To już dziesięć lat, jak Leigh Adams zakończył swoją żużlową karierę. Australijczyk wciąż walczy o powrót do zdrowia, ale mimo wielu negatywnych sytuacji, został przy czarnym sporcie.
Kariera Leigh Adamsa w polskich rozgrywkach ligowych rozpoczęła się w 1991 roku, kiedy to reprezentant Australii został zawodnikiem Motoru Lublin. Z „Koziołkiem” na plastronie występował przez dwa sezony, po czym na rok przeniósł się do Sparty Wrocław. Tam spędził jednak tylko dwanaście miesięcy i znów przez dwa lata zdobywał punkty dla lubelskiego klubu. W 1996 roku został jeźdźcem Unii Leszno i chyba kompletnie nikt nie spodziewał się wtedy, że spędzi tam aż piętnaście lat. Adams stał się legendą „Byków” do tego stopnia, że teraz jest trenerem klubu na rynek australijski. Niewielu jednak wie, że dwa lata przed zakończeniem kariery, był bliski odejścia do innego zespołu.
W niedzielnej „Żużlowej Niedzieli” na pytanie, czy nie kusiło go spróbowanie żużla w innym mieście, odpowiada, że: – Nic bym nie zmienił i został w Lesznie, choć w sezonie 2008 byłem bardzo bliski zmiany klubu. Prowadziłem zaawansowane rozmowy z klubem z Torunia i mogłem się tam przenieść w każdej chwili, ale zwyciężyło przywiązanie – kibice, sponsorzy. Byliśmy jak rodzina i nie chciałem tego psuć.
Przez wiele lat Adams miał styczność z wieloma zawodnikami. Którego z nich wybrałby jako najlepszego partnera do jazdy parą? – Trudne pytanie, ale Hampel był bardzo dobry. Z nim czułem chemię. Z Troyem (Batchelorem – dop. red.) świetnie dogadywaliśmy się poza torem, podróżowaliśmy, był moim kumplem, ale do jazdy parą wybrałbym Jarka Hampela.

„Kangur” ma na swoim koncie m.in. osiem zwycięstw w zawodach FIM Speedway Grand Prix. Aż pięciokrotnie wygrywał na szwedzkiej ziemi, a do tego dorzucił po jednym razie – na Łotwie, Słowenii oraz przed „własną” publicznością na obiekcie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie. W rundzie zasadniczej wygrał wówczas Greg Hancock, a Adams był dopiero czwarty, ale w dwóch najważniejszych biegach dorzucał biegowe zwycięstwa. I to właśnie ten turniej uważa za najlepsze wspomnienie w wywiadzie z Filipem Czyszanowskim na antenie TVP Sport. – To musi być moje zwycięstwo w Grand Prix z 2008 roku. Liga to coś innego. Pamiętam swój ostatni sezon i tytuł sprzed dekady. Ale numerem jeden jest Grand Prix i byłem tego dnia święcie przekonany, że mi się uda. Nie reagowałem na bodźce z zewnątrz i stało się.
Utytułowany żużlowiec pytany był również o atmosferę w zespole i pomeczowe wypady na miasto. Jak sam przyznaje, pierwsze skrzypce w tym temacie odgrywał aktualny szkoleniowiec Orła Łódź. –„Skóra” był gwiazdą rocka. Nie chcę nikogo pominąć, bo mieliśmy wielu wspaniałych gości, a Leszno to była taka polska Mildura, gdzie obecnie mieszkam. Małe miasteczko, uroczy rynek, dobre restauracje. Pamiętam wypady z Piotrem Rusieckim, obecnym prezesem klubu oraz „Igłą” (Ireneuszem Igielskim – dop. red.), dyrektorem klubu. Co do Adama to… był prawdziwą gwiazdą na mieście (śmiech).
Przy okazji rozmowy z dwukrotnym medalistą indywidualnych mistrzostw świata (brąz 2005, srebro 2007) nie mogło zabraknąć pytania o obecny stan zdrowia. – W zasadzie okej. Nic się nie zmienia, odkąd miałem wypadek i trafiłem na wózek. Każdy dzień wygląda podobnie i jestem bardzo zajętym człowiekiem. Przygotowuję juniorom motocykle, a bardzo pomaga mi w tym mój syn Declan. Zwłaszcza rano, gdy muszę trafić do warsztatu. Mam tam windę, co ułatwia pracę.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!