Janusz Kołodziej – Stadionu Olimpijskiego Czarodziej – tak chyba można mówić o zawodniku Fogo Unii Leszno po pierwszym finale PGE Ekstraligi. Jego drużyna pokonała na wyjeździe Betard Spartę Wrocław w stosunku 47:43, a on sam na swoim koncie zapisał czysty komplet 15 punktów.
Wyjazdowa wygrana na tak trudnym terenie to z pewnością ważny krok w stronę obrony Drużynowego Mistrzostwa Polski. Niemniej jednak nie można chwalić dnia przed zachodem słońca. – Mamy za sobą dopiero połowę. Wszystko w niedzielę zaczynamy od nowa, więc ciężko coś teraz więcej wyrokować – mówił, po pierwszym, wygranym we Wrocławiu finale PGE Ekstraligi, Janusz Kołodziej.
Na stadionie Olimpijskim popularny „Koldi” wystąpił na początku sierpnia w finale Speedway Grand Prix Polski, w którym zajął czwarte miejsce. Tym razem był „nie do ugryzienia” i nie stracił ani jednego punktu. Obiekt ten najwyraźniej mu służy. – Nie mnie to wszystko oceniać. Na pewno cieszę się, że mogłem również pomóc swojej drużynie. Wszyscy walczyliśmy. To jest tak, że raz masz lepszy dzień, innym razem gorszy. W zespole z Leszna czuję się naprawdę bardzo dobrze – odpowiedział.
Przed meczem pojawiły się głosy o nieregulaminowym torze. Ostatecznie wprowadzono korekty, jednak tego wieczoru Kołodziejowi nic nie przeszkadzało, ponieważ na wrocławskim owalu robił z rywalami praktycznie, co chciał. – Wygrywałem starty i to mi dużo pomagało. Inaczej jedzie się, jak masz czystą drogę, a nie szprycę. Wówczas ma się odpowiedni widok i nie ma właśnie tych hamulców w postaci szprycy, która też siada na motocykl i powoduje, że on jest cięższy, bije przednie koło, itd. To dużo pomaga – skomentował.
Decydująca batalia o złote medale Drużynowych Mistrzostw Polski zaplanowana jest na niedzielę, 22 września. Dzień wcześniej czterech z głównych bohaterów tej rywalizacji, czyli Maciej Janowski, Emil Sajfutdinow, Tai Woffinden oraz Janusz Kołodziej, rywalizować będą na torze na Principality Stadium w Cardiff, w turnieju o Speedway Grand Prix Wielkiej Brytanii. To wyjątkowo niekomfortowa i dziwna sytuacja, że najważniejszy mecz sezonu w kalendarzu znalazł się po tym turnieju, a przypomnijmy, że kalendarz cyklu znany był dużo wcześniej, niż ten PGE Ekstraligi. – Kilku z nas będzie miało tą samą sytuację – Tai, Maciek, ja, Emil. Co możemy zrobić? Taki jest żywot zawodnika. Mogłem sobie inny zawód wybrać, to nie miałbym problemów w takich sytuacjach (uśmiech). Na pewno będzie ciekawie.
Pełny sektor gości we Wrocławiu z pewnością cieszył samych zawodników z Leszna. Jak się okazało, całe miasto żyło już finałową rywalizacją od piątku i niezaznajomieni w temacie mogli nawet sądzić, że mecz nie jest rozgrywany na wyjeździe. Fogo Unia w niedzielę stanie przed niesamowitą szansą, zdobycia trzeciego Drużynowego Mistrzostwa Polski z rzędu, a ostatni raz sztuka ta powiodła się… właśnie Sparcie Wrocław, w latach 1993-1995. – Bilety na finał w Lesznie już się skończyły. W piątek, jadąc na zawody widać było, że całe miasto tym już żyje. Powiem tak – wyjeżdżając na finał z Leszna, miało się wrażenie, że ten mecz jest właśnie w tym mieście, a nie we Wrocławiu. Wydaje mi się, że to mówi samo za siebie. Nie wiem, czy pół Leszna, czy całe przyjechało do Wrocławia (śmiech). Ludzie być może spotykali się w pubach lub innych miejscach. Było widać po prostu wszystko. Całe miasto jest oflagowane. Klub w tym miejscu robi super inicjatywę i takie akcje, przy których naprawdę wszyscy żyją tym sportem i tym, co dzieje się w ostatnich dniach. A dopiero w kolejną niedzielę mamy zawody u siebie, więc w Lesznie na pewno będzie wielkie święto. Z pewnością chcielibyśmy skończyć te zawody pozytywnie i być w nich po prostu do przodu – zakończył, bohater pierwszego starcia finałowego w PGE Ekstralidze, Janusz Kołodziej.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!