Żużel łączy pokolenia nie tylko kibiców, ale i zawodników. Jest wiele przykładów na to, że synowie z powodzeniem idą w ślady swoich ojców i również rozpoczynają swoją przygodę z czarnym sportem.
Takim przykładem zawodnika, po którym syn kontynuuje sportową tradycję, jest Mirosław Cierniak. Wychowanek Unii Tarnów, który swoją karierę rozpoczynał na samym początku lat 90. ubiegłego wieku.
Piotr Osika (speedwaynews.pl): – Teraz niektórzy chłopcy zaczynają swoją przygodę z żużlem bardzo wcześnie, na motorach o mniejszej pojemności. Jak to było w Twoim przypadku, skąd wzięła się ta pasja do motorów?
Mirosław Cierniak: – Gdy byłem małym chłopcem i miałem może jedenaście lub dwanaście lat, to pojechaliśmy na żużel z tatą i moimi braćmi. Wtedy przed zawodami pokaz jazdy miała szkółka mini żużlowa Bogusława Nowaka. Pamiętam, że tamte wyścigi, tych młodych adeptów, zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że bardzo chciałem się zapisać do tej szkółki i chyba przez trzy tygodnie prosiłem rodziców, aby się na to zgodzili.
– Mateusz jest najmłodszym medalistą zawodów mistrzostw Polski. Nie miał jeszcze szesnastu lat, gdy na torze w Gorzowie wraz z kolegami zdobył złoto w Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów. Pamiętasz swój pierwszy medal?
– Jeśli takie są fakty, to bardzo miło. Co się tyczy mojej osoby, to dokładnie nie pamiętam, ale też kilka medali udało mi się zdobyć – od brązu, a kończąc na złocie. Natomiast jeśli chodzi o wiek, to jak pamiętam, to było chyba jak miałem osiemnaście lat, gdy w Grudziądzu z kolegami zdobyliśmy złoty medal Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski.
– Bardzo ważne w przygotowaniach do sezonu są też wszelakiego rodzaju ćwiczenia i treningi ogólnorozwojowe. Jak to wyglądało za twoich czasów, a jak obecnie – czy coś się zmieniło?
– Za moich czasów wyglądało to tak, że ćwiczyło się w grupie. Wszystkim zawodnikom, którzy byli w kadrze zespołu, juniorzy i seniorzy, treningi ogólnorozwojowe prowadził mgr Marek Strączyński, a pomagali mu trenerzy Marian Wardzała i Florian Kapała. Były bardzo fajne ćwiczenia w terenie, na sali gimnastycznej, na basenie, lodowisku. Wyjeżdżaliśmy też na obozy zimowe, przeważnie do Krynicy. Tam do tego wszystkiego dochodziły narty zjazdowe i sauna – naprawdę było super. W dzisiejszych czasach większość zawodników trenuje z trenerami personalnymi, a spowodowane jest to tym, że jest więcej obcokrajowców w naszych ligach. Polscy zawodnicy, gdy zmieniają klub, też nie zawsze się przeprowadzają do danego miasta. Bardzo dużą wagę współcześnie przywiązuje się do diety, ale to też przez to, że 20 lat temu mieliśmy inne jedzenie, bardziej zdrowe i naturalne niż obecnie. Dzisiaj naprawdę trzeba na wiele rzeczy i szczegółów zwracać uwagę. Reasumując, na pewno nastąpiło wiele zmian, ale jedno co się nie zmieniło to to, że jeżeli nie przepracujesz odpowiednio zimy, to w sezonie startowym naprawdę będzie ciężko o wynik. Zimę każdy zawodnik musi przepracować odpowiednio. Nieważne jak, ale ważny jest efekt, bo to jest podstawa wyniku na torze!
– Na początku lat 90. nie było tak szerokiego dostępu do nowinek technicznych czy tunerów zagranicznych. Sam zaczynałeś karierę na stojącej jawie. Teraz GM praktycznie nie ma konkurencji.
– Tak rzeczywiście było. Zaczynałem na jawie 898, były jeszcze GM oraz goddeny. Ja praktycznie całą karierę startowałem na jawie przygotowanej przez mechaników klubowych Stasia Ochwata i Henia Romańskiego. W połowie lat 90. nawiązałem współpracę z duńskim tunerem Finnem Rune Jensenem. Od tego czasu startowałem na jawie oraz na GM. Na chwilę obecną silniki GM są najlepsze. Każdy z tunerów stara się tak przygotować maszynę, aby zawodnicy wygrywali na silniku właśnie od niego. Na początku lat 90. nie było takiego dostępu. Teraz nie ma z niczym problemu, ponieważ wszystko jest do zdobycia bardzo łatwo i na wyciągnięcie ręki.
– Już po debiutanckim barażowym meczu w Ostrowie Wielkopolskim okrzyknięto Mateusza wielkim talentem, którym niewątpliwie jest. Jak sam trener przed sezonem mówił: dajmy chłopakowi czas. Czy podczas Twojej kariery tez czuło się taką presję na wynik? Wtedy bywa tak, że za bardzo chcesz, a czasem to zwyczajnie nie wychodzi.
– Oczywiście, że tak. W zawodowym sporcie zawsze jest ciśnienie na wynik. Jest czas zdobywania doświadczenia nauki i czas, kiedy ten wynik trzeba zrobić. Zgadza się, że im bardziej zawodnik chce się dobrze pokazać, tym bardziej te plany się krzyżują i wiele założeń zupełnie nie wychodzi.
– Do rozwoju młodego zawodnika potrzebna jest duża liczba startów w zawodach. W swojej karierze miałeś epizod startów w Danii. Czy myślisz, że Mateusz jest już gotów, by podbijać zagraniczne ligi?
– Ja startowałem w duńskiej Super Lidze w latach: 1995, 1996 i 1998. Wtedy nie byłem już młodzieżowcem, więc szukałem jazdy, gdzie się da. W 1995 roku podpisałem kontrakt w lidze angielskiej w klubie Middlesbrough, ale przed sezonem 1996 na Wyspach zmieniły się przepisy i nie dostałem pozwolenia na pracę. Natomiast jeśli chodzi o Mateusza, to w jego przypadku na razie nie ma takiej potrzeby, ponieważ na arenie krajowej jest wystarczająco jazdy. Sporo eliminacji, bardzo rozbudowany system DMPJ, a do tego dochodzą mecze ligowe. Trzeba też pamiętać, że to jest chłopak, który jeszcze chodzi do szkoły.
– Część żużlowców decyduje się też na starty na antypodach. Miałeś to szczęście i otrzymałeś zaproszenie na takie tournée od nieżyjącego już Ivana Maugera. Domyślam się, że była przygoda, której nigdy nie zapomnisz.
– To była moja przygoda życia i świetna szkoła. Tego się nie zapomina. Przebywanie tam przez ponad dwa miesiące i poznanie multimedalisty mistrzostw świata na żużlu, Ivana Maugera, to było coś fantastycznego. Od strony sportowej przedłużenie sezonu o dwa miesiące, poznanie wielu ciekawych torów, rywalizacja na różnych nawierzchniach i geometriach. Z ciekawostek – tory z betonowymi bandami i wiele innych sytuacji podczas startów, których nie sposób opisać. Ogólnie w całym cyklu turniejów zająłem trzecie miejsce i miałem szansę na wygranie cyklu, ale w jednych zawodach nie wystartowałem z powodu operacji żuchwy, którą miałem rok wcześniej kontuzjowaną. Przez dwa miesiące przejechaliśmy około 20 tysięcy kilometrów, zaczynając od Darwin, a kończąc na Adelajdzie. Przez ten czas odjechaliśmy 10 turniejów i 8 treningów. Podróże między miastami były męczące, trzeba było pokonać dystans około 2000, a 2500 km. Dużo można było zwiedzić. Bardzo dobrze wspominam spotkania z Polakami tam mieszkającymi, zawsze przyjmowali mnie z dużą radością i gościnnością.
– Podczas Balu Tygodnika Żużlowego Mateusz dostał powołanie do kadry narodowej. Jak czuje się tata widząc, jak jego syn podąża dumnie śladami ojca?
– Jestem bardzo szczęśliwy, że ta praca, którą wspólnie wykonujemy, przynosi taki efekt. Powołanie do kadry jest dla Mateusza wielkim wyróżnieniem. Będziemy ciężko pracować, aby wykonać swoje zadania w nadchodzącym sezonie.
– Co czujesz, gdy Mateusz staje pod taśmą i wkręca manetkę gazu? Nie miałeś obaw, pozwalając mu uprawiać tak niebezpieczny sport?
– Mateusz bardzo chciał się ścigać. Zaczęliśmy od mini żużla. To były treningi, zawody, porażki oraz sukcesy. Takie przygotowanie do dorosłego żużla dla mnie i dla niego. Teraz to wszystko jest już takie naturalne.
– Na koniec rozmowy – jak widzisz szanse Unii Tarnów w nadchodzącym sezonie?
– Drużyna jest dobrze dobrana personalnie. Zawodnicy są młodzi, ambitni i głodni sukcesu. Do boju będzie ich zagrzewał doświadczony Peter Ljung. Tor w Jaskółczym Gnieździe będzie naszym atutem. Plan to spokojny awans do fazy play-off. Chcemy też dostarczać tarnowskim kibicom wielu niezapomnianych chwil na stadionie, a także godnie reprezentować naszych sponsorów, na czele z głównym partnerem klubu – Grupą Azoty.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!