Po niedzielnym spotkaniu PGG ROW-u Rybnik z Unią Tarnów wielu obserwatorów i kibiców podkreślało, że powracający do składu Daniel Bewley nie pokazał się z najlepszej strony, zdobywając w całych zawodach jedno „oczko”. Jednym z krytyków był Marek Mróz, kierownik miejscowej drużyny.
Postać młodego Brytyjczyka od kilku tygodni elektryzowała większość kibiców jak i opinię publiczną. Nie jest tajemnicą, że podczas gdy rybniczanie przegrywali bieg za biegiem w meczu w Gnieźnie, Bewley był wraz ze swym mechanikiem, Markiem Courtneyem, w parku maszyn Betard Sparty Wrocław i wspomagał swego przyjaciela – Maxa Fricke. Postawa ta wywołała niemałe poruszenie w rybnickim światku żużlowym, rodząc falę domysłów i spekulacji na temat przenosin 20-latka do klubu ze stolicy województwa dolnośląskiego. Jakby tego było mało, przed meczem z Orłem Łódź, awizowanego wpierw do składu Bewleya zastąpił Siergiej Łogaczow, co tylko wzmogło podejrzenia o ucieczce Brytyjczyka z okrętu z napisem „PGG ROW Rybnik”. Przed niedzielnym spotkaniem z Unią Tarnów role się jednak odwróciły, i to Bewley „wygryzł” ze składu Rosjanina.
Na trudnej nawierzchni, którą w głównej mierze przygotowała aura, zawodnik startujący w macierzystej lidze w barwach Belle Vue Aces nie zaprezentował się ze zbyt dobrej strony i po zawodach przy jego nazwisku widniała tylko jednopunktowa zdobycz. – Liczyłem, że Daniel przywiezie jednak więcej punktów, a stać go na to. Miał pewne problemy sprzętowe, na ostatni swój bieg zmienił motocykl i już jego jazda wyglądała nieco lepiej – przyznał po spotkaniu kierownik miejscowej drużyny, Marek Mróz.
Przed spotkaniem głowy wszystkich zainteresowanych były skierowane ku niebu, bowiem pogoda nie rozpieszczała swą hojnością i przez cały dzień serwowała raz większe, raz mniejsze opady deszczu. Tak duża dawka wody z pewnością zmieniła charakter nawierzchni na stadionie przy ulicy Gliwickiej 72, niwecząc tym samym kilkudniowe sesje treningowe rybniczan, wytrącając im tym samym z ręki atut własnego toru. „Rekiny” w pierwszych biegach wyglądali na lekko zagubionych i zdezorientowanych, przegrywając kilkukrotnie z gośćmi z Tarnowa. – Wszyscy widzieli, jakie były warunki. Każdy z zawodników próbował się do nich dostosować, szukając różnych ustawień. Później chłopaki pozmieniali motocykle, co przyniosło pożądany efekt. Tarnowianie lubią jeździć na takich właśnie torach – twardych i śliskich. Na początku spodziewaliśmy się odrobinę bardziej przyczepnej nawierzchni, jednak ciągłe opady deszczu powodowały, iż tor był po prostu śliski.
Wielu kibiców, widząc w jakiej kondycji jest tor po opadach deszczu, kręciła głowami ze zrezygnowaniem. Trudno im się dziwić, gdyż fani „zielono – czarnych” już raz w tym sezonie na własnej skórze poczuli, z czym wiąże się niekorzystna aura. Spotkania z Orłem Łódź z początku kwietnia, podczas którego pierwszoplanową postacią również była pogoda, ostatecznie nie udało się odjechać. W czym zatem tkwiła różnica, która finalnie zadecydowała o możliwości przeprowadzeniu trzynastu wyścigów, dzięki którym mecz został uznany za zaliczony? – Tamten tor był bardziej przyczepny, na co wskazywać mogły czasy wykręcane przez zawodników – Troy Batchelor w pierwszym biegu ustanowił przecież nowy rekord toru. Dzisiejsze rezultaty były o sekundę lepsze od tych, jakie zawodnicy osiągali podczas poprzedniego spotkania, z Orłem Łódź. Było przyczepnie, ale nie aż tak jak podczas pierwszych zawodów z łodzianami – zakończył rozmowę z portalem speedwaynews.pl Marek Mróz.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!