Spośród czterech rund kwalifikacyjnych do Grand Prix, najbliżej Polski rozegrano zawody w Nagyhalász. Na starcie stanęli zawodnicy z jedenastu państw. W tak szerokiej stawce naturalną rzeczą są różnice pomiędzy zawodnikami różnych nacji. Korzystając z możliwości wejścia do parku maszyn po zawodach i porozmawiania z żużlowcami, nadarzyła się okazja, aby zestawić dwa światy zawodników, którzy uczestniczą w kwalifikacjach do najważniejszej serii w tym sporcie - Speedway Grand Prix.
Martin Smolinski w fazie zasadniczej zdobył 13 punktów i o zwycięstwo w turnieju musiał rywalizować w biegu dodatkowym przeciwko Rohanowi Tungate'owi. Pomimo przegranej, Niemiec był zadowolony ze swojego występu – Cieszę się, że znowu wskoczyłem do Grand Prix Challenge. Stawka rywali nie była dziś łatwa i ja sam też nie jestem jeszcze do końca w formie. Chwilami byłem trochę wolniejszy, bo muszę rozkładać siły – powiedział po zawodach w Nagyhalász Smolinski, który wciąż dochodzi do siebie po makabrycznym upadku wiosną ubiegłego roku, w którym doznał skomplikowanego złamania biodra. – Moje biodro jeszcze nie jest do końca zdrowe, ciągle trochę boli, ale wydaje mi się, że po tak ciężkim upadku jest to prawie normalne. Lekarz jest zadowolony i ja też, bo wygląda na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Smolinski nie tylko jeździ na żużlu, ale też z myślą o zawodniczej emeryturze zajmuje się przygotowywaniem motocykli. Zimą 2019 roku kupił i sprowadził do swojego warsztatu sprzęt, z którego korzystał Jan Andersson, a także „odziedziczył” po nim jego bazę kontaktów. Sam jest jednak też swoim „klientem” – Wszystko dzisiaj działało – mój sprzęt, moi mechanicy, moje motocykle, które sam sobie przygotowuję i które bardzo dobrze jadą. Uważam, że ten cały zestaw funkcjonuje jak należy – powiedział po zawodach na Węgrzech.
Następnego dnia Smolinski jechał w barwach Trans FM Landshut Devils w meczu 2. Ligi Żużlowej w Rzeszowie. Pomimo że stolicę Podkarpacia i Nagyhalász dzieli niecałe 300 km, Niemiec ze swoją ekipą zdecydowali się ruszyć w trasę zaraz po zakończeniu zawodów – Jedziemy od razu do Rzeszowa, bo nie wiadomo, jakie trudności mogą nas spotkać na granicy. Od rana przygotowujemy zatem motocykle i wieczorem jedziemy – zapowiadał Smolinski, który w przegranym spotkaniu okazał się najlepszym krajowym zawodnikiem „Diabłów”.
Zupełnie na drugim biegunie żużlowego świata jest zaledwie trzy lata młodszy Rolánd Kovács. 33-latek w Nagyhalász pełnił rolę rezerwowego, a na tor wyjechał po upadku Eduarda Krčmářa – Dobrze się czułem na tym torze. To był dobry dzień, byłem rezerwowym, dostałem szansę pojechania jednego biegu, zdobyłem „darmowy” punkt, wszystko było w porządku – podsumował pokrótce Węgier, który mimo jednego z ostatnich miejsc był w niemniej dobrym humorze co Smolinski – Było bardzo gorąco, przygotowując sprzęt przed zawodami było ok. 40 stopni. Trochę się spociłem, ale zaraz wezmę prysznic i wszystko będzie w porządku – żartował przed opuszczeniem stadionu w Nagyhalász.
Podobnie jak Smolinski, Kovács nie skupia się wyłącznie na jeździe na żużlu. Na razie jednak tuning jest dodatkowym zajęciem Niemca, zaś Węgier to właśnie jazdę po "szlace" traktuje jako hobby – Ja jeżdżę na żużlu tylko hobbystycznie, pracuję jako kierowca ciężarówki, ale gdy tylko mogę to wsiadam na motocykl i jeżdżę, daję z siebie wszystko – powiedział brązowy medalista ostatnich ukończonych mistrzostw Węgier, rozegranych w 2018 roku.
ZOBACZ TEŻ: Stanisław Burza wygrywa w Debreczynie. Kovács z nietypowym trofeum
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!