Tarnowska Unia powoli przyzwyczaja swoich kibiców do nieco dramatycznych rozstrzygnięć. Dwa mecze z rzędu zawodnicy „Jaskółek” przegrywając 41:43 przechylili szalę na swoją korzyść, wygrywając 5:1. W wyjazdowym starciu z Orłem Łódź ponownie uczynili to Peter Ljung i Wiktor Kułakow, dając wygraną meczową swojej drużynie.
Tym razem po zwycięstwie dopisano jednak na konto aż trzy punkty, ponieważ była to również walka o bonus. Suma summarum wszystko skończyło się szczęśliwie dla podopiecznych naszego rozmówcy. – Każdy się już chyba przyzwyczaił, czy to w Tarnowie, czy na wyjeździe, że mecz rozstrzyga się praktycznie w ostatnim biegu. Szkoda kontuzji Tobiasza Musielaka, na pewno miało to jakiś wpływ na dalszy przebieg meczu. Nie można zakładać natomiast i mówić, że przy jego obecności Orzeł zrobiłby konkretną liczbę punktów więcej. Koledzy, którzy jechali w parze, czyli z numerami 9 i 10, czy później z 12 mogli też zdobyć więcej. Z pewnością ułatwiło to nam wygranie tego meczu. W nim ogromne problemy sprzętowe mieli Artur Czaja i Ernest Koza. Mieliśmy w planie za przynajmniej jednego z nich zrobić zmianę w 11. biegu, ale Mateusz Cierniak po upadku w 7. wyścigu od razu nam powiedział, że jeśli nie musi, to nie chce jechać. Tym bardziej, że miałby startować dwa biegi pod rząd. Chciał skoncentrować się na 12. wyścigu. Nie chciał zawieźć, bo może w 11. biegu by mu poszło dobrze, ale w kolejnym mogło z tego nic nie wyjść. Nie czuł się na tyle komfortowo i na pewno ważniejsze było zdrowie zawodnika, kosztem odpuszczenia tego jednego biegu. Przed wyścigami nominowanymi pytaliśmy go, o to jak się czuł i przyznał, że lepiej. Nie było to nadal 100%, ale mógł podjąć próbę jazdy. Wystartował w nim, ale to młody zawodnik, jeszcze się uczy. Dostał najtrudniejsze, czwarte pole. Bardziej stawialiśmy na Daniela, że z drugiego miejsca startowego może uratować chociaż remis. Została na koniec para, można powiedzieć, królów ostatniego biegu. Mają nerwy ze stali, bardzo dobrze się dogadują, nie ma nigdy problemów z wybieraniem pól startowych. Zawsze jeden drugiemu chce oddać lepsze pole, obaj mówią, że sobie poradzą. Wspaniale prowadzi się takich chłopaków – skomentował obszernie, postawę swoich zawodników, Tomasz Proszowski.
Wygląda to zatem tak, że wystarczy utrzymać kontakt przy wyniku z rywalami na dystans 2 punktów, a w ostatniej odsłonie wszystko może się odmienić – nieważne, czy to u siebie, jak z Car Gwarant Startem Gniezno, czy na wyjeździe, jak z Orłem. Choć to nie najlepsze rozwiązanie dla ludzi o problemach z ciśnieniem i sercem. – Wiedzieliśmy, że w tym momencie tę parę stać na to, aby praktycznie na każdym torze wygrać 5:1. Wiktor zrobił sporo punktów, ale naprawdę we wszystkich biegach się trochę męczył. W pierwszym wyścigu jechał on na tym torze pierwszy raz w życiu. Wcześniej nie widział go na oczy. Błędy, jakie popełnił wtedy, nie powtórzyły się już w następnych i do końca nie przegrał on z żadnym zawodnikiem gospodarzy. Podejrzewam, że gdyby znał ten tor wcześniej, to ten początek też miałby lepszy. Dla wielu zawodników był to pierwszy lub drugi start w życiu na tym torze. Daniel Kaczmarek jechał tu drugi raz, ale w tamtym roku startował tylko w zawodach młodzieżowych, w których pojawiało się na tym torze dużo dziur. Mateusz Cierniak występował na nim wprawdzie już po raz trzeci, ale pierwszy był podobny, jak Daniela, pojawiało się dużo dziur. Na meczu Północ – Południe panowały lepsze warunki. Kibic musi przyznać, że do 15. biegu jest ciekawie i wierzy w tę drużynę. Gdy nie idzie jednemu, ktoś inny załata tę dziurę. Może dla ludzi o słabym sercu fajnie to nie wygląda, ale ktoś kto lubi tzw. „horrory”, to ogląda to z przyjemnością. Gdy wówczas jeszcze wygrywamy, to nas to bardzo cieszy – dodał.
Zwycięstwo za trzy punkty w Łodzi znacznie przybliżyło „Jaskółki” do udziału w fazie Play-off. Już chyba tylko bardzo niekorzystny splot okoliczności mógłby im to odebrać. W kolejnym ligowym meczu tarnowian czeka bardzo trudna przeprawa z liderami z PGG ROW-u Rybnik, ale nawet porażka wiele nie zmieni. – Wiemy już, że drużyna łódzka po tej porażce jest praktycznie bez szans na pierwszą czwórkę, razem z zespołem z Daugavpils. Zostaje 5 zespołów na 4 miejsca, bo wiadomo, że Rybnik jest poza zasięgiem. Mamy dwa mecze u siebie, wiemy, ze z Gdańskiem wystarczy nam wygrać jednym punktem, wygraliśmy na wyjeździe, więc wówczas możemy mieć trzy duże punkty. Na dzień dzisiejszy mamy ich jedenaście, według moich obliczeń 14 da nam praktycznie minimum czwarte miejsce. Zespół z Gdańska nawet, gdyby wygrał mecz za trzy u siebie, to może mieć maksymalnie 14 punktów. Przy wygranej z nimi i równej ilości, nasz bilans będzie lepszy. Nawet porażka z Rybnikiem, nie przekreśli nam szans na pierwszą czwórkę, choć zakładamy, że oczywiście do niej nie dojdzie – powiedział kurtuazyjnie.
Czwarte miejsce, o którym mówił nasz rozmówce, praktycznie skazuje tarnowski zespół na walkę w półfinale Nice 1. Ligi Żużlowej ponownie z ekipą z „Rekinów” z Rybnika. Przy większej zdobyczy punktowej można tego scenariusza uniknąć z pozycji drugiej lub trzeciej w serii zasadniczej. – Nie patrzymy na rywala w Play-off, bo my chcemy wejść do pierwszej czwórki. Wiemy, że żużel to taki sport – pokazywało to nieraz życie, że ten, kto wygrywa rundę zasadniczą, może na początku fazy Play-off i to nie tylko w żużlu. Zdarzają się kontuzje, wiemy, jak Wiktor tydzień temu wracał z eliminacji do mistrzostw świata. Jest jeszcze kilka terminów, w których zawodnicy też po sobocie będą „gonić”. Każdy mecz to nowe wydarzenie, nowa walka. Na razie cieszymy się, że jesteśmy w ich większości górą – podsumował rozmowę z portalem speedwaynews.pl, Tomasz Proszowski.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!