Niepoważna analiza to nasz nowy cykl artykułów, który należy traktować z przymrużeniem oka. Chcemy w nim podkreślić, że żużel dla kibiców to wyłącznie rozrywka i warto spojrzeć nieraz na naszą ukochaną dyscyplinę z dystansem. Artykuły będą pojawiać się w każdy piątek aż do końca lutego. W drugim z nich na tapet bierzemy Włókniarza Częstochowa i ich formę w sezonie 2024.
Sezon 2024 okazał się dla Włókniarza Częstochowa prawdziwym rollercoasterem emocji, tyle że ten zjeżdżał w dół przez większość czasu. Klub balansował na krawędzi spadku, a atmosfera wokół drużyny przypominała bardziej brazylijską telenowelę niż solidnie zarządzany zespół sportowy. Jak wyglądała droga „Lwów” przez ten chaotyczny rok?
Sezon 2024 – „Lwy” zamieniły się w kociaki
Włókniarz zakończył sezon na przedostatnim miejscu w PGE Ekstralidze, zdobywając o jeden punkt więcej niż Unia Leszno. Choć to wystarczyło, by uniknąć spadku, wynik ten trudno nazwać sukcesem. Od początku rozgrywek zespół wyglądał na pogubiony, a decyzje taktyczne przypominały układanie puzzli w ciemnościach.
Najbardziej dramatycznym momentem sezonu dla Włókniarza był mecz domowy z Unią Leszno, zakończony wynikiem 47:43. Spotkanie było niezwykle zacięte i rozstrzygnęło się dopiero w ostatnich biegach, co pozwoliło (jak się później okazało) częstochowianom zachować miejsce w PGE Ekstralidze dzięki remisowi w dwumeczu. Ulga i radość po ostatnim biegu szybko zmieszały się jednak z odrobiną szydery. Z tak osłabioną Unią Leszno, która przyjechała do Częstochowy w składzie przypominającym żużlową wersję „Składu na wagę” z lokalnego bazarku, każdy spodziewał się co najmniej dwucyfrowego zwycięstwa. Tymczasem Włókniarz wygrał ledwie o włos, i to w meczu, w którym zaliczyli więcej błędów niż GPS prowadzący przez remontowaną drogę. W tym miejscu jednak trzeba oddać szacunek Unii Leszno, że powalczyła jak równy z równym na terenie rywala mimo sporych osłabień, a Ben Cook zaliczył wymarzone wejście do najlepszej ligi świata.
Dramaty w parkingu i na trybunach – jak przegrać PR-em
Atmosfera w klubie osiągnęła apogeum napięcia podczas meczu w Toruniu, kiedy Leon Madsen i mechanik Mikkela Michelsena postanowili rozstrzygnąć różnicę w ustawieniach motocykli za pomocą pięści. Publiczność na MotoArenie miała więc dodatkowe widowisko, a reszta ligi mówiła o Włókniarzu bardziej w kontekście boksu niż żużla.
Po zakończeniu sezonu w PGE Ekstralidze doszło do jeszcze jednego skandalu. Klub nasłał ochronę z gazem pieprzowym na własnych kibiców, którzy chcieli wyrazić swoją opinię o sezonie poprzez wywieszenie stosownych transparentów. Sytuacja z trenerem Januszem Ślączką również wywołuje na twarzach kibiców z Częstochowy niesmak. Dopiero 20 grudnia, przy okazji publikacji „audytu sportowego”, klub przekazał informację, że z dotychczasowym trenerem umowa nie została przedłużona. Na razie jednak wciąż nie wiadomo kto poprowadzi biało-zielonych w następnym sezonie.
Transferowe rewolucje – czy Doyle, Pawlicki i Lampart to remedium?
Po sezonie pełnym chaosu, włodarze Włókniarza zorganizowali transferową ofensywę. Po odejściu liderów – Leona Madsena oraz Mikkela Michelsena klub sięgnął po ich następców. Zostali nimi Jason Doyle, wracający po poważnej kontuzji, który ma być liderem. Czy jednak to dobry pomysł, by powierzać stery okrętu komuś, kto jeszcze niedawno był na pokładzie szpitalnego łóżka i gabinetów rehabilitacyjnych?
Piotr Pawlicki to z kolei postać kontrowersyjna – na przemian genialny i zagubiony. Raz jest artystą malujący na płótnie, by w kolejnych zawodach wcielić się w rolę malarza w firmie wykończeniowej. Wiktor Lampart to młody talent, ale ostatni sezon pokazał, że jego zaangażowanie jest mniej więcej na poziomie ucznia odrabiającego lekcje podczas ulubionej bajki. Potencjał w tych zawodnikach jest, ale czy zostanie uwolniony pod Jasną Górą?
Co przyniesie 2025 rok?
Przyszłość Włókniarza to temat pełen znaków zapytania. Klub ma ambicje powrotu do walki o play-offy, ale czy jest na to gotowy? Transfery dają nadzieję, jednak fundamenty zespołu pozostają chwiejne. Najważniejsze będzie odbudowanie atmosfery w drużynie i odzyskanie zaufania kibiców.
Klub powinien również zadbać mocniej o rozwój młodzieży. Juniorzy zanotowali wyraźny spadek formy, co szczególnie widoczne było w ostatnim sezonie, gdy ich wyniki na torze pozostawiały wiele do życzenia. Sytuację dodatkowo skomplikowało zawieszenie kariery przez Kajetana Kupca, podstawowego juniora, co jeszcze bardziej obnażyło problemy w systemie szkoleniowym klubu.
Pierwsze mecze sezonu 2025 – trzy stopnie do piekła lub raju
Start nowego sezonu to dla Włókniarza czas prawdy. Pierwszy mecz przeciwko GKM-owi Grudziądz na własnym torze będzie kluczowy – porażka na starcie z rywalem „ze swojej półki” może obniżyć morale, ale zwycięstwo da iskierkę nadziei. Wyjazd do Lublina na mecz z Motorem to z kolei podróż w głąb żużlowego piekła, gdzie nawet najlepsi nie czują się komfortowo. To dobra sytuacja dla Włókniarza, ponieważ nikt nie będzie oczekiwał od nich zwycięstwa, a jedynie równorzędnej walki z obrońcą tytułu.
Trzecie starcie z gorzowską Stalą w Częstochowie to mecz, który może ustawić cały sezon. Kibice będą oczekiwać znacznej poprawy względem starcia z żółto-niebieskimi z zeszłego sezonu. Wygrana w tym spotkaniu da nadzieję i wiarę na kolejne kolejki, ale porażka będzie jak sól wsypana w świeże rany. Czy „Lwy” pokażą, że potrafią ryczeć w swojej jaskini czy znów zamruczą z rezygnacją? Z pewnością Włókniarz to jedna z najbardziej zagadkowych drużyn przed startem kolejnego sezonu.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!