Za nami dwa finały Indywidualnych Mistrzostw Polski na żużlu. Oba krajowe czempionaty padły łupem leszczynian - młodzieżowy Daniela Kaczmarka i seniorski - Piotra Pawlickiego. Oddajmy głos medalistom sobotnich zawodów.
Dla Janusza Kołodzieja wczorajszy medal Indywidualnych Mistrzostw Polski jest szóstą zdobyczą w karierze. Obecny reprezentant Fogo Unii Leszno trzykrotnie stawał już na najwyższym stopniu podium (Tarnów 2005, Zielona Góra 2010, Tarnów 2013) oraz dwukrotnie zdobywał brązowy krążek (Toruń 2009, Zielona Góra 2014). Dwanaście punktów w rundzie zasadniczej sobotniego finału dało Kołodziejowi bezpośrednią przepustkę do biegu finałowego. W nim musiał uznać wyższość Piotra Pawlickiego i Macieja Janowskiego. – W miarę układały się dla mnie te wyścigi, ale im dalej one się rozwijały, tym nie miałem takiej prędkości, o której bym marzył. Zrobiliśmy zmianę na ostatni wyścig i chyba poszło to w złym kierunku. Teraz po turnieju mogę wyciągnąć tylko wnioski. Cały czas pracuję nad sobą i sprzętem. Czasem się wręcz zajeżdżam, choć nie mam za dużo spotkań i ktoś mi może powiedzieć, że nic nie robię. Zajeżdżam się wręcz niekiedy, jadę na zmęczeniu, ale wolę tak, niż leniuchować – powiedział po zawodach brązowym medalista Mistrzostw Polski 2018.
Fatalnie zawody rozpoczęły się dla Macieja Janowskiego. Zawodnik Betard Sparty Wrocław po dwóch seriach miał mocno skomplikowaną sytuację przez fakt, że przy jego nazwisku nie widniała żadna zdobycz punktowa. Przebudził się w drugiej fazie zawodów, zgarniając trzy trójki, dające awans do biegu barażowego. W nim z kolei przyjechał za plecami młodszego z braci Pawlickich, co przedłużyło szanse na złoto dla wrocławianina. – Nie do końca ten początek mi wyszedł. Mieliśmy problem z prądem w silniku, który padł całkowicie, więc wiedzieliśmy w czym tkwiła usterka. Szybka zmiana motocykla i motocykl zaczął jechać bardzo dobrze – dodał z kolei Janowski.
Na sam koniec głos zabrał Indywidualny Mistrz Polski w sezonie 2018, na którego mocno liczyli gospodarze. W pierwszej odsłonie finałowego starcia, Pawlicki upadł po kontakcie w pierwszym łuku z Bartoszem Zmarzlikiem, który został wykluczony z powtórki. Była to spora szansa dla gospodarza, bowiem wyjście spod taśmy miał on wręcz fatalne. W drugiej odsłonie było już znacznie lepiej – dobry moment startowy, szybka ucieczka od rywali i złoto na szyi leszczyńskiego byka. – Niesamowite uczucie! Tym bardziej, że po dobrym początku, później brakowało mi prędkości i momentu startowego, musieliśmy kombinować z teamem i myśleć, co zrobić, aby motocykl jechał jeszcze szybciej. Zaryzykowaliśmy, nie było co prawda idealnie, ale po dopasowaniu zębatek i przełożeń, motocykl jechał już lepiej. Tor bardzo dobrze mi znany, choć wiadomo, że zdarzają mi się na nim też słabsze mecze. Cieszę się podwójnie, bowiem utarłem też nosa tym, którzy już zaczynali spekulować na temat mojej formy. Czasem trzeba przełknąć gorycz porażki, by za chwilę pić szampana!
źródło: własne
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!