Wszyscy już się przyzwyczaili, że jak dziennikarz komentuje, to gani, a jak chwali, to pewnie dlatego, że mu zapłacili. Ale to nie ten przypadek. Uważam, że za mecz Polska – Rosja i za to, co wyczyniają w Bydgoszczy już drugi raz w tym sezonie, trzeba pochwalić ekipę One Sportu. Od serca i z nadzieją, że oto kroczy nowa jakość w żużlu.
Oczywiście, w idealnym świecie to, że tor był dobrze przygotowany do zawodów, byłoby uznane za absolutną normę i równie niezauważalne jak to, że podprowadzające były ubrane, wirażowi w odpowiednich momentach machali czerwonymi flagami, a zawodnicy jechali w lewo. Tylko że nie żyjemy w idealnym świecie i każdy krok ku tej wymarzonej „normalności” trzeba chwalić, by zachęcić sprawców do powtórzenia wyczynu, a innych – do jego powtórzenia. W czasach, kiedy w lidze rządzą komisarze, a w Grand Prix – szczoty Phila Morrisa i spółki, to bardzo odświeżające: zobaczyć zawody na torze, na którym da się ścigać. Ba, nie tylko ścigać, ale i wyprzedzać. A taki był tor w Bydgoszczy i podczas tegorocznej rundy SEC, w upalne lipcowe popołudnie, i w ów zimny wrześniowy wieczór, gdy Tomasz Gollob wchodził do panteonu Żużlowej Reprezentacji Polski, a rosyjska banda gromiła polską kadrę. Dwie zupełnie różne sytuacje pogodowe, dwie pory roku, dwa wyzwania wobec nawierzchni. A organizatorzy sprostali. Czyżby to była magia Bydgoszczy? Powiedziałabym, że tak, ale pamiętam, że nie tylko w Bydgoszczy było w tym roku ładne ściganie. Co ciekawe – najczęściej pod egidą toruńskiej firmy.
Mecz Polska – Rosja naprawdę mógł się podobać. Szeroka, nie bez przyczyny zwana ścieżką imienia Tomasza Golloba, chodziła aż miło, ale nie była absolutnie jedyną drogą… Chyba że jechał nią Bartosz Zmarzlik, ale umówmy się, tutaj powody były bardziej skomplikowane niż przygotowanie nawierzchni. Walory toru, jak rzadko kiedy, dało się wykorzystywać od pierwszego biegu, co zaprezentował Wadim Tarasienko. I co z tego, że ostatecznie połknął go wspomniany Zmarzlik? Przegrać z mistrzem świata to nie wstyd, a trzymać mistrza świata za sobą przez ponad pół biegu to powód do chluby.
Ktoś pewnie zaraz zaprotestuje. Przypomni niewypały z SEC-ów z lat ubiegłych, zwłaszcza z sezonu 2018: czy to Gniezno, czy to Chorzów. W obu sytuacjach emocji torowych było jak na lekarstwo, a w Kotle Czarownic w ogóle nie chodziło nic poza pierwszym polem, jak w starych złych czasach Grand Prix z eliminatorami. Tylko że One Sport ewidentnie wyciągnął wnioski i coś zmienił. To trochę inna półka niż BSI, które od lat odprawia tę samą orkę, a jak już im wyjdzie ciekawy tor, to zazwyczaj przypadkiem (Teterow 2018 pamiętamy) albo Wrocławiem (a Wrocław to osobna kategoria toru tak jak Zmarzlik jest osobną kategorią zawodnika).
Jeśli mnie wzrok i pamięć do twarzy nie myliły, w tłumie kibiców przewijających się przez trybuny na meczu Polska – Rosja dostrzegłam też oblicze Phila Morrisa. A może był to tylko ktoś łudząco do Morrisa podobny. I może przypadkiem miał kurtkę ze znajomym skrótem SGP. Może w ogóle ten skrót znaczył coś innego. Ale jeżeli, zupełnie teoretycznie, przyjmiemy, że to faktycznie był Phil Morris, to mam nadzieję, że był tam po to, by uczyć się od najlepszych. Na wypadek, gdyby został na stanowisku naczelnego „szczotowego” po tym, jak cykl Grand Prix zmieni promotora. Naprawdę potrzebujemy zmian właśnie w tym kierunku.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!