie Mroczki i kolejne 5:1 dla grudziądzan. Można powiedzieć, że z wyniku na styku, dwa biegi przebiegły tak, że on się oddalił – dodał.
W wypowiedziach kibiców, pojawiały się również opinie, że w ostatnich wyjazdowych pojedynkach to lider zespołu, jakim przez pozostałą część sezonu był Nicki Pedersen, nie stanął na wysokości zadania. Poza Tarnowem ostatnie biegowe zwycięstwo odniósł on we Wrocławiu 1 lipca (wygrywając dodatkowo jeden bieg podwójnie, za plecami Patryka Rolnickiego w Zielonej Górze). Teoretycznie, gdyby w Toruniu, bądź w „Winnym Grodzie” linię mety minął jako pierwszy, jak miało to miejsce wielokrotnie wcześniej, wówczas nastroje w obozie tarnowskim mogłyby być teraz całkiem odmienne. W pierwszej fazie sezonu był on jednak niewątpliwym filarem tarnowskiej ekipy, a po upadku w Gorzowie Wielkopolskim, przez jakiś czas musiał jeździć z kontuzją ręki. – Co do Nickiego, to ciężko stwierdzić, że to on „zawalił”. Ja naprawdę tego nie zrobię i nie mogę tak powiedzieć. Jechał kapitalnie przez cały sezon. Mało kto wie, ale on dla Unii Tarnów poświęcił SEC, bo miał do wyboru – albo jechać do Włoch na Challenge do tego cyklu (rozegrany w Terenzano – przyp. red.), albo przyjechać do Tarnowa na ligę z Wrocławiem. Pojawił się wówczas na meczu. Z kontuzją ręki też nie musiał jeździć, a czuł się na tyle pewnie, że mógł ścigać się bezpiecznie i przede wszystkim skutecznie. To jest sport żużlowy. Było też widać, że gdzieś w Grand Prix się męczy. Mówiło się, że dzień wcześniej wygrał turniej w Malilli, a później nie udało mu się zwyciężyć wyścigu w Toruniu. Trzeba jednak przypomnieć, że on do półfinałów wszedł wówczas z 9 punktami. Nie awansował z 15 „oczkami”, tylko musiał się załapać do ósemki. Zbierał te punkty, udało mu się to, w półfinale wszystko zagrało, a w finale jest jak w piętnastym biegu w lidze. To może się poukładać i jedzie się do przodu, nikt go nie zablokował i wykorzystał to. Zabrakło jednego zwycięstwa biegowego w Toruniu, może podobnie lub dwóch w Zielonej Górze, gdzie mecz mógł się inaczej układać. To jest tylko człowiek, przeciwnik też nie jest z niższej półki, tylko to ekstraliga. Każdy minimalny błąd jest szybko wykorzystywany przez rywala – podkreślił.
Mankamentem w zespole „Jaskółek” były również punkty, zbierane przez juniorów. Patryk Rolnicki, zwłaszcza na wyjazdach nie radził sobie tak, jak sam by sobie również tego życzył, dodatkowo – również w Tarnowie – przez większą część sezonu brakowało mu wsparcia w drugim młodzieżowcu. Miejsce Kacpra Koniecznego kilkukrotnie zajmował Dawid Knapik, jednak rozgrywki zakończył on przedwcześnie z powodu dwóch kontuzji, które odniósł. Taka sytuacja na pozycjach młodzieżowych, według naszego rozmówcy była jednak przewidywana przed startem rozgrywek. – Na pewno zabrakło też lepszej postawy juniorów. Nikt teraz jednak nie jest rozczarowany, bo przed sezonem wiedzieliśmy, jaką mamy formację młodzieżową i nikt nie mówił, że oni nam będą mecze wygrywać, a teraz nagle może pojawiać się lament. Nie myśleliśmy, że może być inaczej, a tak wyszło. Od początku wiedzieliśmy, że będziemy borykać się tu z problemami i niestety tak było. Kacper jeździł, bo nie było innej alternatywy. Dawid wskakiwał, ale później też w zawodach młodzieżowych przydarzyły mu się upadki i kontuzja – złamany bark. To też odegrało jakąś rolę i pod koniec sezonu już nie był w stanie występować na takim poziomie, żeby móc pojechać w lidze i punktować. Ciężko tutaj czegokolwiek się dopatrywać. Wiedzieliśmy, z czym się mierzymy w sezonie. Oczywiście, że myśleliśmy nad pozyskaniem juniora, nie jest tak, że zakładaliśmy, że z nimi sobie poradzimy i się utrzymamy. Wiadomo, w kontekście tych meczów w Toruniu, czy Zielonej Górze, że wsparcie drugiego młodzieżowca mogłoby też zaważyć o tym „być, albo nie być”. Ciężko jednak było też kogokolwiek ściągnąć do Tarnowa – powiedział, w kontekście postawy najmłodszych zawodników, Paweł Baran.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!