Po kilku miesiącach napiętego oczekiwania i przesuwania w kalendarzu kolejnych turniejów w końcu doczekamy się startu cyklu Speedway Grand Prix 2020. Nowa punktacja – „relikt” czasów przedpandemicznych – nowa formuła i stare, dobrze znane lokacje. Tylko czy sześć turniejów z ośmiu przeprowadzone w Polsce to efekt dbałości o zdrowie i bezpieczeństwo zawodników, czy jednak syndrom końca władzy BSI nad cyklem? O tym porozmawialiśmy z obserwatorami żużla z całej Europy.
Dla porządku przypomnijmy formułę tegorocznych zmagań o tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Cykl Grand Prix będzie się składać z ośmiu rund przeprowadzonych w czterech lokacjach w systemie podwójnych turniejów piątek-sobota. Lokacje to odpowiednio: Wrocław w ostatni weekend sierpnia, Gorzów i Praga we wrześniu, Toruń na początku października. Finałowy turniej ma się odbyć, zgodnie z planem z końca 2019 roku, na Motoarenie 3 października.
W Polsce dominuje pogląd, że jako nacja utrzymująca przy życiu cały sport żużlowy mamy prawo do sześciu turniejów Grand Prix w jednym roku. Tym bardziej, że to polska liga jako pierwsza opracowała strategię działania w obliczu pandemii, a polska firma One Sport przeprowadziła z powodzeniem TAURON Speedway Euro Championship, pierwszy w jakiejkolwiek dyscyplinie cykl rangi mistrzowskiej od momentu, gdy koronawirus sparaliżował funkcjonowanie sportowych aren. Topowi żużlowcy świata jeżdżą w PGE Ekstralidze i zgrupowani są w Polsce, więc Grand Prix rozgrywane na polskich arenach ma więcej niż dużo sensu.
Z tą opinią zgadza się Henrik Bauer Hansen, właściciel strony speedwaydeals.com, żużlowy komentator Eurosportu i popularyzator tej dyscypliny w Norwegii: – Moim zdaniem to sensowne rozwiązanie. W sytuacji pandemii lepsza taka formuła Grand Prix niż brak Grand Prix w ogóle – twierdzi Hansen. – Zresztą, o czym my w ogóle mówimy, skoro historycznie o tytule mistrzowskim decydował jeden turniej w ogóle.
Jeff Scott, przez lata felietonista opisujący perypetie klubów w ligach brytyjskich, autor książki The Hitchhiker’s Guide to the Speedway Grand Prix o kulisach cyklu w roku 2018, idzie o krok dalej: – Uważam, że CAŁY cykl 2020 powinien się odbyć w Polsce. Żużel zdecydowanie działa w pełni wyłącznie w Polsce, choćby z ograniczoną liczebnością kibiców. Turnieje raczej zostaną przeprowadzone profesjonalnie. Z kolei Praga zdecydowanie nie jest interesującym torem. Ponadto wydaje mi się co najmniej niewłaściwe, jeśli nie otwarcie niebezpieczne, że w takiej sytuacji, jaką mamy, promotorzy z BSI zamierzają ryzykować zdrowiem zawodników, kibiców i działaczy, a także lokalnych mieszkańców, pozwalając na przeniesienie cyklu na jeden weekend do innego kraju – grzmi Scott.
– Niepokoi mnie kompletny chaos komunikacyjny towarzyszący ogłaszaniu informacji związanych z cyklem w tym roku. BSI i FIM powinny wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo przeprowadzenia wszystkich imprez w jeszcze większym stopniu niż zwykle, a obie te organizacje wydają się chwilowo niezdolne zaplanować choćby wycieczkę do pubu – dodaje Brytyjczyk.
Scott odnosi się do problemu, który dotyczy BSI już od dawna. Chaos związany z organizacją turniejów Grand Prix to domena kilku, jeżeli nie kilkunastu ostatnich lat – poskutkował takimi spektakularnymi wpadkami jak improwizowane przenosiny zawodów na Łotwie z Rygi do Daugavpils w sezonie 2014 czy zakończony po trzech seriach startów turniej w Warszawie w 2015 roku. Mając w pamięci te sytuacje możemy, podobnie jak brytyjski ekspert, powątpiewać, czy BSI jest w stanie zapewnić zawodnikom i kibicom odpowiednie standardy bezpieczeństwa w tej nadzwyczajnej sytuacji, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy.
Wątpliwości co do tego nie ma Anatolij Zil, były wiceprezes Lokomotivu Daugavpils, który w mijającej dekadzie odpowiadał za organizację łotewskich rund cyklu. – W BSI pracują najwyższej klasy specjaliści do spraw sprawiania wrażenia intensywnej pracy. 15 osób wykonuje pracę, którą spokojnie mogłyby wykonać cztery. Wszystkim tym ludziom trzeba zapłacić za wykonane zadania, za transport i noclegi – krytykuje Brytyjczyków Zil. – Nic dziwnego, że sześć z ośmiu rund Grand Prix odbędzie się w Polsce, bo polskie kluby mają największe zaplecze finansowe. Ze strony BSI to nie ma nic wspólnego z dbałością o czyjekolwiek bezpieczeństwo. Tę organizację interesują wyłącznie pieniądze.
Od dawna mówi się o absurdalnych kwotach, jakie władze polskich klubów zmuszone są płacić za możliwość organizacji rundy Grand Prix – przy jednoczesnych dopłatach wręcz ze strony BSI dla organizatorów w kilku innych krajach. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że brytyjscy promotorzy po sezonie 2021 stracą prawa do żużlowych turniejów mistrzowskich na rzecz grupy Discovery, która prawdopodobnie przekaże pieczę nad organizacją cyklu polskiej firmie One Sport. Dla BSI ten i przyszły sezon to więc ostatnia szansa, by zarobić na żużlu.
Interesowność posunięć brytyjskiej firmy dostrzega także Angelika Nowicka z agencji Speedway Events, jedna z tych osób w polskim środowisku żużlowym, która krytykuje pomysł przeprowadzenia 75% cyklu w naszym kraju: –Szczerze uważam, że lepiej byłoby nie pojechać w tym sezonie w ogóle. Nie lubię rzeczy robionych na siłę, a cykl w takiej formie jest zdecydowanie organizowany po to, żeby BSI otrzymało pieniądze z praw telewizyjnych i od sponsorów – komentuje Nowicka. – Jeśli tylko Polska, nie licząc wyjątku w Czechach, ma tworzyć cały cykl, to uważam to za przesadę.
W podobnym duchu wypowiada się Arkadij Szestakow, rosyjski dziennikarz i youtuber żużlowy, znany między innymi z przeprowadzenia szczerej rozmowy z Glebem Czugunowem po otrzymaniu przez tego ostatniego polskiego obywatelstwa. Jak twierdzi Szestakow: – Grand Prix to międzynarodowe święto i różnorodność geograficzna jest bardzo ważna. Bardzo mnie smuci zwłaszcza to, że w kalendarzu brakuje Togliatti, w którym miała się odbyć historyczna pierwsza Grand Prix Rosji.
– Chociaż – dodaje po chwili – sytuacja jest jaka jest i jeżeli mam wybierać między brakiem Grand Prix w tym roku a taką formułą, to wolę to drugie. Tym bardziej, że dzięki pierwotnemu kalendarzowi i zorganizowaniu pierwszego turnieju w weekend, w który miały być zawody w Togliatti, doczekamy się w Rosji transmisji na żywo na kanale Match!Arena. To wielkie święto dla rosyjskich kibiców!
Zdania na temat sensowności przeprowadzania cyklu w obecnym formacie są więc podzielone, chociaż większość zapytanych ekspertów skłania się ku stwierdzeniu, że na bezrybiu i rak ryba. A czy więcej takich „domowych” turniejów może wpłynąć na wyniki polskich żużlowców? – Niekoniecznie polskich – stwierdza Szestakow. – Niektórzy żużlowcy będą mieć przewagę „własnego toru”. We Wrocławiu będą to Maciej Janowski i Tai Woffinden, w Gorzowie Bartosz Zmarzlik… Oczywiście, taka przewaga była już w latach poprzednich, ale zawsze był to jeden turniej w roku. Poza tym w tym sezonie ogólna liczba turniejów jest mniejsza.
– Raczej wszyscy zawodnicy będą mieć podobny poziom komfortu, ponieważ wszyscy mieszkają teraz w Polsce – kontruje Jeff Scott. – Oczywiście, fakt, że zawody odbywają się w twoim mieście, a wszyscy wokół mówią twoim językiem, jest jakimś handicapem i jeżeli mówimy w kategorii małych zwycięstw prowadzących do ostatecznego triumfu, to oczywiście, polscy żużlowcy mają przewagę. Ale czy to oznacza, że widziałbym triumf Patryka Dudka czy Macieja Janowskiego? Wybaczcie, ale wątpię.
Brytyjczyk dodaje także inną ważną myśl: – Kluczowym czynnikiem w tym sezonie będzie przypadkowość nowego systemu punktacji, który premiuje zawodników nie konsekwentnych, ale mobilizujących się na najważniejszy bieg. W obecnej sytuacji taki system czyni kwestię mistrzostwa raczej kwestią szczęścia niż, jak w poprzednich latach, systematycznej pracy. To rzekłszy, stwierdzam, że Dudek czy Janowski ze złotym medalem jednak mnie nie zdziwią.
Henrik Bauer Hansen zwraca uwagę na jeszcze inny kluczowy element: – Grand Prix sprawiło, że możesz zostać mistrzem świata mimo złego dnia w tej czy innej rundzie. Jeżeli porównamy typowy sezon Grand Prix z rozgrywkami SEC w poprzednich latach, widać, jak mało miejsca na błędy było w zmaganiach o tytuł mistrza Europy. W tym roku SEC urósł do pięciu rund i od razu zwiększyła się jego atrakcyjność i nieprzewidywalność. Z kolei zmniejszenie liczby rund Grand Prix względem tego, do czego szykowali się zawodnicy, sprawia, że margines błędu staje się maleńki.
Eksperci są zgodni, że dominacja Polski w lokacjach tegorocznego cyklu nie wpłynie na formę polskich żużlowców, ale na rezydentów „domowych torów”. Nie bez znaczenia będzie także systematyczność we wchodzeniu do finałów, co z jednej strony oznacza konieczność pozostawania na najwyższym poziomie umiejętności, a z drugiej – zwiększoną rolę czynnika szczęścia/pecha. Formuła pandemicznego cyklu premiuje także zawodników zdolnych do szybkiej regeneracji zarówno fizycznej, jak i psychicznej – rundy rozgrywane dzień po dniu, stała praktyka w mistrzostwach świata w ice racingu, w klasycznym żużlu są nowością.
Czy to wszystkie niewiadome nadchodzącego cyklu? Niestety, nie. Jeff Scott zwraca uwagę na jeszcze jeden problem: – Skrytykowałem BSI, ale polscy działacze też nie zawsze są profesjonalni czy skuteczni. Przykładowo, nadal nie wiem, czy mój bilet na toruńską rundę, kupiony przed pandemią, jest nadal ważny na zawody 3 października, czy jednak nie. Dlaczego za bilet na Grand Prix w Warszawie bez problemu dostałem zwrot, a Wrocław uparcie próbuje mnie przekonać, żebym jednak przeniósł bilet na przyszły rok? Jeżeli Polska chce dominować w światowym żużlu, powinna wypracować jakąś wspólną strategię postępowania w takich sytuacjach, a nie pozostawiać decyzję w rękach lokalnych organizatorów.
My z perspektywy Polski rozumiemy oczywiście przyczyny tej różnicy: kwestię tego, że za organizację rundy w Warszawie odpowiada bezpośrednio PZM, a zagadnienie biletów we Wrocławiu spoczywa w rękach klubu. Takie opinie z zagranicy to jednak sygnał alarmowy: warto wspólną strategię ustalić. Tymczasem niejednoznaczne postępowanie z biletami na przełożone/anulowane rundy to faktycznie problem. Toruński klub sprzedaje wejściówki na piątkowy turniej, uznając, że na sobotni zostały przecież już wyprzedane. Problem w tym, że naiwnym byłoby przypuszczać, iż do początku października sytuacja epidemiologiczna pozwoli na wpuszczenie na trybuny stu procent kibiców. Z kolei biletów na finałowe starcie wykupiono pełną pulę. Co zamierzają z tym fantem zrobić organizatorzy? Nie wiadomo.
Podobny chaos panuje w kwestii wejściówek na praskie rundy. Wrocławski klub z kolei proponuje posiadaczom biletów na pierwotny termin wymianę nie na możliwość wejścia w 2021 roku, lecz już w najbliższy weekend. Takie postępowanie wskazuje na to, że są problemy z wypełnieniem trybun nawet w połowie. Nic dziwnego: pandemia odstrasza kibiców równie skutecznie, co brak jasnej strategii komunikacyjno-wizerunkowej.
O tę powinno zadbać BSI. Ale ono, jak zauważają nasi eksperci, zajęte jest innymi kwestiami. My życzmy sobie tylko tego, by wszystkie rundy Grand Prix 2020 udało się szczęśliwie i zdrowo odjechać. Taki mamy sezon, że nawet kwestia mistrzowskiego tytułu zeszła na dalszy plan.
Źródło: inf. własna
Oferta na eWinner 1. ligę dostępna tutaj -> sprawdź szczegóły!
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!