Jakub Jamróg wziął udział w pierwszej rundzie Speedway Diamond Cup w Lamothe-Landerron. Pomimo słabego występu i zajęciu dziewiątego miejsca zawodnik jest bardzo przychylnie nastawiony do tej nowej inicjatywy w sporcie żużlowym.
Aby dostać się do dalekiej Francji trzeba było dokładnie zaplanować sobie zadania logistyczne. Sytuacji nie ułatwiał kalendarz, bowiem dzień wcześniej zobowiązał się on do występu w ostatniej rundzie czeskiej Extraligi, w Pardubicach. Po dokładnym przeanalizowaniu, wszystko udało się jednak dokładnie zorganizować. – Przez wzgląd na występ w Pardubicach pojechaliśmy dużo wcześniej. Najlepiej byłoby być na miejscu i w piątek spokojnie wstać. Część zawodników tak zrobiła, ale ja nie miałem do końca tej możliwości, biorąc pod uwagę start w Czechach. Około godziny 22, gdy zawody się skończyły, moi mechanicy ruszyli prosto do Francji, a ja zostałem w hotelu i poleciałem samolotem. Do celu dojechałem spokojnie, na godzinę 15, a mechanicy dotarli ok. 17, zatem „rzutem na taśmę” (zawody były rozgrywane o 20 –przyp. red.). Oczywiście chciałem jeszcze odjechać sesję treningową. Wszystko jest zatem do ogarnięcia. Był to kawał drogi, dużo bramek, często trzeba było stawać na tankowanie samochodu, trochę się to zatem ciągnęło i przy tak dalekiej podróży mogło być trochę ryzykowne, ale zdążyliśmy i wszystko się fajnie udało – mówił o dotarciu do Francji, Jakub Jamróg.
Na miejscu przybyłych żużlowców czekała niemiła niespodzianka, okazało się bowiem, że z listy 18 zawodników, dotarło tylko 13 i trzeba będzie rozgrywać turniej według nietypowej tabeli biegowej. Ostatecznie zrezygnowano z proponowanej wcześniej, a niekoniecznie sprawiedliwej i postanowiono o zastosowaniu formuły z 13 biegami. Ona również była nietypowa, ponieważ w każdym kolejnym biegu jechał ponownie jeden z zawodników, przez co turniej się wydłużał. Niektórzy natomiast mieli długie przerwy, co nie pomagało im w poznaniu owalu w Lamothe-Landerron. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku naszego rozmówcy, który na torze pojawiał się w 1., 10, 12. i 13. wyścigu. Serii zasadniczej nie zaliczył on do udanych, bowiem zgromadził na koncie tylko trzy punkty i rywalizował w Finale C. – Ja dowiedziałem się dopiero po przyjeździe, na miejscu, że tak to będzie wyglądać, ponieważ kilkoro zawodników zachowało się mega nieprofesjonalnie. Pierwszy raz spotkałem się z takim „wystawieniem do wiatru” organizatorów. Jeszcze nie słyszałem, żeby zawodnicy praktycznie z dnia na dzień zrobili coś takiego i nie przyjechali. Jak nam przekazano, to kilkoro z nich poinformowało w czwartek wieczorem, że nie będzie ich na zawodach. Wówczas nierealnym było kogokolwiek ściągnąć, nawet „na siłę”, bo to było po prostu za daleko. Ci zawodnicy wykazali się mega brakiem profesjonalizmu. Narazili organizatorów na duże kłopoty i po części też nas. Deklarowano się, mieliśmy wszyscy fajnie jechać, a wyszło tak, że trzeba było się posiłkować tą „dziką” tabelą, 13-biegową. Pierwotnie miała być ona inna, jednak kilku zawodników się oburzyło, bo np. ktoś na cztery starty, trzykrotnie miał jechać z Gregiem Hancockiem, a ani razu z innym, teoretycznie słabszym zawodnikiem, więc ona była niesprawiedliwa. Zaczęto szukać innej, znaleziono w końcu tę, według której pojechaliśmy. Tu było chyba równiej rozłożone, kto z kim jechał, ale za to wystąpiły te duże przerwy. Ja jechałem w pierwszym biegu, później dziesiątym, dwunastym i trzynastym, więc prawie trzy pod rząd. Było to zatem dosyć loteryjne, ale uważam, że w każdych warunkach trzeba się odnaleźć. Tutaj się nie wymawiam, te zawody nie poszły po mojej myśli i tyle. Mam troszeczkę spadek formy w ostatnich dniach. Nieco uszło ze mnie ciśnienie po tym ostatnim meczu w Zielonej Górze. Tam włożyłem całe siły psychiczne i fizyczne. Gdy nie wyszło, to człowiek był podłamany, a to jest teraz chyba pokłosie tego wszystkiego. Wezmę się jednak w garść. Jeżdżę w tym całym cyklu nie po to tylko, żeby sobie „popyrkać”, ale, żeby zrobić w nim fajny wynik. Będę się zatem starał w następnych rundach poprawić te wyniki – zapewnił.
Wychowanek tarnowskiej Unii ostatecznie został sklasyfikowany na 9. pozycji, dzięki wygraniu Finału C. Po słabszych występach wcześniej, w końcu udało mu się znaleźć odpowiednie ustawienia i bieg wygrał z dużą przewagą. Niedosytem pozostaje jedynie fakt, iż miało to miejsce już pod koniec zawodów. – Tor w Lamothe-Landerron był dosyć specyficzny – jedna prosta pod górkę, druga z górki, dwa różne łuki. Naprawdę świetnie się jednak na nim jechało. Zanotowano tylko jeden upadek, ale wynikał on faktycznie tylko z winy zawodnika, który przeszarżował. Chciał za bardzo atakować. Tor był zatem naprawdę bardzo w porządku i super ciekawie, inaczej się na nim jeździło. Wyszło tu może też to, że nie mam doświadczenia jeszcze na obiektach zagranicznych, nie jeździłem regularnie do tej pory w Szwecji i innych krajach, tylko w zasadzie w Czechach. Widzę, że bardzo dużo torów jest zbliżonych do siebie geometrią i tą specyfiką. Jest zatem tak, że potrafię osiągać dobre wyniki w Ekstralidze, a w takich zawodach często przegrywam z teoretycznie słabszymi zawodnikami. Ten tor był również dosyć twardy i ta przerwa faktycznie mi nie pomogła, bo po pierwszym biegu miałem jakieś przemyślenia, jednak do dziesiątego on się totalnie zmienił. Stał się mega twardy i nie byłem na bieżąco, żeby się właściwie dopasowywać. To było faktycznie moją duża bolączką. Dobrze, że na Finał C znalazłem odpowiednie ustawienia i gdy już wystartowałem, to na mecie okazało się, że przyjechałem pół prostej z przodu. Jak to w żużlu bywa – jest kwestia dopasowania tych detali i wówczas jedzie się z przodu – podzielił się swoimi wrażeniami z występu we Francji.
2. runda Speedway Diamond Cup zaplanowana jest na 29 września w szwedzkiej Motali. Pomimo tego, że zawodnicy nie byli zobligowani do startów we wszystkich odsłonach i przy słabszym występie we Francji, nie jest rozważane odpuszczenie tego turnieju. Pole do poprawy jest, zatem pozostanie tylko zacisnąć zęby i walczyć o jak najkorzystniejszy wynik. – Nie można podchodzić do tego tak negatywnie i wycofywać się po słabym wyniku. Równie dobrze można byłoby po jednym przegranym biegu , który nie wyszedł, zrezygnować z dalszej jazdy. To nie sztuka, trzeba dalej próbować i poprawiać swój wynik. Ja nie jadę w stu procentach dlatego w tych turniejach, że mi się diamenty w oczach zaświeciły (śmiech). Oczywiście, gdyby się udało, byłoby fajnie. Jeżdżę tam przede wszystkim po to, żeby startować, zbierać doświadczenie i aby tej jazdy przybyło. W Polsce skończyłem sezon dosyć wcześnie. W poprzednich latach zawsze miałem Play-offy i nie jestem przyzwyczajony to tak wczesnego końca. To mnie przekonuje. Z drugiej strony formuła tych zawodów i punktacja są tak skonstruowane, że daje to duże szanse tym, którym raz poszło gorzej. Tu nie liczą się wszystkie punkty, tylko jest ich kolejno 100, 80, 60, itd. Dzięki temu przy jednym nieudanym turnieju, wcale nie są przekreślone szanse na końcowy triumf – podkreślił.
W rozmowie z naszym portalem zawodnik odniósł się również do narzekania na inicjatywę zorganizowaną przez Ireneusza Nawrockiego. Najczęściej ma miejsce jednak sytuacja, w której najgłośniej wypowiadają się osoby, które siedzą w domu i mają najmniejszą styczność z danym tematem. – Pojawiają się komentarze, po co w ogóle w tym brać udział, ale ja nie wiem, komu to przeszkadza. Każdemu się to podoba. Tak jak mówiłem – diamenty, diamentami, ale jednak nie to jest najważniejsze. Wszystko traktowane jest bardzo profesjonalnie i tak zorganizowane. Byłem właśnie pod wrażeniem na miejscu, że tak fachowo prowadzono zawody. Wiadomo, że to było daleko, ale ja lubię jeździć w takie różne miejsca. Odbyło się to na nieco „szerszych wodach”, a nie na takim podwórku polskim, szwedzkim, angielskim czy duńskim. To jest bardzo fajne, bo tam jest zapotrzebowanie, a kibicom wcale nie przeszkadzała ta 13-biegowa formuła. Oni się cieszyli, mieli swoich zawodników. David Bellego pojechał bardzo dobre zawody. Kibice mogli być zatem zadowoleni, przyjechały wielkie nazwiska, jak Greg Hancock, czy Niels-Kristian Iversen. Wszystko było na plus, nie rozumiem zatem negatywnych komentarzy. Komu to przeszkadza, to nie wiem. Żyjemy jednak w Polsce i to jest standard, że wszystkim coś nie pasuje, chociaż prawie nikogo to nie dotyczy. Ja jestem jak najbardziej za. Jedynym mankamentem moim zdaniem – choć może następnym razem organizatorzy bardziej to sobie przypilnują – jest być może nieodpowiedni czas rozgrywania. Teraz są bardzo ważne mecze w Polsce. Może przede wszystkim ta Francja była daleko, bo w niedzielę sporo zawodników miało Play-offy. Kwestia dotyczyła zdążenia, bo o ile zawodnicy mogli sobie polecieć samolotami, o tyle mechanicy mieli naprawdę sporo drogi. Nie daj Boże, na takiej dalekiej trasie coś by się wydarzyło, to każdy teoretycznie mógł być „uziemiony” przed jazdą z Polsce. Ta Francja była zatem tak daleko, przed tymi ważnymi meczami. Poza tym to bardzo fajnie, że pojawiają się nowe turnieje. Bo chyba o to chodzi, żeby coraz więcej tego żużla było – zakończył słuszną uwagą, Jakub Jamróg.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!