Mijają dwa lata od kiedy świat żużlowy obiegła straszna wiadomość o śmierci Tomasza Jędrzejaka. Od tego czasu pamięć o nim nie słabła. Powstało wiele przepięknych inicjatyw organizowanych zarówno przez kluby, zawodników, jak i samych kibiców.
Wszyscy są zgodni do jednego: to był wyjątkowy nie tylko zawodnik, ale przede wszystkim człowiek. Wielka szkoda, że musimy mówić o nim w czasie przeszłym, ale najważniejsze, aby pamięć o nim nie minęła.
Początki kariery
Tomasz Jędrzejak, urodził się i wychował w Ostrowie. Przygodę z żużlem zaczął w tamtejszej szkółce żużlowej Iskry Ostrów Wielkopolski, w wieku 13 lat. Natomiast w 1995 roku, w wieku 16 lat zdał egzamin i zdobył licencję żużlową.
Na torze w barwach biało-czerwonych zadebiutował rok później w meczu z Zieloną Górą, gdzie nie udało mu się zdobyć punktów. Po raz pierwszy punktował 22 września 1996 roku w spotkaniu ze Śląskiem Świętochłowice. W dwóch startach zdobył wówczas trzy punkty i dwa bonusy.
Jego idolem był Mark Loram. Sam Jędrzejak przyznał, że podziwiał i próbował naśladować jego styl jazdy. Inni natomiast zawsze chwalili jego piękną, pełną dynamiki i elegancji postawę na torze. Jednak również do tego miał duży dystans i podchodził ze znaną sobie skromnością.
W 1999 roku przyszło mu startować ze swoim idolem w jednej drużynie, był to wyśmienity sezon w wykonaniu Polaka, który zdobył wówczas dla zespołu rekordową liczbę 217 punktów.
– Pierwszy raz zobaczyłem Tomasza bodajże w jednym z Turniejów o Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego. Jeśli dobrze pamiętam, wyjeżdżał on między biegami, jako adept tamtejszego klubu. Był ode mnie trochę młodszy, więc wtedy zaczynał dopiero swoją przygodę, to był mniej więcej 1993 rok. Wtedy zobaczyłem go pierwszy raz. Jeździł tam wtedy też jego kolega z klubu, chyba Tomasz Poprawski. Nie znaliśmy się jeszcze wtedy, dopiero około 1995 roku zaczęliśmy się ścigać. Nie było między nami dużej różnicy wieku i to wtedy właśnie bardziej się zakolegowaliśmy – wspomina Piotr Protasiewicz.
Pseudonim
Przez wielu kojarzony z pseudonimem „Ogór”, który jeszcze w dzieciństwie „przejął” pokoleniowo od brata -–Dariusza. Był średni Ogór, on był młodszym i tak już zostało. Z czasem jednak nazywany był po prostu kapitanem. Była to dla niego nie tylko funkcja, ale również idealne odwzorowanie wszystkiego tego, co reprezentował swoją postawą, zarówno na torze, jak i poza nim.
Dżentelmen ze złotym, walecznym sercem
Dla większości kibiców, ale również zawodników, działaczy pozostanie zapamiętany jako niezwykle ambitny i waleczny żużlowiec, dający z siebie zawsze 110%. Zawodnik, który nigdy nie odpuszczał podczas rywalizacji na torze, a poza nim nigdy nie odmawiał pomocy. Koledzy z toru, nigdy nie powiedzieliby o nim złego słowa, zresztą tak samo jak kibice.
– Tomasz był dobrym startowcem. Miał dystans do wszystkiego i był normalnym chłopakiem przez całą karierę. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek miał z nim konflikt, ja nie miałem. Był ambitny, zadziorny, walczak, ale potrafił zachować granice, zawsze fair, to było bardzo widoczne. Nie znam osoby, która mogłaby mu coś zarzucić z tego sportowego punktu widzenia, czy kontaktu z innymi zawodnikami. Tu był zawsze wygranym, jednym z najlepszych jeśli chodzi o te sprawy. Dlatego tym bardziej bardzo bolało to, co się wydarzyło – zaznacza Protasiewicz.
Tablica upamiętniająca Tomasza Jędrzejaka (fot. Łukasz Wilk)
Człowiek wielu talentów
Uwielbiał sport w każdej postaci. Ścigał się na motocrossie, grał w piłkę nożną, a jako kibic upodobał sobie Manchester United. W młodości trenował karate, zdobył nawet zielony pas w shōtōkan jednak w pewnym momencie przyszedł czas wyboru i kimono zamienił na kevlar. Od dziecka żużel był mu bardzo bliski, za sprawą taty, który od najmłodszych lat zabierał go i jego brata na zawody do Leszna i Wrocławia. Ponadto dobrze radził sobie grając w koszykówkę, hokeja, tenisa, jeżdżąc na snowboardzie, rowerze czy tańcząc.
– Świetnie grał w piłkę nożną, koszykówkę. Tak naprawdę był człowiekiem wielu talentów i nigdy nie zapomnę z jaką łatwością przychodziło mu uprawianie tych sportów – mówi Jakub Jamróg.
Kluby
Przez całą swoją karierę, w Polsce, reprezentował barwy: Ostrowa, Częstochowy, Wrocławia, Tarnowa oraz Rzeszowa. Najdłużej, 12 lat, jeździł w klubie z Wrocławia, skąd pochodzi jego żona, Karolina. Pokochał ten zespół ze wzajemnością, przez wiele lat pełnił w nim rolę kapitana. Wraz z wrocławską drużyną zdobył cztery medale: w 2002 i 2007 (brąz) oraz w 2015 i 2017 (srebro). Jego ostatnim klubem była Stal Rzeszów. W jak się okazało ostatnim swoim sezonie, 2018, po 11 latach w PGE Ekstralidze postanowił startować w najniższe lidze, gdyż połowę poprzedniego spędził na ławce. Był prawdziwym liderem rzeszowskich „Żurawi”, miał najlepszą średnią w 2. lidze – 2,574. W swojej karierze zdobył aż 2553,5 punktów z czego aż 1335 dla wrocławskiego klubu, gdzie odjechał w sumie 195 spotkań (w tym aspekcie wyprzedza go jedynie dwóch żużlowców). Niestety, tego wyniku już nie poprawi.
Największe sukcesy
W ciągu swojej 23-letniej kariery zdobył, m.in. tytuł Młodzieżowego Mistrza Polski Par Klubowych oraz Młodzieżowego Drużynowego Mistrza Polski, medale w Mistrzostwach Polski Par Klubowych (złoty srebrny i dwa brązowe). Był medalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski: brązowym w 2003 roku w Bydgoszczy oraz złotym w Zielonej Górze w 2012 roku. Ten ostatni niewątpliwie był wielkim zaskoczeniem, ale również wspaniałym, jak się później okazało, największym uwieńczeniem jego indywidualnej kariery. Tamten dzień pozostał w pamięci wielu jako niezwykle wzruszający. Jego radość po wygraniu ostatniego biegu IMP była niezwykle szczera i silna. Świętowali z nim wszyscy zarówno kibice, jak i rywalizujący z nim tego dnia koledzy. Pokazywało to jak bardzo jest ceniony i lubiany w środowisku. Jedyny w swoim rodzaju. Zwycięstwo odniósł w niemal bezbłędnym stylu, po zdobyciu 14 punktów (3,3,2,3,3), czekał na nie 9 lat od ostatniego medalu IMP. Niebywale wzruszający moment, uhonorowanie wielu lat jazdy i zostawionego na torze serca.
– Finał IMP w Zielonej Górze, gdzie też byłem jednym z faworytów, zapadł mi w pamięci. (…) To zwycięstwo było bardzo mocno przez niego wyczekiwane, śledziłem przebieg rywalizacji. Samą radość i zawody bardzo dobrze pamiętam, jeśli mnie się miało nie powieść to cieszyłem się, że tytuł zdobył zawodnik, który tak bardzo na to czekał i tak bardzo mocno cieszył się z tego wyniku. To było piękno tego sportu jeśli chodzi o te zawody – wspomina Piotr Protasiewicz.
– Ten finał pamiętam doskonale, ponieważ pojechałem wtedy bardzo dobrze i mało brakowało, i byłbym drugi, zaraz za Tomaszem. Podczas tych zawodów był poza zasięgiem, ten dzień i finał był po prostu dla niego. Po wygranej wszystkie emocje w nim puściły i ta radość z kibicami, innymi zawodnikami. Widać było, że był bardzo lubiany, był pozytywną postacią, polskiego i światowego speedwaya. Trzeba zapamiętać go takim, jakim właśnie był – dodaje Krzysztof Buczkowski.
Niestety do pełni szczęścia, dość często, brakowało mu niewiele. Na arenie międzynarodowej nie udało mu się osiągnąć sukcesów. Raz, w 2008 roku, zaledwie jeden punkt dzielił go od możliwości zostania pełnoprawnym uczestnikiem FIM Speedway Grand Prix. Pozostawał niedosyt, który z jednej strony go mobilizował, z drugiej mocno zasmucał.
Ostatni sezon w karierze
Początki w nowym klubie nie były dla Tomasza Jędrzejaka łatwe. Już przed sezonem, gdy ogłosił swoją decyzję o reprezentowaniu Rzeszowa, a nie swojego macierzystego klubu, zaczęła się niewytłumaczalna fala nienawiści ze strony ostrowskich fanów. Kibice zaczęli go wytykać palcami, zastraszać. Dostawał pogróżki, zniszczono mu auto, pisząc na nim „zdrajca”. I to za co, tylko za to, że zdecydował się reprezentować barwy inne niż biało- \czerwone. Było to dla niego niezrozumiałe, ale i bolesne. Dla tak wrażliwego, starającego się żyć ze wszystkimi w zgodzie człowieka musiało to być szczególnie dotkliwe. Do tego doszedł strach o najbliższych, niepewność. Słowa zaczęły ranić tak jak nożem, pozostawiając po sobie głęboki ślad w sercu. Na torze mimo to nadal robił, jak zawsze swoje, nie poddawał się i pozwolił, aby wyniki mówiły same za siebie. Radził sobie na tyle dobrze, że ustanowił najwyższą średnią w lidze, nie raz przywożąc za swoimi plecami choćby Grega Hancocka.
Feralny wtorek
Dzień 14.08.2018 rok, przed południem. Żużlowy świat obiega wiadomość, że Tomasz Jędrzejak nie żyje. Niedowierzanie, szok, gonitwa myśli, głęboki żal i smutek. Przez chwilę w głowach wielu pojawiła się wówczas, tak jak i u mnie, nadzieja, że to straszna, ale pomyłka. Kolejne godziny przynosiły, niestety, potwierdzenie dla wcześniej usłyszanych słów. Kapitana nie ma już wśród nas, popełnił samobójstwo. Równo miesiąc wcześniej świętował 39. urodziny. Zaledwie dwa dni temu brał udział w meczu przeciwko drużynie z Poznania, gdzie zdobył 11 punktów. Dzień wcześniej opublikował na swoim koncie społecznościowym wesołe zdjęcia z dnia spędzonego z ukochanymi córkami – Oliwią i Lilli. Następnego, nagle nie ma go już razem z nami, nie wróci.
Myślę, że większość osób pamięta tą straszną chwilę bardzo dokładnie, co wówczas robili, gdzie i z kim byli. Do mnie, w połowie sierpnia wraca ta chwila jak bumerang.
Tomasz Jędrzejak (fot. Kevin Sarlat)
Świat żużla po 14.08…
Mijały kolejne godziny, dni, tygodnie miesiące bez Kapitana. Jednak był wśród nas, dzięki pamięci, wspaniałym inicjatywom kibiców, klubów i zawodników, kolegów z toru.
Bolesny mecz we Wrocławiu
Pięć dni po feralnym dniu odbywał się mecz we Wrocławiu, drużyna jechała z Toruniem. Na trybunach zasiadło wielu kibiców w czarnych koszulkach. Piękna inicjatywa klubu, który zaproponował taką formę uczczenia jego pamięci. Pod wieżą kibice wywiesili transparent „TOMEK JĘDRZEJAK” oraz słynną już podobiznę Kapitana. Najpierw minuta ciszy, później gromkie brawa i skandowanie jego imienia. Łzy same cisnęły się do oczu. Był to mecz trudny, osobiście w ogóle nie pamiętam, co działo się na torze. Myślałam, że nie wytrzymam do 15 biegu, pierwszy raz miałam wręcz ochotę wyjść przed końcem spotkania. To była naprawdę trudna chwila, smutek łączył się wciąż z niedowierzaniem, poczuciem niesprawiedliwości i pewnego rodzaju nierealności. Czułam jednak, że zostając chociaż tak, mogę uczcić Jego pamięć, oddać zasłużony mu szacunek. Bieg 12, tyle samo ile sezonów spędził w Sparcie Wrocław, publiczność oglądała na stojąco. Tak jak bieg juniorski w Tarnowie czci pamięć tragicznie zmarłego Krystiana Rempały. We Wrocławiu nie stało się to tradycją, szkoda, ale jeszcze podczas Memoriału ten piękny gest powrócił.
Pożegnanie kolegów z klubu
Akurat najbliższa kolejka 2. ligi to było spotkanie między jego macierzystym Ostrowem a ówczesnym klubem – Rzeszowem. Przepięknie uczczono jego pamięć tego dnia. Zawodnicy wystąpili w dedykowanych plastronach, sztab szkoleniowy miał na sobie czarne koszulki z czarno-białym zdjęciem Jędrzejaka. Po zakończeniu spotkania wszyscy zawodnicy, szkoleniowcy wyszli na tor obejrzeli wspólnie film upamiętniający niedawno zmarłego kolegę. Każdy z nich z zapaloną świeczką w dłoni zmierzył w wyznaczone miejsce na torze, gdzie ułożono ze światełek Jego inicjały: TJ.
„Tytuł dedykuję Tomaszowi Jędrzejakowi (…)”
Tymi słowami, tuż przed wejściem po raz trzeci w karierze na najwyższy stopień podium, uczcił swój sukces, ale przede wszystkim ich wieloletnią, bliską przyjaźń Tai Woffinden. Również za sprawą Brytyjczyka, podczas drogi na odebranie trofeum i medali za zajęcie trzeciego miejsca w DMP, był z wrocławianami Kapitan. Woffinden wrócił wówczas do parku maszyn po flagę z jego podobizną i na podium weszli wszyscy razem, jak jeszcze niespełna rok wcześniej, gdy odbierali srebrne krążki.
Pierwszy Memoriał imienia Tomasza Jędrzejaka
Sezon 2019 zainaugurowano w sposób szczególny, 31.03 zorganizowano pierwszy Memoriał Tomasza Jędrzejaka. Świetnie przemyślana formuła czwórmeczu, obsada, „Ogór” w formie jokera. Wspaniała oprawa sprzedaż „cegiełek” na edukacje Oliwki i Lilly. Ludzie zgromadzili się licznie na trybunach, na telebimie wspominano piękne chwile w żużlowej karierze Kapitana. W programie zawodów pojawiło się wiele pięknych wspomnień i przemyśleń, w tym Bartłomieja Skrzyńskiego.
Wyprodukowano również szaliki z podobizną Jędrzejaka. Chodząc po obiekcie Stadionu Olimpijskiego można było spotkać kibiców w specjalnie przez nich przygotowanych koszulkach z napisem na plecach – OGÓR. Cieplej robi się na sercu gdy do tej pory znajdzie się na trybunach grupka kibiców w okolicznościowych strojach.
W 2020 roku podjęto decyzję o kontynuowaniu Memoriału, na przemian raz we Wrocławiu raz w Ostrowie. Niestety ostatecznie pojawiła się informacja, że z przyczyn niezależnych od klubu, przed sezonem nie uda się zorganizować turnieju. Miejmy jednak nadzieję, że mimo wszystko będzie miał swoją kontynuację.
Krasnal Ogór
W Wrocławiu jest wiele krasnali, jednak ten jest wyjątkowy. Powstał pomnik upamiętniający słynnego Ogóra, cieszy oczy i przypomina o nim wszystkim tym, którzy zmierzają w stronę parku maszyn na obiekcie Stadionu Olimpijskiego, który tak pokochał. Nie jest tam sam, dumnie towarzyszą mu dwaj pomocnicy. Piękna inicjatywa, która musiała pokonać wiele przeciwności, aby plan wprowadzić w życie. Na szczęście się udało i 02.08.2019, dzień przed FIM Speedway Grand Prix we Wrocławiu, zebrał się tłum kibiców, aby zobaczyć odsłonięcie tego wyjątkowego krasnala. W uroczystości brał udział Dariusz Jędrzejak oraz obecny kapitan BETARD Sparty – Maciej Janowski. Również tego dnia długo i głośno skandowano nazwisko Kapitana, bito brawa, które wzniosły się do nieba. Szkoda, że nie doczekał tego zasłużonego wyróżnienia za życia. Za lata serca oddanego i pozostawionego na torze po prostu mu się to należało.
67. Turniej o Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego
Ostatni, 22 bieg turnieju poświęcony został pamięci Tomasza Jędrzejaka. Ma to już być tamtejsza tradycja i oby się tak stało. Przed zawodami odsłonięta została tablica z wizerunkiem najbardziej utytułowanego wychowanka ostrowskiego klubu. Znajduje się na elewacji trybuny głównej Stadionu Miejskiego w Ostrowie, tuż przy tablicy upamiętniającej Rifa Satgarijewa.
Człowiek zagadka
Z jednej strony opanowany, ale pogodny, z drugiej bardzo ambitny zawodnik, który zawsze dawał z siebie 100% ale w granicach fair-play. Nigdy nikomu nie odmawiał pomocy, nawet jeśli jechał o te same cele służył innym radą. Otwarty do kibiców, wśród dziennikarzy miał opinię żużlowca pełnego pokory, który nigdy nie uchylał się od odpowiedzi nawet po najtrudniejszych meczach. Jednak nie dało się oprzeć wrażeniu, że nosi w sobie pewien smutek, czy też zadumę. W parku maszyn zawsze skoncentrowany, opanowany, czasami może aż za bardzo tłumiący swoje emocje.
– Nie wiem na ile była to kwestia opanowania emocji, na ile gromadzenia ich w środku i czy w pewnym sensie nie spowodowało to tego, co się stało. Także może czasami lepiej było coś z siebie wyrzucić, powiedzieć, bo może byłoby wtedy trochę lżej. Nie wiem, trudno powiedzieć, teoretyzuje sobie, ale może aż za bardzo dusił to w sobie, nie chciał pokazać. A, że przeżywał to sprawa oczywista, bo był mega ambitnym facetem, sportowcem. Kochał to co robił, co było widać po tym jak podchodził do sportu, przygotowań itp. Jak również przeżywał wszelkie niepowodzenia – przyznaje Piotr Protasiewicz, kapitan zielonogórskiej drużyny.
Dlaczego?
„Nie tak to miało wyglądać”, „dlaczego?” to zapewne jedne z najczęstszych myśli jakie pojawiają się do dziś w naszych głowach. Nikt nie wie i pewnie nigdy się nie dowie. To zresztą nieistotne. Ważne, aby nadal o Tomaszu Jędrzejaku pamiętać, na ile to możliwe wyciągnąć wnioski, tak aby to już się nigdy nie powtórzyło. Wiele pięknych inicjatyw pokazało jak bardzo ceniono go w środowisku. Czy o tym wiedział? Oby.
Mija drugi rok bez Ciebie Kapitanie. Tęsknimy, pamiętamy i dziękujemy. Spoczywaj w pokoju!
źródło: speedwayekstraliga.pl
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!