Zwycięstwem Leona Madsena zakończyła się czwarta runda TAURON SEC w Rybniku. O triumfie niewysokiego Duńczyka, formie kapitana „Rekinów”, wielkich turniejach oraz postaciach walczących na torze przy ulicy Gliwickiej opowiadała po środowych zawodach wielka postać polskiego dziennikarstwa żużlowego – Henryk Grzonka.
Tomasz Wojaczek, speedwaynews.pl: – Panie Henryku, jesteśmy zaraz po zawodach z cyklu TAURON SEC w Rybniku, które padły łupem Leona Madsena. Powoli rodzi się pytanie, czy ktokolwiek jest w stanie zatrzymać Duńczyka w drodze po odzyskanie tytułu mistrzowskiego na Starym Kontynencie.
Henryk Grzonka: – Wyczyn Leona Madsena w Rybniku pozwala przypuszczać, że to właśnie Duńczyk zostanie przyszłym, Indywidualnym Mistrzem Europy. Pragnę również powiedzieć to niezwykle stanowczo – w sposób absolutnie zasłużony. Krótka piłka – po wygraniu trzech turniejów, nawet, gdyby nie powiodło mu się w następnych, ten tytuł Madsenowi się całkowicie należy. W życiu trochę tego żużla się już naoglądałem, więc mam prawo co nieco pomarudzić na niektóre sprawy, i muszę przyznać, iż widywałem lepsze odsłony z cyklu TAURON SEC, choć były w rybnickiej edycji momenty świetnego ścigania, jak chociażby bieg osiemnasty, ze wspaniałą obsadą czy wieńczący cały wieczór finał. Zwyciężył, w pełni zasłużenie, Leon Madsen, choć liczyłem po cichu na to, że na najwyższym stopniu podium zamelduje się Bartosz Zmarzlik. Co ciekawe, aktualny, indywidualny mistrz świata, nie licząc wielkiego finału, przegrał w Rybniku tylko z Davidem Bellego. Francuz ma zatem na „rozkładzie” dwie wygrane batalie ze Zmarzlikiem, gdyż tej samej sztuki dokonał podczas toruńskiej rundy TAURON SEC. Taki jest jednak żużel i jego piękno.
– W historii speedwaya były takie przypadki, że w finałach jednodniowych tytuły zdobywali zawodnicy niebędący przed zawodami murowanymi kandydatami do złota. Przychodził jednak, tzw. „dzień konia” i ktoś, mający teoretycznie marne szanse na triumf, ostatecznie cieszył się z końcowej wiktorii. Zdaje się, że ten casus środowego triumfatora nie dotyczy. W przypadku Leona Madsena widać pewną konsekwencję i determinację, czego potwierdzeniem są trzy wygrane rundy – w Toruniu, Bydgoszczy oraz Rybniku.
– Z tym „dniem konia” to czasem bywało różnie, zwykle finały jednodniowe wygrywał ten, który był do nich najlepiej przygotowany. Gdybyśmy teraz mieli podobną zasadę w zawodach o IME, to kto zgarnąłby trofeum? Ten, który stanął na najwyższym stopniu podium w Toruniu, czyli Leon Madsen. Mamy jednak system złożony z kilku turniejów, co jest ciekawym rozwiązaniem, choć nie ukrywam, że jeśli chodzi o Indywidualne Mistrzostwa Świata, to zawsze byłem zwolennikiem jednodniowych finałów. Wiem, że czasy są obecnie inne, trzeba spojrzeć na to wszystko pod nieco komercyjnym kątem. Z wielkim rozrzewnieniem jednak wspominam starszy sposób wyłaniania najlepszego zawodnika globu. Wszyscy czekaliśmy na ten jeden, jedyny dzień, było to swego rodzaju święto żużla obchodzone na całym świecie. Czy dzisiaj powiemy, że seryjnie zdobywane tytuły przez Ivana Maugera, Barry’ego Briggsa, Ole Olsena, Erika Gundersena i wielu, wielu innych znakomitych zawodników były przypadkowe? Oczywiście, że nie. Ci herosi speedwaya musieli się odpowiednio przygotować do tych zawodów, choć nie ukrywajmy, iż czasem potrzebny był im również łut szczęścia. Na tym polega jednak sport. Proszę spojrzeć na Igrzyska Olimpijskie – sportowcy przygotowują się cztery lata tylko na jeden, konkretny występ, który później decyduje o trofeum najcenniejszym z cennych – złotym medalu.
Po trzech rundach Leon Madsen był liderem TAURON SEC i wiele wskazywało na to, że w Gnieźnie przybliży się do złotego medalu.
– Impreza rangi mistrzowskiej powróciła po czterech latach przerwy do Rybnika, nie mogę zatem nie zapytać o pańską, przebogatą przeszłość związaną z wielkimi turniejami. Czy któreś z zawodów o najwyższą stawkę kojarzą się Panu ściśle z obiektem przy Gliwickiej i z miejsca przywołują uśmiech oraz nostalgiczne wspomnienia?
– Ależ oczywiście, że tak, tutaj zaczęła się moja przygoda z żużlem! Najbardziej pamiętam zawody, na które chodziłem jeszcze jako młody chłopak, to przy Gliwickiej 72 rodziła się moja pasja do tego sportu. Finał Drużynowych Mistrzostw Świata w 1969 roku – miałem nieco ponad dziesięć lat, jednak wszystko doskonale pamiętam, każdy bieg z osobna. Polacy zostali wówczas najlepszą ekipą globu a dwa lata później, na tym samym obiekcie, duet Wyglenda – Szczakiel wygrywa zawody, czyniąc nasz kraj najlepszym w rywalizacji parowej. Rodziły się wówczas we mnie żużlowe marzenia i nie mogłem wtedy przypuszczać, iż po latach będą to moi dobrzy znajomi. Mało tego, nie miałem nawet śmiałości wyobrażać sobie, że będę na stadionie w Rybniku organizować im dwudziestolecie oraz trzydziestolecie rocznicy zdobycia tytułu. Ubieraliśmy ich w skóry, ustawialiśmy tak, jak podczas tego pamiętnego, piętnastego wyścigu z Nową Zelandią( para Wyglenda – Szczakiel podwójnie pokonała wówczas duet Mauger – Briggs, czym przypieczętowała tytuł mistrzowski w 1971 roku dop.autor) i jechali znów razem, z tym, że jednak już czysto pokazowo. To tutaj miałem swój radiowy debiut podczas imprezy rangi mistrzowskiej, a konkretniej był to Finał Kontynentalny Indywidualnych Mistrzostw Świata w 1983 roku. Kto go wygrał? Rzecz jasna Zenon Plech, więc miałem wówczas o czym opowiadać przed mikrofonem, choć po finale światowym w Norden nie było już tak dobrze( tytuł IMŚ padł łupem Egona Mullera zaś Zenon Plech z jednym oczkiem zajął przedostatnie, piętnaste miejsce dop. autor). Debiut przy okazji finałów Mistrzostw Świata również miejsce miał w Rybniku – 1985 rok i zmagania par. Tamte zawody to jednak dramat po polskiej stronie, niestety, taki był to czas naszego żużla. Wygrali oczywiście Duńczycy – Erik Gundersen oraz Tommy Knudsen przed Anglikami oraz Amerykanami. Reasumując, mogę śmiało powiedzieć, że Rybnik jest takim moim matecznikiem (śmiech).
– Z przeszłości przenieśmy się do aktualnie panującej sytuacji. Kolejny, słabszy występ, zanotował wychowanek rybnickiego klubu – Kacper Woryna.
– Nie ma chyba na dzisiaj takiego mądrego, który byłby w stanie odpowiednio zdefiniować formę Kacpra. Ja zawsze w tego typu ocenach jestem powściągliwy, gdyż nigdy tak naprawdę nie wiemy, co „siedzi” w głowie zawodnika. A już na pewno nie powinien wymądrzać się ktoś, kto nigdy nie siedział na motocyklu, nie odkręcił manetki gazu i nie pojechał w czwórkę pod „dechy”. Jeśli ktoś tego nigdy nie przeżył, to powinien być bardzo ostrożny w wydawaniu jednoznacznych ocen. Uważam, że Kacper ma nieco słabszy sezon. Czy ma dobry sprzęt? Trzeba się nad tym zacząć zastanawiać, a, zważywszy na jego występ w rybnickiej rundzie TAURON SEC, można dojść do wniosku, że nie zawsze jego motocykle miały na tyle „pary”, przynajmniej takie mam wrażenie. Kacper wciąż czegoś szuka. W żużlu jednak tak czasem jest, że jeden sezon może wyjść fenomenalnie, by rok później zawodzić. Weźmy dla przykładu Roberta Lamberta – nikt na niego nie stawiał, w zasadzie można było zapytać „kto to jest ten Lambert?”, a w tym sezonie spisuje się wręcz rewelacyjnie. Liczę na to, że Kacper nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i się przebudzi, pokazując pełnię swoich możliwości. Oby nie nastąpiło to jednak zbyt późno, choć, nawet gdyby tak się stało, to należy pamiętać, iż historia żużla zna mnóstwo takich przypadków, kiedy to świetny zawodnik po kilku sezonach notuje słabszy rok, nawet dwa, a później wraca do wyśmienitej formy, zasada ta dotyczyła nawet największych mistrzów speedwaya.
Tegoroczny sezon nie układa się po myśli Kacpra Woryny (kask biały)
– Po pięciu rozegranych spotkaniach rybnickie „Rekiny” mają zaledwie dwa „oczka”. Wierzy Pan w utrzymanie ekipy Lecha Kędziory na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce? W czym kibice „zielono – czarnych” mogą dopatrywać się największej nadziei na uniknięcie spadku?
– Będzie ciężko, nikt nie zapowiadał, że w PGE Ekstralidze coś przyjdzie łatwo (śmiech). Jeżeliby na dziś przeanalizować, na chłodno, możliwości poszczególnych zawodników i zespołów, to PGG ROW Rybnik jest w bardzo ciężkiej sytuacji. Udało się wygrać spotkanie z gorzowską Stalą i oby nie była to jedyna wiktoria w tym sezonie. Żużel to jednak taka dyscyplina sportu, gdzie czasami jedna, przypadkowa kontuzja, splot zdarzeń może decydować o poziomie drużyny. Załóżmy, tak hipotetycznie, że w naszym zespole jest Robert Lambert, Kacper Woryna i, np. Grigorij Łaguta. Mielibyśmy wówczas szanse nawet powalczyć o najlepszą czwórkę. Tak to już jest z tymi żużlowymi ekipami, że na papierze wygląda coś dobrze, ale jakieś niefortunne zdarzenie, jak ze wspomnianym już Łagutą, i „Rekiny” zamiast myśleć o fazie play-off spadły z żużlowej elity. Daleko do końca tego sezonu, dopóki motocykle warczą, to wszystko jest możliwe. Patrząc jednak na chłodno, to z czysto papierowej arytmetyki wychodzi, iż o utrzymanie będzie po prostu trudno.
– Na koniec chciałbym pogratulować Panu dołączenia do ekipy Motowizji, która w sezonie 2020 relacjonować będzie trzeci szczebel rozgrywkowy w Polsce. Jak, tak niezwykle doświadczony dziennikarz, zapatruje się na współpracę z nowym graczem na telewizyjnym rynku?
– Przepracowałem w polskiej radiofonii 34 lata, a żużlem, jako dziennikarz, zajmuję się już 37 wiosen. Przez niemal cztery dekady oglądałem wszystkie najważniejsze wydarzenia w tej dyscyplinie sportu na wszystkich torach świata i właściwie jestem w takiej sytuacji, iż przed emeryturą nie muszą już sobie niczego udowadniać. Mogę z pełną świadomością powiedzieć „jestem zawodowo spełniony, niczego już nie muszę” i w zasadzie to wszystkim, młodym dziennikarzom tego życzę, by w pewnym momencie swojej przygody mogli powtórzyć te słowa. Kiedy jednak dowiedziałem się od Gabriela Waliszko, iż powstaje taki projekt, do którego mnie swoją drogą mocno namawiał, uznałem, że jest to pewien powiew świeżości. Strasznie lubię wspierać młodych ludzi, od zawsze we mnie to siedziało, że nie wolno się „zasklepiać”, tylko trzeba młodzieży dać szansę, otworzyć przed nimi perspektywy. Dlatego zdecydowałem się w to wejść, przynajmniej na samym początku. Pierwszy mecz przyjdzie mi relacjonować z Krosna, który będę prowadził wspólnie z Tomkiem Gancarkiem, a więc moim wychowankiem i byłym współpracownikiem z redakcji sportowej Polskiego Radia Katowice. Tak jak wspominałem, widzę w tym projekcie sporo świeżości, dlatego chcę ich wesprzeć. Motowizja ma kilka ciekawych pomysłów na zróżnicowanie nieco sposobu przeprowadzania transmisji meczowej, m.in. chcą mocno odwoływać się do żużlowych refleksji nt minionego speedwaya, do czego, takie mam przeczucie, intensywnie będę zachęcany (śmiech). Całość traktuję już wyłącznie w kategoriach przyjemności więc powtórzę się raz jeszcze – ja już nic nie muszę, tylko mogę kiedy chcę, a tak właśnie jest w tym przypadku.
– Dziękuję Panu serdecznie za poświęcony czas oraz do zobaczenia oraz usłyszenia na innych obiektach żużlowych w Polsce.
– Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich kibiców „czarnego sportu”.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!