Każdy lubi być doceniany, chwalony. Czujemy się dzięki temu lepiej. Jednak przesyt tych dobrych słów, a nawet gloryfikowanie kogokolwiek nie przynosi na dłuższą metę niczego dobrego. W sporcie często można to dostrzec.
Wydawało się, że nic tej zimy już nie wstrząśnie żużlową familią. Muszę przyznać, iż u progu tego roku przeszło mi przez myśl, że przerwa międzysezonowa przebiega dziwnie spokojnie. Jak nie przerwa. I wtedy pojawił się on – młody, zdolny i, jak się okazało, na bakier z przepisami antydopingowymi. Maksym Drabik. Zawodnik Betard Sparty przyznał się do niecnego czynu już przed kontrolą podczas finału PGE Ekstraligi. Świadczy to o świadomości przekroczenia przepisów i, tu muszę się zgodzić z fanami zawodnika, posypanie głowy popiołem rzeczywiście należy pochwalić. Jednak dalsze postępowanie Drabika daje do myślenia.
Jak łatwo można było przewidzieć, 21-latek otrzymywał wezwania do złożenia wyjaśnień i… postanowił je zignorować. Zatrzymajmy się tu na chwilę. Gdyby to było jedno pismo – można byłoby to jakoś wybronić. Bo wyjazd, bo nie było w domu, bo poczta dała ciała. Jednak jeśli sytuacja się powtarza, wygląda to dość dziwacznie. Trochę jakby Maksym wierzył, że przyznanie się do winy automatycznie oczyszcza go z zarzutów. Niespodzianka – to tak nie działa.
Na brak odpowiedzi zadziałała dopiero publikacja szanownych kolegów z prasy. Czyli do tego czasu mieliśmy do czynienia z czymś na zasadzie „dopóki nikt się nie czepia – hulaj dusza, piekła nie ma!”. Po wspomnianym przeze mnie artykule nagle jakimś cudem znalazł się czas na wyjaśnienia, a nawet i klub opublikował oświadczenie, w którym przyznano, że chodzi o podanie substancji nawadniających organizm przez klubowego lekarza. Sęk w tym, że takowe, podane kroplówką w ilości powyżej 100 ml, jest zabronione. W przypadku Drabika chodzi o 500 ml. Takie cudo regeneruje zawodnika, dzięki czemu w krótkim czasie może poczuć się jak młody bóg. Zawodnik Sparty działanie tak dużej dawki z pewnością odczuł i w samym meczu zdobył 13 punktów.
To, co może martwić, to polowanie na czarownice. Sparta zwykła stawiać swoich czołowych zawodników na piedestale, niejednokrotnie przymykając oko na ich fochy. To również sprawiało, że żużlowcy chętnie zostawali we Wrocławiu. Czy teraz będzie podobnie? Takiego scenariusza wykluczyć nie można – nie zdziwi mnie zrzucenie całej winy na barki lekarza, który powinien myśleć o wyprowadzce ze stolicy Dolnego Śląska. Tak na wszelki wypadek. Wiele również zależy od wyroku, jaki Drabik usłyszy – choć myślę, że jest na tyle młodym zawodnikiem, iż nawet po trzech latach byłby w stanie ścigać się na wysokim poziomie. Tak wysokiej kary jednak się nie spodziewam. Rok, góra dwa. Kara być musi, zwłaszcza w obliczu tak intensywnej walki z dopingiem w świecie sportu.
Niespokojnie zerkam też na komentarze kibiców. Drabik we Wrocławiu miał niemal status boga. A kiedy jesteś bogiem, czujesz że możesz robić wszystko – wszak konsekwencji będzie żadnych. Klub uratuje, wytłumaczy, fani poprą. Wystarczy rzucić, że to te media są złe i tylko polują na clickbait. Hasło popularne, które zażre zawsze i wszędzie. Nietykalność zawodnika w skali 1-10 wynosi jakiś milion i on to potrafi wykorzystać. Rozumiem oddanie fanów, ale we wszystkim trzeba znać umiar. Zwłaszcza w klepaniu po plecach.
Bez umiaru każdemu zawodnikowi grozi samozachwyt. Choć niektóre serca krwawią, czasem trzeba swoim ulubieńcom pozwolić się potknąć, a może nawet i upaść, bo nic nas tak nie uczy jak błąd czy upadek, prawda? Nie jest przyjemnym patrzenie na cudze nieszczęście, jednakowoż czasem skutki mogą być korzystne i, kto wie, może niektóre sprawy w życiu tej osoby się poukładają. Dziś niestety często brakuje fanów, a fanatyków – wręcz przeciwnie. Brakuje rozsądnego podejścia do sprawy, sporo za to emocjonalnego zaślepienia. Świat idzie w skrajności. Skrajne oddanie albo skrajna nienawiść. Szkoda, bo pomiędzy bielą i czernią jest całkiem sporo kolorów. Według mnie warto je poznać.
Poznawanie nie jest rzeczą łatwą. Zwłaszcza jeśli chodzi o kogoś, do kogo pałamy sympatią. Przy pozytywnych odczuciach często idealizujemy, a niestety sporo gwiazd, zwłaszcza młodych sportowców, ma poprzewracane w głowie. Młody człowiek ze świadomością wielkości swojego talentu i uwielbienia kibiców, a także tego, jak dobry ma kontrakt, często lubi odlecieć. Warto mieć na uwadze, że tak naprawdę to, co widzimy w mediach czy na stadionie, to istny teatr. Każdy z nas inaczej zachowuje się w domu, a inaczej w pracy. Na zewnątrz wszyscy mamy maski. Nie inaczej jest ze sportowcami. Oni w swojej pracy też są innymi ludźmi niż prywatnie. I tak, wizerunek kreowany w social mediach też się do tej pracy zalicza. Pamiętajcie, że ci mili, wiecznie uśmiechnięci i pozujący do zdjęć chłopcy nie są tak święci, na jakich wyglądają w Waszych głowach.
Nie krytykuję i nie odrzucam kibicowania, nie mówię, że wszyscy są źli, bo do wszelakich skrajności mi daleko. Proponuję tylko wyważenie niektórych opinii i zweryfikowanie niektórych tez. Zwłaszcza tych spiskowych. Pamiętajcie, że ci na torze to też ludzie. Mają prawo do błędów i je popełniają – raz większe, raz mniejsze. Wybaczajmy, ale nie bójmy się też krytyki, gdy zawodnik na takową zasłuży. Nie nośmy ich na siłę na rękach, by nie poczuli się bogami. Bo od samozachwytu droga do upadku jest naprawdę zadziwiająco krótka.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!