W 5. rundzie PGE Ekstraligi tarnowskie „Jaskółki” pokonały zespół MRGARDEN GKM Grudziądz w rozmiarze 49:41. Szkoleniowiec gospodarzy Paweł Baran po meczu cieszył się z odniesienia trzeciego „domowego” zwycięstwa w tym sezonie.
W czasie pojedynku gospodarze prowadzili już nawet 12 punktami. Ostatecznie goście zmniejszyli stratę do 8 „oczek”, choć wcześniej dwie kontrowersyjne decyzje podjął sędzia zawodów Michał Sasień z Gdańska, odbierając punkt Patrykowi Rolnickiemu, który był na mecie przed ArtiomemŁagutą oraz wykluczając z jednego z biegów Artura Mroczkę. Paweł Baran był wdzięczny przede wszystkim swojemu niekwestionowanemu liderowi, Nickiemu Pedersenowi, startującemu po raz kolejny z obolałą prawą dłonią.
– Do meczu w Grudziądzu został jeszcze kawałek czasu, ale my tam pojedziemy wygrać, a nie walczyć o bonu. Słyszałem przed tym meczem, że dobrze, że Grudziądz przyjeżdża, to złapiemy oddech. Ja jednak zawsze powtarzam, że kto by do nas nie przyjeżdżał, to nie ma łatwych meczów w ekstralidze i na pewno ich już nie będzie. Stanęliśmy jednak na wysokości zadania, chłopaki jako drużyna. Myślę, że szczęście w nieszczęściu, że Kubie rozleciał się silnik. Po tym chyba trochę się bał, ale okazało się, że nie musiał się niczego obawiać. Ten drugi też był szybki. Dziękuję wszystkim. Chciałem też podziękować Nickiemu Pedersenowi, że był w tym meczu z nami, bo bez niego nie wygralibyśmy. Nie ma się co oszukiwać, byłoby bardzo ciężko, zresztą z nim również tak było. Chciałem też uciąć spekulacje, odnośnie jazdy Nickiego z kontuzją. Prosty temat:„Nicki, jeśli jesteś w stanie, lekarz Ci pozwoli i czujesz się na siłach, to przyjedź do Tarnowa. Jeśli nie, to jest to tylko sport i za dużo jest do stracenia.” Nicki podjął decyzję według siebie słuszną i nie było widać po nim, że jechał z kontuzją. Dziękuję rywalom, przeciwnikom za walkę fair, bo można powiedzieć, że było jej dużo. Bardzo ważne jest to, że nie było chamstwa. W tym wszystkim dziękuję jeszcze kibicom i Grupie Azoty, która była, jest i będzie z nami, bo bez nich naprawdę – powtórzę to jeszcze raz – nie byłoby tych sukcesów, które drobnymi kroczkami osiągamy – mówił po niedzielnym zwycięstwie swojego zespołu, Paweł Baran.
Po raz kolejny w ligowym meczu szkoleniowiec gospodarzy z rezerwy korzystał z Wiktora Kułakowa, zastępującego dwukrotnie Petera Kildemanda. Ostatecznie Rosjanin na swoim koncie zapisał jeden punkt, przy dwóch „oczkach” Duńczyka. Był możliwy jednak scenariusz, że na torze pojawi się on już po pierwszej serii startów, kiedy to Kildemand przyjechał ostatni. –Pokusy są zawsze, ale to jest naprawdę ciężkie dla zawodnika, który przywozi zero. Tak naprawdę Peter „przywiózł” to zero po walce. Nie miałby nawet szansy, żeby zrobić korektę w sprzęcie. Podjąłem ryzyko, może nie wygrał kolejnego biegu, ale też go nie przegraliśmy. Wtedy miałem już trochę więcej „materiału”, żeby go przeanalizować i zastanowić się, czy wpuścić Wiktora, czy postawić na Petera. Postawiliśmy tak naprawdę na Rosjanina. On też przywiózł punkt, ale ktoś może od razu powiedzieć, że na juniorze. Można jednak też zwrócić uwagę, że ładnie zabrał się ze startu. Wyprzedził go nie kto inny, jak tylko ArtiomŁaguta, który potem, do końca zawodów, nie przegrał biegu. Decyzje trenerskie są ciężki. Tak naprawdę z rezerwowym jest ból głowy i nie tylko dla nas trenerów, ale też dla zawodników, bo wiedzą, że mogą zawalić bieg. Przed nim mają już bata i presję nad sobą, której tak naprawdę nie powinni mieć. To też dodatkowo spina zawodnika i jest to problem. Już go jednak mamy i musimy sobie z nim radzić – wyraził swoją opinię w kontekście zawodnika rezerwowego.
Pojawiła się mała debata na temat tego, czy nie warto byłoby zaryzykować i wpuścić Wiktora Kułakowa już od początku meczu. Umieszczając go jednak w podstawowym składzie, „wylecieć” musiałby jeden z seniorów. Przy możliwości wpuszczania go od początku z rezerwy, trzeba byłoby z kolei kogoś zastępować, bez możliwości jego pokazania się na torze. –Aby tak zrobić, to musiałbym nie powołać kogoś na zawody i wtedy jechałby Wiktor. Na pewno tak nie zrobię, bo rozmowy, cel i plany przedsezonowe były inne. Ja będę się tego trzymał. Mimo wszystko, ktoś powie, że tym razem Peter zawiódł. To zawodnik, który potrafi i – jak sam kiedyś powiedział – nie zapomniał, jak się jeździ. To generalnie nie jest podyktowane jego złą jazdą, tylko nie może się on u nas, w Tarnowie „wybrać” ze startu. Jak tego nie zrobi, to potem ciężko mu cokolwiek zdziałać. Ja wiem, że on sobie też zdaje z tego sprawę. Pracuje nad tym i może być tak, że w najważniejszym momencie wszystkich nas zaskoczy. Trzeba mu ufać, dawać szansę i los może tak sprawi, że się nam wszystkim odwdzięczy – dodał z nadzieją.
Grupa Azoty Unię Tarnów czekają teraz pojedynki z Fogo Unią Leszno. Najpierw, 27 maja „Jaskółki” udadzą się do województwa wielkopolskiego, aby na własnym obiekcie podjąć leszczynian w rewanżu 10 czerwca. Można powiedzieć, że kolejne wyjazdowe spotkanie odbędzie się zatem w „jaskini lwa”, „Byki” odprawiają bowiem kolejnych rywali ze sporym bagażem punktowym. –Wiemy, co Leszno jedzie – i u siebie i na wyjazdach. Na pewno nie pojedziemy się poddać. Udamy się tam po jak najlepszy rezultat. Na ile nas będzie stać tam pojechać, to pojedziemy. Nasze wyniki na wyjazdach na pewno nas i zawodników nie satysfakcjonują. Z pewnością nie poddamy się, i nie pojedziemy do Leszna, jak na zbicie. Po prostu zrobimy wszystko, żeby walczyć, aby coś się działo, żeby kibice obecni na stadionie, bili brawo – zakończył szkoleniowiec drużyny z Tarnowa, Paweł Baran.
Źródło: informacja własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!