W tej serii artykułów postaram się przybliżyć Wam angielski żużel. Będę chciał opisać problemy z jakimi borykają się promotorzy i zawodnicy. Co jest w brytyjskim speedwayu piękne, a co wymaga poprawy. Postaram się przekazać Wam garść informacji o obiektach w poszczególnych miastach. O opcjach dojazdu, gdzie można relatywnie tanio zjeść i przenocować. Opiszę Wam moją małą żużlową Wielką Brytanię.
Przez większość sympatyków speedway’a, Wielka Brytania jest nazywana kolebką sportu żużlowego. Choć początki tej dyscypliny miały miejsce w „Krainie Kangurów”, i to właśnie tam odnotowano pierwsze mijanki na owalu, to jednak „Wyspy” uzyskały miano prawdziwej szkoły żużlowego życia. Twierdzono też, nie bez kozery, że jeżeli żużlowiec chce być światowym championem, to droga do tego wiedzie przez Anglię. Teoria ta upadła wraz ze zdobyciem pucharu IMŚ przez Bartosza Zmarzlika czy Artioma Łagutę (czyli stosunkowo dość niedawno). Chcąc być jednak dokładnym, to Zmarzlik miał epizod w angielskim zespole Birmingham Brummies w roku 2014. Przygoda ta była tak krótka, że raczej nie miało to wpływu na jego dalsze osiągnięcia.
Żużel bez polerowania na błysk
Brytyjski speedway jest nader specyficzny. Bardzo prosty, przyjacielski, bez niepotrzebnej bufonady i polerowania wszystkiego na połysk. W dużej części brak blasku tej otoczki, nowoczesnego „sprzętu agro” i stadionów klasy międzynarodowej jest spowodowany niedostateczną ilością posiadanych funtów. Niestety, od kilku dobrych lat niedobór kasy należy do największych problemów angielskich promotorów. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy gdyby konta klubowe były bogatsze, to czy podejście to byłoby inne. Taka ich mentalność.
Odczuwa się też brak własnej, niezależnej infrastruktury oraz niezbyt duże zainteresowanie ślizganiem w lewo na tych trudnych, technicznych torach, przez światową topkę zawodników. Nie wiem na jak długo, ale pojawiło się światełko w tunelu. W 2024 roku kontrakty w Anglii podpisali tacy zawodnicy jak Emil Sajfutdinow, Jason Doyle, Maciej Janowski, Dan Bewley, Max Fricke, Chris i Jack Holderowie czy Tobiasz Musielak, od kilku lat stały bywalec angielskich agrafek. Z całą pewnością spowoduje to większe zainteresowanie kibiców oraz sponsorów. Sezon 2024 zapowiada się więc wyjątkowo atrakcyjnie, jak na tutejsze warunki, czego dowodem są składy, jakie zostały skompletowane przez promotorów. Ale o tym napiszę innym razem.
Pewnie wielu z Was zastanawia się z czym wiąże się określenie „promotor”, tak często pojawiające się w słownictwie brytyjskiego speedway’a. Promotor to nikt inny jak właściciel klubu. Najprościej pisząc, jest odpowiedzialny prawnie i materialnie za płynność finansową klubu oraz za wszystko, co jest związane z działalnością ośrodka i pełną organizacją oficjalnego eventu żużlowego. W Polsce jest tylko kilka klubów z jasno określonym właścicielem (Łódź, Toruń, Landshut). Zdecydowana większość to spółki lub stowarzyszenia, którym przewodzą prezesi i gdzie odpowiedzialności prawnej i materialnej za działalność klubu po prostu nie ma. Owszem, zdarzają się kluby na „Wyspach”, gdzie jest dwóch czy trzech właścicieli, ale na ogół jest to bardzo dokładnie i klarownie sprecyzowane w umowach na piśmie.
Zdecydowanie też różni się forma finansowania speedway’a i sportu generalnie. W Anglii tylko dyscypliny olimpijskie mają wsparcie z kasy rządowej, czy jak to nazwać inaczej – publicznej. Reszta dziedzin sportu to „brocha” osób, które chcą się tym pałać. W brytyjskim żużlu budżet pochodzi z własnej kieszeni właściciela, poprzez sprzedaż biletów, gadżetów oraz cateringu na stadionach. Swoje też dorzucają darczyńcy. Na ogół finansowanie sponsorskie nie przekracza 35 procent budżetu. City Council (odpowiednik Urzędu Miasta) nie angażuje się w żadnym stopniu w pomoc finansową, nie ma też wsparcia ze strony państwowych firm.
Infrastruktura stadionowa
Cała infrastruktura stadionowa to własność lub dzierżawa prywatna, a co za tym idzie, utrzymanie obiektu oraz całego sprzętu leży w gestii promotora. W większości przypadków personel, wirażowi, obsługa toru, parkingu, sprzedawcy, bileterzy to są wolontariusze. Owszem, zdarzają się opłacane funkcje, ale kwoty są bardzo symboliczne. Ceny biletów nie należą do najtańszych, dlatego też na brak chętnych do pomocy podczas meczu nie brakuje. Aczkolwiek wszyscy muszą przejść odpowiednie kursy. Jedni bardziej oficjalne, innym wystarcza przeszkolenie przez promotora, wszak to on odpowiada za wszystko, nawet za błędy osób funkcyjnych. Nierzadko zaobserwować można sytuację, w której właściciel klubu wsiada do traktora i pomaga przy konserwacji toru podczas przerw między wyścigami lub własnymi rękami naprawia usterki na stadionie. Całkowicie normalna codzienność na brytyjskich owalach.
A teraz wyobraźcie sobie, jak by wyglądał polski żużel, gdyby nie było wsparcia z publicznych pieniędzy z Urzędów Miast czy państwowych firm? Kiedy stadiony byłyby prywatne, a ich utrzymanie spoczywałoby na barkach prezesów? Czy wszystko byłoby takie pięknie opakowane i takie „naj”? Z tym zapytaniem zostawiam Was do następnej odsłony „Mojej małej żużlowej Wielkiej Brytanii”.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!