Janusz Kołodziej, sensacyjnie, dla niego samego, wygrał 3. rundę Tauron Speedway European Championship w Łodzi. Zawodnik pierwszy raz odwiedził łódzką Moto Arene, która wydawała mu się typem toru, na których nie lubi jeździć. Nie były to zawody idealne w wykonaniu reprezentanta Polski, jednak ostatecznie udało mu się stanąć na najwyższym stopniu podium i pozostać liderem klasyfikacji przejściowej SEC. W wywiadzie dla portalu speedwaynews.pl opowiada między innymi o swojej walce z Piotrem Pawlickim.
Klaudia Bujalska (speedwaynews.pl): W programie zawodów można było znaleźć z Tobą wywiad, w którym mówiłeś, że możesz mieć na tym torze problemy. Na początku zawodów rzeczywiście miałeś problemy, dwa starty i dwa trzecie miejsca. Co się zmieniło kiedy w trzecim starcie udało Ci się zdobyć upragnioną trójkę?
Janusz Kołodziej (Lider klasyfikacji przejściowej SEC): Przede wszystkim, trzeba przyznać, że w pierwszych biegach miałem nie najlepsze pola. One na pewno trochę zabiły cały plan dobrego wejścia w te zawody. Cały czas czułem nacisk, żeby zbierać te punkty i dalej prowadzić w tej edycji. To nie pomagało i nawet w głowie pojawiła się jakaś rezygnacja. Jednak pomyślałem, że na pewno nie mogę za dużo pozmieniać, jeśli chodzi o ustawienia. Motocykl jechał dobrze, to ja jechałem źle. Zaczęliśmy robić małe korekty. Im dalej w las tym lepiej mi szło, choć jak mówię, ja nie zawsze dobrze jechałem. Zacząłem jednak wybierać coraz lepsze ścieżki na tym torze.
– Finał jednak ułożył się po twojej myśli. Ponownie, tak jak w barażu, czwarte pole i wygrana po wspaniałej walce. Czułeś już wtedy tę moc?
– Jakoś w tym finałowym wyścigu, nie wiem, wszystko puściło. Czułem, że nie jestem na tyle szybki, żeby jechać sobie spokojnie. Wiedziałem, że tak czy siak, muszę ryzykować. Pojechałem bardzo szeroko, tym bardziej, że z czwartego pola łatwiej było mi to zrobić i jakoś udało się. Przede wszystkim wytrzymała głowa i pojechałem po pierwsze miejsce.
– Wyobraź sobie, że ktoś, kto przyjeżdża pierwszy raz na stadion do Łodzi pyta Cię o jedną radę odnośnie tego toru. Co mu mówisz?
– No przede wszystkim, że trzeba się tu nauczyć jeździć, że nie jest to takie proste. To nie jest aż taki trudny tor, natomiast jest specyficzny. Jest mniejszy i ten wyścig jest bardzo szybki, dynamiczny. Więc na pewno dobry trening, dużo treningów. Najlepiej jakby to był trening z zawodnikami, z wyjazdem spod taśmy. Załóżmy, że zawodnik przechodzi do Orła Łódź i chce tu jeździć jak najlepiej, to na pewno warto odbyć tu dużo treningów, pościgać się z kolegami, żeby nie być zaskoczonym w trakcie spotkania. Moim zdaniem trzeba tu znaleźć odpowiednie przełożenia. Wtedy wszystko powinno iść dobrze.
– Podczas swojego pierwszego biegu, kiedy już wiedziałeś, że nie uda Ci się wyprzedzić Dominika Kubery, zacząłeś sprawdzać ten tor, szukać na nim różnych ścieżek?
– Nie, to nie było tak. Jechałem po prostu bezpiecznymi ścieżkami, bo jakoś mój motocykl był taki progresywny, że w jednym momencie się prześlizgiwał, a w kolejnym łapał dużo przyczepności. Nie mogłem zrozumieć działania tego motocykla, ale później z biegu na bieg coraz bardziej rozumiałem i umiałem się ustawić na tym motocyklu, żeby dać radę.
– W twoim ostatnim biegu rundy zasadniczej, ścigając się z Piotrem Pawlickim, twoim dotychczasowym klubowym kolegą, mieliście kilka starć na torze. Walka była fair, jednak zapytam, nie ma między wami złej krwi po tym starciu?
– Nie, Piotrek przyszedł do mnie po wyścigu i powiedział, że przeprasza. Wyścig wymagał tego, żeby walczyć, normalne wydarzenia torowe. W pewnym momencie jak jechałem za Oliverem Berntzonem to rzeczywiście bardzo wcześnie się składał w łuk. Ja sam byłem zaskoczony tym, bo nie wiedziałem jak wyhamować więc po prostu wiem, że nie było w tamtym momencie raczej innego scenariusza. Raz Piotrek mnie zahaczył na wejściu w pierwszy łuk, ja szybko tam zjechałem, a on nie miał wyjścia, bo miał dużą prędkość. Wszystko dobrze się skończyło, a my mamy wszystko wyjaśnione. Tak się czasami jeździ.
– Przed biegiem barażowym usłyszeliśmy, że ten żółty kask, który Ci pozostał brałeś niechętnie. Rzeczywiście tak było?
– Brałem, bo został. Generalnie ja bardzo lubię czwarte pola tylko, że ono wydawało mi się tutaj najgorsze. Na szczęście w miarę upływu zawodów ono się trochę poprawiło. Zauważyłem też dużo fajnych miejsc na polu startowym. Jak wyjechałem na półfinał to zauważyłem za pomocą mojej nogi, trzy takie naprawdę dobre miejsca. W pierwszym podejściu wygrałem start, z tego najlepszego z nich. W drugim podejściu się to nie udało, ale wszystko i tak doprowadziło mnie do jazdy w finale. To trzecie zostało mi na właśnie na finał. Gdyby on był powtórzony mógłbym już mieć problem, bo czwartego miejsca do startu, już nie widziałem. Zmieściłem się w limicie.
– Kolejny kierunek 23 września Pardubice. Jak się czujesz przed tym finałowym starciem?
– Na razie dobrze, ale zobaczymy co dalej. To jest walka głównie między mną a Leonem Madsenem. On momentami jest mega szybki, co dzisiaj też wiele razy pokazał. Jak nie będzie miał „dnia konia” to wiem, że jestem w stanie coś podziałać, żeby wygrać, ale jak będzie miał taki dzień, że zrobi 15 punktów to nie wiem czy podołam temu wszystkiemu. Natomiast jeździłem kilka razy w Pardubicach, długi, fajny tor. Mam nadzieje, że będzie mi się tam dobrze jeździło.
– Muszę powiedzieć, że jak na razie podoba mi się bardzo. Dobrze to wyszło w tym roku i zobaczymy jak będzie w kolejnych. Co do Rzeszowa, bardzo fajny tor. Dobra obsada, w końcu najlepsi polscy zawodnicy. Mam nadzieje, że tak jak dziś, czeka nas naprawdę dobre ściganie, a ja na pewno będę walczył.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!