28 maja 2024 roku zapisze się złotymi zgłoskami w historii nie tylko PGE Ekstraligi, ale i całego żużla w Polsce. Ten dzień trafi do panteonu polskiego speedwaya tuż obok płonącej rozdzielni, nietrzeźwego Marka Cieślaka, ucieczki Unibaxu Toruń z finału czy awarii oświetlenia w Ostrowie.
Ten krótki fragment pochodzi z artykułu na stronie internetowej PGE Ekstraligi. Milion złotych to niemałe pieniądze, dobrze wiedzieć, że zostały wydane z głową.
Plandeki ratujące rozgrywanie meczów PGE Ekstraligi na wypadek prognozowanych opadów deszczu będą, wraz z odwodnieniem liniowym, obowiązkowe od sezonu 2022 w najlepszej żużlowej lidze świata. Ile to kosztuje? Kombo: plandeka i odwodnienie to jednorazowy koszt nawet miliona złotych.
28 maja w okolicach południa ebut.pl Stal Gorzów podała na swoim Facebooku, że plandeka została rozłożona na torze jeszcze w poniedziałek. Czyli mecz niezagrożony, prawda? Nawet opady, które przechodziły nad Stadionem im. Edwarda Jancarza o godzinie 18:00, czyli godzinie planowanego rozpoczęcia meczu nie powinny stanąć na przeszkodzie. Przecież tor jest przykryty super-hiper-ekstra homologowaną plandeką za miliony monet, więc wystarczy poczekać aż opad ustanie, a potem ją zwinąć. Tak właśnie musieli myśleć ludzie odpowiedzialni za to spotkanie. Gdy kilka minut po 19:00 przestało padać i osoby funkcyjne z radością zabrały się za zwijanie plandeki zabawa dopiero się zaczęła.
Okazało się, że tor pod plandeką jest mokry i stoi na nim woda. Jak to możliwe? Przecież położono na nim naszą homologowaną plandekę za kilkaset tysięcy złotych… Otóż plandeka musi być rozłożona na suchy tor, a gdy ją rozkładano to tor Stadionie im. Edwarda Jancarza już był mokry. Ponadto sama plandeka była dziurawa i przeciekała. Także obustronnym walkowerem należy ukarać osoby, które najpierw kazały ją rozkładać na mokry tor, a potem odstawili pięciogodzinny cyrk, który obserwowali siedzący na trybunach kibice. Ci zresztą z każdą kolejną minutą coraz liczniej opuszczali gorzowski stadion.
W momencie ogłoszenia decyzji o walkowerze na trybunach została garstka osób. Ależ reklamę miałby żużel gdyby ten mecz się odbył – kąpiel w błocie bez udziału publiczności. Następnym razem proponuję nie wydawać miliona na plandekę tylko pójść do Leroy Merlin i kupić folię malarską. Efekt pewnie będzie ten sam, a ile kasy zostanie w kieszeni!
Ale przecież tor jest regulaminowy
Ostatecznie sędzia zawodów Michał Sasień podyktował obustronnego walkowera. Tłumaczył, że tor jest trudny ale regulaminowy, mimo iż sztaby szkoleniowe obu drużyn i większość zawodników uważała go za bardzo niebezpieczny. Wadim Tarasienko mówił, że tor od samego początku był nieregulaminowy, ale nikt nie chciał go słuchać. Z resztą stan toru widać na poniższym zdjęciu. Tor był tak grząski, że śrubokręt w nim zatonął. Tutaj nawet Krzysztof Mrozek na quadzie by nie pojechał. Chociaż kto wie, może to tylko świeżo wylany cement i to sędzia miał rację, a cała reszta się myli. Jednak najlepiej to wszystko podsumował Jakub Miśkowiak, który po próbie toru powiedział, że nie jemu oceniać warunki torowe.
W rozmowie z Łukaszem Benzem z Canal+ Michał Sasień przekazał słowa Szymona Woźniaka, że tor jest trudny, ale nie miał problemów z jazdą. Jednak co innego stały uczestnik cyklu Grand Prix jadący w pojedynkę, a co innego młodzieżowiec składający się w pierwszy łuk obok trójki innych zawodników. Pan sędzia Sasień powiedział też, że otrzymał pisemne oświadczenia kierowników obu drużyn, w których ci odmawiają jazdy. Chociaż według Kamila Siałkowskiego z gazeta.pl Krzysztof Orzeł, kierownik ebut.pl Stali, żadnego takiego oświadczenia nie podpisał. Miał on tylko stwierdzić, że „w ocenie zawodników jego drużyny tor jest trudny do jazdy w czterech”.
Pewnego razu w… Częstochowie
W Częstochowie z pogodą mieliśmy więcej szczęścia i obejrzeliśmy dobry żużel. Co prawda pod Jasną Górą w dniu meczu padało, ale gdy wybiła 20:30 tor był gotowy do jazdy i zaczęliśmy spotkanie. Mecz od początku kontrolowali gospodarze, ale goście z Torunia utrzymywali kontakt. Przed decydującym biegiem 15. Krono-Plast Włókniarz prowadził 45:39. Zwycięzca meczu był już znany, ale kwestia punktu bonusowego wciąż pozostawała otwarta. Piotr Baron liczył, że para Robert Lambert-Emil Sajfutdinow przywiezie chociaż biegowy remis. Jednak wtedy do gry wkroczył pan sędzia, który w poprzednich czternastu wyścigach nie miał zbyt wiele roboty, ale w piętnastym nadszedł jego moment.
Studium decyzji pana Słupskiego
Najpierw taśmy dotknął Maksym Drabik, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wydawało się też moim redakcyjnym kolegom, wydawało się komentującym to spotkanie Tomaszowi Dryle i Dawidowi Stachyrze. Wydawało się bardzo wielu osobom, ale nie panu Słupskiemu. Jedna z powtórek wyraźnie pokazywała nawet, jak idąca w górę taśma zabiera z przedniego koła Drabika błoto, ale sędziego to nie przekonało. Jednak tutaj sytuacja była mimo wszystko kontrowersyjna, wiał mocny wiatr i ten błąd można jeszcze sędziemu wybaczyć, ale tego co się stało w powtórce w żaden sposób nie można wytłumaczyć.
Przed zwolnieniem maszyny startowej ruszył się Leon Madsen. Widać to było wyraźnie, bez żadnych powtórek, bez zbliżeń i ujęć w zwolnionym tempie. Widziałem to ja, widzieli moi redakcyjni koledzy, widzieli komentujący to spotkanie Tomasz Dryła i Dawid Stachyra. Widziało to bardzo wiele osób i widział to nawet pan sędzia Paweł Słupski, ponieważ po biegu wlepił Madsenowi ostrzeżenie! Jednak uznał, że nie ma powodu do powtarzania biegu. Ta decyzja nie ma żadnego wpływu na wynik meczu. Nawet, gdyby torunianie wygrali ostatni wyścig 5:0, to dwa punkty i tak zostałyby w Częstochowie. Jednak w kontekście punktu bonusowego ta decyzja może być kluczowa. Co jeśli ten błąd zadecyduje o tym, kto pojedzie w fazie play-off? Czy wobec pana Słupskiego zostaną wyciągnięte jakiekolwiek konsekwencje?
Ile jeszcze musimy tolerować błędy sędziów?
W 2022 roku Artur Kuśmierz popełnił tak absurdalny błąd, że władze PGE Ekstraligi zmieniły wynik spotkania miesiąc po rozegraniu zawodów. Z resztą pan Kuśmierz to w ogóle jest niezłe ziółko, Również w 2022 roku w meczu Motoru Lublin z Betard Spartą Wrocław doszło do upadku Gleba Czugunowa. Sędzia z powtórki wykluczył Mikkela Michelsena, czym zadziwił samego Czugunowa. Inna sytuacja miała miejsce w meczu Apatora Toruń ze Startem Gniezno w 2020 roku. W biegu 12 stojący przy maszynie startowej operator kamery przeszkodził w procedurze startu. W efekcie taśma poszła nierówno i zahaczyła o daszek stojącego na polu D Tobiasza Musielaka. Pan sędzia uznał jednak, że skoro wynik meczu to 43:23, to szkoda czasu na powtarzanie wyścigu, a Musielak otrzymał jeszcze ostrzeżenie za utrudnianie startu (sic!).
Wracając jednak do sedna sprawy, stadiony w PGE Ekstralidze są wyposażone w telemetrię – sprzęt, który jest w stanie zmierzyć czas zawodnika z dokładnością do tysięcznej części sekundy. Możemy dokładnie śledzić każdy ruch zawodników. Na linii start-meta znajduje się też fotokomórka, a podczas podejmowania decyzji o taśmie Drabika oglądamy powtórki z trzech różnych ujęć kamery i żadne z nich nie pokazuje wyraźnie co się stało! Czy skoro mimo otaczającej nas dookoła zaawansowanej technologii, która ułatwia naprawdę wiele wciąż musimy oglądać takie popisy arbitrów? Czy nie można pójść tropem koszykówki czy siatkówki, gdzie drużyny mogą powiedzieć „sprawdzam”? Skoro w magazynie PGE Ekstraligi można skonsultować się z Leszkiem Demskim, który ocenia decyzje sędziów, to nie możemy wprowadzić podobnej procedury do meczów ligowych? Czy żużel naprawdę musi być taki męczący?
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!