Z pewnością nie takiego występu, na oddalonym o pięć kilometrów od własnego domu torze, oczekiwał Mateusz Szczepaniak. Zawodnik PGG ROW-u Rybnik zanotował na swoim koncie jedynie trzy „oczka”, wygrywając swój pierwszy bieg, w pozostałych zaś za każdym razem przyjeżdżając do mety na końcu stawki.
Szczepaniak po spotkaniu z Arged Malesa TŻ Ostrovią nie mógł należeć do najszczęśliwszych zawodników w ostrowskim parku maszyn. Jego występ, delikatnie rzecz ujmując, nie należał do najlepszych, wszak przy swoim nazwisku mógł się pochwalić jedynie trzypunktową zdobyczą. Reprezentujący barwy PGG ROW-u Rybnik wychowanek klubu z Ostrowa Wielkopolskiego dobrze rozpoczął zawody, wygrywając swój pierwszy bieg, lecz w dalszej fazie zawodów notował same zera, raz dając się objechać na dystansie juniorowi miejscowych – Kamilowi Nowackiemu. Szczepaniak po zakończonym spotkaniu w rozmowie z portalem speedwaynews.pl w dosyć obszerny sposób komentował swój występ, zwracając szczególną uwagę na jedną, konkretną przyczynę, która mogła zaważyć na takim, a nie innym wyniku młodszego z braci Szczepaniaków.
– Nie ma co ukrywać, pojechałem bardzo słabe zawody. W zasadzie to wszystkie moje występy w tym roku na tym torze były kiepskie, dwa razy jechałem w lidze oraz raz w eliminacjach Złotego Kasku. Bardzo słabo to wyglądało w moim wykonaniu. Tor zmienił się diametralnie w porównaniu do ubiegłych lat, ta nowa nawierzchnia jakoś mi nie leży i nie potrafię sobie z nią jakoś poradzić. Słabo wychodziłem ze startu a nie ma co się oszukiwać, jeśli zawala się moment startowy, to później ciężko dostać się do tych najkorzystniejszych ścieżek. To jest recepta na ten ostrowski tor, trzeba jak najszybciej obrać tą optymalną trajektorię i ten, który uczyni to przed innymi, ten wygrywa biegi. Udało mi się to tylko w moim pierwszym wyścigu, odpowiednio przyciąłem na pierwszym łuku do krawężnika i dowiozłem trzy punkty do mety. Potem zaczęła się moja niemoc, przegrywałem starty i totalnie nie mogłem nic już zrobić. Słabo, słabo… Nie pozostaje mi nic innego jak przeprosić kibiców za swój występ ale mam nadzieję i zrobię wszystko co w mojej mocy, by ten wynik za tydzień w Rybniku był już znacznie lepszy.
W niedzielnym pojedynku byliśmy świadkami drastycznie wyglądającego karambolu. W dziewiątej odsłonie dnia na pierwszym łuku uślizg zanotował Szczepaniak, a jadący na końcu stawki Siergiej Łogaczow nie był już w stanie powstrzymać maszyny i z całym impetem wjechał w swojego klubowego partnera. Po kilkunastu chwilach, które zdawały się nie mieć końca, obaj zawodnicy PGG ROW-u Rybnik wstali z toru, jednak zarówno jeden jak i drugi przedstawiciel „zielono – czarnych” udawali się do parku maszyn wyraźnie obolali. – Dopiero to zaczyna ze mnie „wychodzić”, stopniowo ból narasta. Mam potwornie zbity bark, łopatkę, głowa też trochę ucierpiała, do tego palce poprzecinane. Generalnie jednak nie jest najgorzej, pewnie dopiero w następnych dniach ból stanie się bardziej dokuczliwy.
Korzystając z okazji, zapytaliśmy naszego rozmówcę o stan nawierzchni podczas rewanżowego pojedynku PGG ROW-u Rybnik z Unią Tarnów, do której zawodnicy z ekipy przyjezdnej mieli kilka zastrzeżeń. Artur Mroczka w wywiadzie telewizyjnym przyznał nawet, że zawody powinny zostać odwołane a rybniczanie ukarani walkowerem. – Tor był dobry, jedno miejsce może było trochę bardziej przyczepne i trzeba było na nie uważać. A, że Artur coś tam mówił, no cóż. Przed półfinałami mówił również, że chcą z nami jechać, bo jesteśmy najsłabsi (śmiech).Tor był przygotowany dobrze, nie można mieć żadnych zastrzeżeń co do niego, tym bardziej, że kilka dni przed meczem w Rybniku non stop padało, nawierzchnia przyjęła dużo wody, więc trzeba tylko podziękować i podziwiać toromistrzów, że doprowadzili tor do tak dobrego stanu.
Przed podopiecznymi trenera Piotra Żyto rewanż na własnym obiekcie w Rybniku. Stadion przy ulicy Gliwickiej 72 jest swego rodzaju twierdzą, której w obecnych rozgrywkach nie udało się jeszcze nikomu sforsować. Rybniczanie na ogół demolują swych rywali, nie pozwalając im na zbyt wiele, przeważnie „zamykając temat” już w okolicach dziesiątej odsłony spotkania. Godnym odnotowania faktem jest średnia punktów na mecz „zielono – czarnych” na domowym owalu – 53,802, co z oczywistych względów jest najwyżej notowanym współczynnikiem na ekstraligowym zapleczu. Dla porównania, zawodnicy Arged Malesa TŻ Ostrovii w delegacjach zdobywają średnio 39,429 „oczek”. Najwięcej punktów z Górnego Śląska wywiozła ekipa Car Gwarant Startu Gniezno – 43, i nawet taka ewentualna zdobycz podopiecznych Mariusza Staszewskiego nie przechyla szali zwycięstwa na stronę beniaminka Nice 1. Ligi Żużlowej. Nasz rozmówca również zwrócił uwagę na pokaz siły prezentowany przez niego wraz z zespołem na własnym obiekcie, zaznaczając jednakowoż, iż liczby nie zawsze prezentują stan faktyczny i nieco mogą zakłamywać rzeczywistość.
– Gdy popatrzymy na przebieg całego sezonu, to jest spora szansa na to, że to my okażemy się lepsi. To jest jednak żużel, tutaj nigdy nie można być pewnym swego, trzeba być wciąż skoncentrowanym w stu procentach na konkretnym celu. Dwumecz z Tarnowem wyglądał niby na papierze na łatwy, wygraliśmy i u nich i u nas wysoko, lecz to tylko tak ładnie wyglądało. Szczególnie na naszym torze było dużo walki, kilka wyścigów mogło się podobać a o to głównie w żużlu chodzi. Przed nami kilka dni, które z pewnością odpowiednio wykorzystamy, będziemy trenować , szykować sprzęt pod ten jeden, konkretny mecz. Mam jednak nadzieję, że po piętnastym biegu w Rybniku to my będziemy cieszyć się z wygranej i wreszcie uda się spełnić te marzenia o PGE Ekstralidze.
Skoro po meczu z tarnowską Unią przepytywany był Dan Bewley, skoro na tą samą okoliczność próbowaliśmy zaczerpnąć języka u Tomasza Gapińskiego, to nie można było nie zapytać również i Mateusza Szczepaniaka o jego wizję sezonu 2020. Nie jest tajemnicą, że nasz rozmówca jest jednym z ulubieńców „zielono – czarnej” publiki, u której wyrobił sobie markę ciężko pracującego na rzecz drużyny zawodnika. Szczepaniak zachwycał szczególnie na początku sezonu, gdzie prezentował się niemniej skutecznie, niż Kacper Woryna czy Troy Batchelor, a więc bezsprzeczna dwójka liderów rekiniego zespołu. Czym jednak dalej w sezon, tym forma naszego rozmówcy stopniowo spadała, co poskutkowało również i delikatną korektą w zestawieniu meczowym desygnowanym przez Piotra Żyto. Szczepaniak został przesunięty na pozycję doparowego, a jego miejsce zajął Siergiej Łogaczow. Mimo to, wychowanek ostrowskiego klubu nie ma zamiaru zbytnio rozpaczać i z optymizmem patrzy w przyszłość. – Chcemy awansować, przed nami jeszcze jeden krok do tego, by wykonać zadanie. A jeśli to się uda, to jak najbardziej chciałbym zostać w Rybniku. Nie wszystko jednak zależy ode mnie, nie wiem, czy prezes widzi mnie w składzie na ewentualną ekstraligę, czy sztab szkoleniowy dostrzega we mnie potencjał na to, bym startował na torach PGE Ekstraligi. Chciałbym spróbować swoich sił o jeden szczebelek wyżej, ale tak jak mówię, o tym będzie można rozmawiać dopiero po meczu z Ostrowem – zadeklarował na zakończenie rozmowy z portalem speedwaynews.pl Mateusz Szczepaniak.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!