4 maja w Dniu Świętego Floriana na całym świecie obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Strażaka, którego celem jest oddanie hołdu dla poległych strażaków oraz wyrażenie szacunku dla tych ludzi, za ich trud oraz narażanie swojego życia.
Jak czytamy w serwisie Wikipedia.org – święto zainicjował australijski strażak J.J. Edmondson z Melbourne na pamiątkę tragicznie zmarłych pięciu kolegów-strażaków (Matta, Stuarta, Jasona, Garry'ego i Chrisa) 2 grudnia 1998 roku w Linton. Próbowali ratować czyjeś życie i mienie w czasie pożaru, jak robią to strażacy na całym świecie. Oficjalnie święto to zostało także ustanowione w Polsce przez Sejm RP i 4 maja świętuje zarówno Państwowa Straż Pożarna jak i Ochotnicza Straż Pożarna.
Dlaczego dziś o tym i to na łamach żużlowego serwisu? Z okazji Międzynarodowego Dnia Strażaka postanowiliśmy porozmawiać z Jakubem Jamrogiem – na co dzień żużlowcem Betard Sparty Wrocław, Vetlandy Speedway oraz AK Slaný, który związany jest także z Ochotniczą Strażą Pożarną w Zakrzowie.
Konrad Cinkowski, speedwaynews.pl: – Jesteś nie tylko żużlowcem, ale także członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej. Fakt, że twój dziadek oraz ojciec też byli w OSP sprawił, że naturalnym krokiem było dla Ciebie pójście w ich ślady?
Jakub Jamróg, członek OSP Zakrzów: – Wywodzę się z miejscowości, gdzie mocno zaszczepiona jest chęć niesienia pomocy. Jesteśmy bardzo małą miejscowością i nie mamy m.in. drużyny piłkarskiej, wobec czego 95% chłopaków od nas z wioski interesuje się strażą i poświęca jej swój wolny czas.
– Nie myślałeś kiedyś, aby zawodowo zostać strażakiem?
– Chciałem i to bardzo, ale żużel był większą pasją. Myślę, że gdybym się nie ścigał, gdyby coś mi nie wyszło na początku kariery, to mocno bym to rozważał i był zawodowym strażakiem.
– Jak często udaje Ci się wyjeżdżać do akcji i czy masz ustalone w jakimś stopniu dyżury, czy są to spontaniczne wyjazdy z ekipą?
– Nie ma czegoś takiego w OSP jak dyżury. Takowe są, owszem, ale w Państwowej, gdzie przychodzi się na dobę do jednostki. W OSP wygląda to tak, że mamy małego pagera oraz dodatkowo otrzymujemy smsa. Poza tym, by zdążyć na akcję, to muszę być obecny w mojej miejscowości, bo jak jestem sześć czy siedem kilometrów dalej, to nie ma szans, abym zdążył na wezwanie. Gdy wyje syrena to przeważnie są dwie, może trzy minuty na to, aby dojechać do remizy, nim chłopaki wyruszą. Jeśli się nie uda, to reszta kolegów pojedzie. Co do ilości wyjazdów to trzy, cztery, maksymalnie pięć razy w roku. Gdy jestem poza Tarnowem i swoją miejscowością to wiadomo, że jest to rzadziej.
– Co czujesz, gdy zakładasz kombinezon (Nomex – dop. red.) i ruszasz do akcji?
– Czuję dużą adrenalinę. Gdy jedziesz do remizy, to czujesz takie dodatkowe emocje, bo nie wiesz do końca co cię spotka. Gdy przebieramy się w kombinezony, to już wiemy do czego wyjeżdżamy. Gdy jedziesz np. do plamy oleju to wiadomo, że nieco wszystko opada, ale to wciąż jednak praca do wykonania, bowiem stwarza ona niebezpieczeństwo i zagraża zdrowiu i życiu uczestników ruchu. Ale też jest inaczej, gdy jedziesz do pożaru, wypadku samochodowego czy ratować ludzi. Do każdego wyjazdu trzeba jednak przystąpić skupionym w stu procentach.
– Jakaś „największa” lub najważniejsza akcja zapadła Ci w pamięci najbardziej?
– Jest ich kilka, ale to głównie niemiłe. Była taka seria, że gdy koło mojej miejscowości leciała „4”, popularna trasa w Polsce, a nie było jeszcze autostrady z Krakowa do Tarnowa, to cały ruch „leciał” koło mojej miejscowości i to był taki rok, że widziałem pięć trupów. Niestety, ale z pewnością ludzka tragedia i śmierć to jest coś, co zostaje w pamięci.
– A co sądzą o tym prezesi klubów, w których startowałeś i startujesz? Nie są przeciwko temu?
– To jest taka działalność, która nie angażuje mnie mocno w życie. Czasem uda się wyskoczyć na godzinę czy dwie, co przy pięciu wyjazdach w roku daje naprawdę niewiele. Gdy mam czas, to pomagam na tyle, na ile mogę. Żużel jest jednak na pierwszym miejscu, więc nie mam tego czasu za wiele. Kluby się tym mocno nie przejmują, bo to nie jest mocno kolidujące i nie ma ryzyka, że nie pojadę na mecz, bo mam wyjazd na akcję. Każdy odbiera to bardzo pozytywnie, że udzielam się w ten sposób. To nie jest zawód, bo nie pobieram żadnych pieniędzy.
– Będziesz chciał, aby twoi synowie także dołączyli kiedyś do straży pożarnej?
– Pewnie tak będzie. Jak dobrze pójdzie, to niedługo osiedlimy się na stałe w mojej miejscowości i nie będziemy mieli daleko do remizy, więc pewnie pójdą w moje ślady, aczkolwiek to jest tak samo jak z żużlem. Będą chcieli to im pomogę, a jeśli nie, to nie będę ich namawiał na siłę.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!