Nowa Zelandia w ostatnich latach to głównie Bradley Wilson-Dean. Zawodnik, któremu było dane spróbować swoich sił, także na polskich torach stara się ciągnąć krajowy speedway na świecie. Numerem dwa w tym kraju jest Jake Turner.
Nasz dzisiejszy gość pozostaje w cieniu swojego bardziej doświadczonego kolegi. W ojczyźnie Turnerowi udaje się wygrywać pojedyncze imprezy towarzyskie, a w tych ważniejszych zawodach brakuje mu szczęścia. Potwierdza, to chociażby fakt, że Turner ponad miesiąc temu z kompletem punktów triumfował w indywidualnych mistrzostwach Północnej Wyspy, ale dwie najważniejsze imprezy w Nowej Zelandii – turniej Grand Prix oraz finał krajowych mistrzostw kończył na najgorszej dla sportowca, czwartej pozycji. Co więcej, przed rokiem w finale IM Nowej Zelandii Turner również był… czwarty. Szansę na medal odebrał mu jednak defekt motocykla.
Konrad Cinkowski (speedwaynews.pl): Naszą rozmowę chciałbym zacząć od tego, abyś na początek przybliżył czytelnikom naszego portalu swoją osobę, ponieważ nie jesteś zbyt znanym zawodnikiem w Polsce.
Jake Turner: Mam dwadzieścia trzy lata i pochodzę z Nowej Zelandii. W Polsce faktycznie nie jestem znanym zawodnikiem, ale chciałbym być kiedyś popularny w waszym kraju.
– A jak to się stało, że zostałeś żużlowcem?
– Zawsze interesowałem się żużlem, a to dlatego, że w przeszłości na żużlu i długim torze ścigał się mój ojciec. Zawsze chodziłem na jego zawody i obserwowałem go, gdy byłem młodszy. Ja zacząłem jeździć w wieku czternastu lat, więc trochę późno.
– Próbowałeś kiedykolwiek innego sportu, czy od początku byłeś ukierunkowany na żużel?
– Kiedyś ścigałem się na motocyklach i nie był to żużel, ale jeśli chodzi typowo o sport to tylko żużel.
– Zapewne masz jakiegoś zawodnika, który stanowi dla Ciebie wzór?
– Tak, to Darcy Ward.
– W ubiegłym sezonie startowałeś tylko i wyłącznie w swoim kraju. Co możesz powiedzieć o tym sezonie w swoim wykonaniu?
– To był dla mnie zły sezon. Nie jeździłem wystarczająco dużo, nie trenowałem i to wszystko nie było wystarczająco dobre, ale wyciągnąłem wnioski z tych błędów.
– Czy któryś twój występ sprawia, że jesteś z niego wyjątkowo dumny?
– Było kilka takich zawodów, ale chyba takie najlepsze to mistrzostwa Canterbury.
– W finale mistrzostw Nowej Zelandii zająłeś najgorsze dla sportowca miejsce. Z jednej strony to sukces, bo jednak czołowa lokata, a z drugiej zapewne złość, bo medal był tak blisko…
– Zdarzają się dni, kiedy coś nie idzie dobrze, ale uczysz się na własnych błędach, a to sprawia, że poprawiasz się i stajesz lepszym zawodnikiem. Owszem, było to rozczarowujące, ale jak już mówiłem – wyciągam wnioski i jedziemy dalej.
– Nie podpisałeś żadnego kontraktu na sezon 2020, ani w Wielkiej Brytanii ani tym bardziej w Polsce. Czy miałeś w ogóle jakiekolwiek oferty z tych krajów?
– Niestety, na tym etapie nie miałem żadnych ofert. Gdybym miał jakąkolwiek, to zapewne wziąłbym ją obiema rękami i dał z siebie wszystko. Zaproponowano mi kontrakt w Czechach, ale z powodu COVID-19, nie mogę w tym sezonie pojechać do Europy.
– Załóżmy, że ten wywiad czytają menedżerowie z Polski i Wysp Brytyjskich. Jesteś zainteresowany znalezieniem klubu w tych ligach?
– Oczywiście! To moje marzenie, aby ścigać się w Wielkiej Brytanii czy w Polsce, ale zawodnikom z Nowej Zelandii ciężko jest się przebić, ponieważ nie mamy zbyt wielu okazji do tego, aby się zaprezentować poza ojczyzną. A wiem, że gdybyśmy dostali szansę – czy to ja, czy George Congreve, to z pewnością zrobilibyśmy swoją robotę dobrze.
– Co sądzisz o poziomie żużla w Nowej Zelandii?
– Stan żużla w Nowej Zelandii jest zły. To nie jest duży sport i musimy mówić o szczęściu, gdy uda nam się pojeździć raz na… trzy tygodnie. Chciałbym, aby żużel tutaj się rozwijał, ponieważ mieliśmy w przeszłości wielu świetnych żużlowców. Teraz też mamy kilku, którzy tylko potrzebują okazji do tego, aby dostać się do Europy i jestem pewien, że nie zawiedliby.
– Czy twoim zdaniem jest szansa, aby za kilka lat ten poziom był nieco lub znacznie wyższy, niż obecnie?
– Myślę, że perspektywa przyszłości w Nowej Zelandii nie wygląda dobrze. Nie mamy prawie żadnych funduszy na żużel, więc wszystko jest finansowane z kieszeni zawodników. Robimy to, bo to kochamy. Ciężko jest uzyskać pomoc dla klubów, aby zapewnić zawodnikom to, co najlepsze, a ludzie robią, co mogą, aby tych funduszy było więcej. Myślę, że to by bardzo pomogło żużlowi w naszym kraju i znacznie bardziej zachęcało młodych, którzy widzieliby lepsze możliwości.
– Ile macie na chwilę obecną torów, na których możecie się ścigać?
– W Auckland jest tor o nazwie „Rosebank Speedway”, a następnie dwa są na Wyspie Południowej – „Moore Park” w Christchurch, a drugi w Invercargill i nazywa się „Oreti”. Z Auckalnd do Christchurch jest około szesnastu godzin jazdy, z kolei do „Oreti” jedzie się coś około dwudziestu czterech godzin.
– Wspomniałeś o Congreve. A macie jeszcze jakiś młodych, utalentowanych zawodników, których nazwiska warto zapamiętać, a nie są oni zbyt znani np. w Polsce?
– Mamy kilku – oprócz George'a są to Sam Taylor i Ben Whalley. Z powodu ograniczonego czasu na torze, mają trudność z tym, aby szybko się rozwijać i podnosić umiejętności. Inaczej, niż w Polsce, gdzie chłopaki dużo jeżdżą.
– Jak sobie radzisz w obecnych, mrocznych czasach pandemii koronawirusa? Masz możliwość treningów czy skupiasz się na pracy?
– Żużel w Nowej Zelandii został odwołany. Możemy ćwiczyć co najwyżej raz w tygodniu, dlatego tak trudno jest w tym, aby czynić postępy i dostać się do Europy. Ja pracuję teraz i mam nadzieję, że w przyszłym roku już mi się uda wyjechać z Nowej Zelandii, aby spełniać marzenia.
– Jake, dziękuję za rozmowę. Czy chciałbyś coś dodać na koniec od siebie?
– Również dziękuję. Bardzo mi miło, że zainteresowałeś się moją osobą. To wiele dla mnie znaczy.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!