W tej serii artykułów postaram się przybliżyć Wam angielski żużel. Będę chciał opisać problemy z jakimi borykają się promotorzy i zawodnicy. Co jest w brytyjskim speedwayu piękne, a co wymaga poprawy. Postaram się przekazać Wam garść informacji o obiektach w poszczególnych miastach. O opcjach dojazdu, gdzie można relatywnie tanio zjeść i przenocować. Opiszę Wam moją małą żużlową Wielką Brytanię.
W meczu żużlowym między dwoma drużynami chodzi o to, żeby wygrywać. Najlepiej podwójnie. Tego sobie życzą przede wszystkim promotorzy, zawodnicy i kibice danej drużyny. Angielski żużel pod tym względem jest taki sam jak polski. Ale jest kilka innych, dość znaczących różnic. O tym skrobię w tekście poniżej.
Zasadniczą różnicą jest podejście do rywalizacji. Na „Wyspach” w żużlu chodzi o to, by się ścigać w atmosferze fair, bez szukania haczyków, nasyłania kontroli, czy naginania przepisów do kuriozalnych przypadków. Świadczy o tym fakt, że tuż przed meczem, zaraz po przedstawieniu aktorów wieczoru, każdy zawodnik ma prawo zrobić sobie kontrolne kółeczko, wraz z próbnym puszczeniem „klamki” na przeciwległej startowej. M. in. dlatego też na prezentacji każdy zawodnik stoi ze swoim motocyklem i kaskiem.
Kiedy pierwszy raz miałem okazję wejść do parkingu podczas meczu ligowego, ujrzałem przede wszystkim przyjazną atmosferę między zawodnikami obu ekip. Dla mnie, osoby nauczonej polskiego żużla pełnego zakazów, nakazów, namalowanych linii żółtych, niebieskich, takich czy owakich, regulujących przemieszczanie się po padoku, było wręcz nie do uwierzenia, że tak się da. Owszem, drużyny mają wydzieloną swoją część z boksami, ale ten podział na tym się kończy. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak mechanicy pomagają kumplom, rywalom po fachu, przygotować motocykl np. po upadku w pierwszym łuku. Rozmowy między rajderami obu ekip to normalka. I choć pewnie nie zdradzają sobie tajników set up’ów, to niejednokrotnie przeciwnik przed biegiem poklepywał po ramieniu, zachęcając do mobilizacji w trudnych sytuacjach. Generalnie czuć duch zdrowej, sportowej rywalizacji z „bananem” na twarzy.
Polscy dziennikarze sami sobie winni
Sam mecz, od strony organizacyjnej i osób funkcyjnych, jest bardzo podobny. Ale w Anglii przy meczu zaangażowanych jest zdecydowanie mniej ludzi. Na wieżyczce sędziowskiej jest sędzia, chronometrażysta, oficjalny spiker. Powinien też tam być operator kamery rejestru stałego, ale czasami, ze względu na wielkość pomieszczenia, jego tam fizycznie nie ma. W parkingu pracuje kierownik wraz z osobami, które mu pomagają utrzymać przepustowość i bezpieczeństwo w przemieszczaniu się, potocznie zwany „health&safety advisor”. Nie ma stacji tankującej z metanolem. To leży w gestii zawodnika, żeby go mieć np. w plastikowym kanistrze. Nie wolno zawodnikom poruszać się po parkingu na odpalonym motocyklu.
Generalnie w strefie boksów wolno przebywać managerom, zawodnikom wraz z teamem, oficjelom z klubów rywalizujących i osobom posiadającym specjalne opaski. Z dziennikarzami jest różnie. Na ogół prasa i fotoreporterzy nie mają problemu z wejściem do padoku, ale ich ilość jest bardzo ograniczona, ze względów bezpieczeństwa i muszą posiadać w/w opaski. Niestety, od jakiegoś czasu zauważam tendencje nie udzielania akredytacji prasowych dla dziennikarzy, zwłaszcza tym z Polski. Nie jest to standard, ale zdarza się, zwłaszcza na eventy poza ligowe, że klub prosi o opłacenie biletu. Oczywiście, po zgłoszeniu, że przyjechało się do pracy, na ogół otrzymanie opaski dziennikarskiej na rękę nie stanowi większego problemu.
Wielu rodaków „pismaków” jest takim faktem zaskoczona. Trudno jednak nie przyznać racji promotorom, skoro sami sobie na to polscy dziennikarze zapracowali. Często i gęsto otrzymywali akredytację na zawody, a potem „zapominali” opublikować jakąkolwiek notatkę, o wywiadach z promotorami czy zawodnikami nie wspominając. Inna sprawa jest taka, że właściciele klubów uważają, że skoro mają własne zaplecze medialne, to wystarczy i zawsze można z nich skorzystać.
Biegną przy muzyce z Benny Hill’a
Wracając to tematu osób funkcyjnych. Jest kierownik zawodów, na murawie muszą znajdować się wirażowi, kierownik startu wraz z pomocnikiem. Wg przepisów, obowiązkowo musi też być team medyczny wraz z zestawem szybkiego reagowania, by udzielanie pomocy było natychmiastowe. Ze środka owalu może też korzystać drugi spiker, jeżeli takowy jest, i klubowa maskotka. Zdarzają się sytuacje, że promotor zaprasza na środek, w wyznaczone miejsce, osoby postronne, sponsorów, zwycięzców konkursów lub w charakterze promocji sportu – głównie małe grupki dzieci z opiekunami.
Stałym punktem wielu spotkań jest tzw. „kids race”. Polega on na tym, że organizuje się dłuższą przerwę (na ogół jest to po 10 lub 11 biegu), w czasie której na owal zapraszane są dzieci. Ustawiają się pod taśmą i sędzia, jak w meczu żużlowym, tą taśmę puszcza. Dzieciaki biegnąc przy muzyce z „Benny Hill’a” pokonują jedno okrążenie. Na mecie maskotki rozdają im słodycze. Nie zawsze taki wyścig się odbywa, ale zdecydowanie częściej jest, niż go nie ma. W czasie tej przerwy losuje się też trzy numery biletów. Pula nagród zależna jest od ilości widzów na trybunach. Im więcej ich jest, tym wygrana pieniężna jest wyższa. A stawki potrafią dojść nawet do 350 funtów za pierwszy, wyciągnięty z kapelusza numerek. Kulminacją spotkania jest bieg 15-ty, nominowany. Na „Wyspach” jest tylko jeden taki wyścig, w którym managerowie wysyłają do boju najmocniejsze, dostępne „żądła”.
BSPL, czyli my mamy zawsze rację
Ciekawostką nie spotykaną na polskich owalach jest to, że pojedynek nie może zakończyć się remisem. Jeżeli po ostatnim regulaminowym ściganiu takowy zapada, to organizuje się bieg dodatkowy, w którym startuje po jednym zawodniku z każdej drużyny. Punktacja z tego extra ścigania nie jest brana pod uwagę w statystykach. Ma ona na celu tylko i wyłącznie wyłonienie zwycięzcy pojedynku.
Po zakończonym spotkaniu, przy odrobinie cierpliwości, często i gęsto można spotkać zawodników w punktach gastronomicznych. Zawsze chętni do fotek i rozmów. Nie zamykają się w busach, nie unikają kontaktu. Najzwyczajniej idą się posilić i napić jak każdy zwyczajny homo sapiens. Wszak za nimi parę godzin wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu.
Nie będę się rozpisywał o regulaminie w brytyjskim speedway’u. Jest tak pokręcony i zagmatwany, że mało kto to ogarnia, poza managerami drużyn. Na zdecydowane potępienie zasługuje KSM (Kalkulowana Średnia Meczowa) , który przy bardzo obniżonych wartościach przyczynił się do odpływu gwiazd do innych lig. Negatywnie też oceniam instytucję gościa. Sama w sobie jest pozytywną ideą, ale w połączeniu z innymi punktami regulaminowymi stwarza paradoksy ciężkie do zrozumienia. Organ zarządzający brytyjskimi rozgrywkami BSPL (British Speedway Promoters Limited) udaje, że problemu nie ma i uparcie tkwi w przekonaniu o słuszności swojej racji. Podoba mi się za to przepis o cofnięciu zawodnika o 15 metrów w przypadku dotknięcia taśmy, czy też w niektórych przypadkach możliwość startu zawodnika aż w siedmiu biegach.
Niegłupia jest opcja „Rising Star” dla jednego zawodnika w kadrze drużyny. Dotyczy to przeważnie młodych zawodników, którzy zaczynają rozgrywki z niskim KSM-em i prognozuje się w nich szybki rozwój. Daje to możliwości wykorzystania „Wschodzącej Gwiazdy” do zmian wtedy, kiedy jest to potrzebne, wg uznania managera. Jest jeszcze wiele innych niuansów, o których nie będę się rozwodził, bo ten tekst i tak jest już długi. Chwała tym, którzy dobrnęli do końca (śmiech). Zauważam, że najwyższe władze w żużlowej Polsce „zaciągnęły” i będą stosować już całkiem niedługo niektóre pomysły. Zmodyfikowane, aczkolwiek nie nowe. A Wy, czy widzielibyście jakiś „wyspiarski” pomysł, który warto wcielić w kraju nad Wisłą?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!