Greg Hancock zakończył na siódmym miejscu swój udział w turnieju o Speedway Grand Prix Polski w Gorzowie Wielkopolskim. Czterokrotny czempion globu zapisał na swoim koncie 10 punktów i nadal musi do końca walczyć o swój byt w tej prestiżowej serii.
Po słabym występie w „deszczowej” Malilli, przyszła pora na całkiem dobry na polskiej ziemi. Mogło to być małym zaskoczeniem, ponieważ przed zawodami okolice stadionu również nawiedziły solidne opady. Były one jednak stosunkowo krótkie i nawierzchnia nie sprawiała Amerykaninowi problemów. Do występu w finale jednak czegoś zabrakło. – Czasami trzeba mieć coś „ekstra”. Tego dnia miałem ciężki początek zawodów, jednak później udało nam się poprawić wszystko całkiem dobrze. Nigdy się nie poddajemy, pracujemy ciężko i gdy uda się osiągnąć kilka dobrych wyników po tym wysiłku, to sprawia, że czujemy się lepiej. Awansowałem do półfinału i myślałem, że uda mi się pokazać coś „ekstra”, jednak tak się nie stało – mówił o turnieju w Gorzowie Wielkopolskim, Greg Hancock.
Dwucyfrowa zdobycz pozwoliła na chwilę odetchnąć z ulgą, jeśli chodzi o klasyfikację, choć dziewiąty Matej Žagar ma do „Herbiego” zaledwie pięć punktów straty. Niemniej jednak po bardzo dobrych występach w trzech ostatnich rundach, które pozostały do końca zmagań, nasz rozmówca mógłby zbliżyć się nawet do końcowego podium. Choć wydaje się to trudne, nie jest jednak nie do zrealizowania. – Wiem, że nadal jest spora szansa na miejsce na podium. Muszę o to piekielnie walczyć. Chciałbym zająć miejsce w pierwszej trójce i awansować tak wysoko, jak się da. To był ciężki początek roku. Wiem, że mogę być lepszy, więc będę nadal ciężko pracował, aby tak właśnie było – zagwarantował.
Hancock nawiązał również do bardzo słabego występu w Malilli (3 punkty). Niemniej jednak geometria gorzowskiego toru pozwoliła wodzie szybko go opuścić, dzięki czemu kibice mogli podziwiać dobre zawody, choć chyba jedne z najnudniejszych, rozegranych konkretnie na tym stadionie, w cyklu SGP. – W wielu miejscach jest różnie. Nawierzchnia toru w Gorzowie Wielkopolskim, w stosunku do tej w Malilli, jest całkiem inna. Na tego typu torze, woda schodzi w dół dosyć szybko. Pracowano naprawdę ciężko, udało się zrobić ten tor całkiem przyzwoity. Nie był tak trudny do jazdy, jednak ten materiał stał się dosyć ciężki. Było trudno tym samym wyprzedzać, przez to, że był on właśnie tak ciężki. Wszyscy chcielibyśmy idealnych torów do ścigania, jednak gdy pogoda płata nam takie figle, jesteśmy w stanie zrobić tylko tyle. Sądzę, że ludziom od przygotowania tego toru należą się słowa uznania. Pracowali bardzo ciężko, znają go dobrze. Mieliśmy dobry turniej Grand Prix. Może ściganie nie było zbyt dobre, jednak to wszystko z powodu pogody – słusznie dodał.
Do końca tegorocznych zmagań pozostały trzy rundy. Kolejna odbędzie się w słoweńskim Krško, następnie zawodnicy przeniosą się do niemieckiego Teterow, aby zakończyć walkę o medale IMŚ w Toruniu. Na drugim z tych obiektów Hancock znalazł się przed dwoma laty w finale, a z pewnością często dobrze szło mu w Toruniu. Potencjał do sporych zdobyczy punktowych z pewnością zatem jest. – Nie było tak ciężko. Lubię tor w Teterow. Wszystko jest z nim w porządku. Jak wspomniałem, mam sporo pracy do wykonania. Mogę awansować o kilka pozycji. Mam dobre przeczucia, co do pozostałych występów. Pójdzie mi dobrze w Krško, a świetnie w Toruniu. Takie mam odczucia związane z kolejnymi rundami.
W sezonie 2014 na torze w Gorzowie Amerykanin uległ wypadkowi z Nielsem-Kristianem Iversenem. Po tym zdarzeniu Duńczyk zakończył rozgrywki, a „Herbiemu” przed oczami stanęło widmo utraty prowadzenia w rywalizacji w cyklu Speedway Grand Prix. Ostatecznie świętował on wówczas swój trzeci tytuł najlepszego zawodnika na świecie pod koniec sezonu. Po opadach deszczu przed ostatnim turniejem, nie wracał myślami jednak wcale do tamtego wydarzenia. – Tamten wypadek nie wydarzył się z powodu deszczu i złego toru. Było to po prostu dziwne zdarzenie, które się zdarzają. Nie jestem typem człowieka, który myśli o takich rzeczach. Nigdy nie chcę pakować się w kłopoty. Nie można pomóc przy wypadku, ani go przewidzieć. Wszyscy chłopacy są dobrzy, niektórzy ludzie jednak popełniają błędy – zaznaczył.
Amerykanin od wielu lat jest najstarszym uczestnikiem cyklu SGP. Choć do „magicznej” liczby 50 lat zostało mu jeszcze niemal dwa lata, już teraz nie można wykluczyć, że będzie się on ścigał do tego czasu. Cały czas czuje się bowiem młodo. – Wszystko jest możliwe. Jak już mówiłem, nie czuję się tak, jak liczba, która wskazuje mój wiek. To w porządku. To nawet budzi we mnie dodatkowe bodźce do dobrej walki. Z pewnością nie przerwę startów, dopóki będę robił to na tym poziomie i czerpał z tego radość. Mam nadzieję, że to jeszcze potrwa – zakończył z uśmiechem, czterokrotny najlepszy żużlowiec świata, Greg Hancock.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!