Z pewnością nie tak ostatnie dwa sezony wyobrażał sobie Max Dilger. Niemiec nękany jest kontuzjami, przez które myślał nawet o końcu kariery.
Koszmar reprezentanta Niemiec zaczął się już na początku sezonu 2022. Nie wszedł najlepiej w polskie rozgrywki, lecz gdy powoli nabierał wiatru w żagle, uległ poważnemu wypadkowi, który przedwcześnie zakończył jego sezon. Stało to się podczas treningu przed meczem pilskiej Polonii z Kolejarzem Opole. Dilger upadł na tyle niefortunnie, że zwichnął biodro oraz złamał miednicę. Zdołał jednak jeszcze wrócić na tor w tym samym roku.
Po czterech miesiącach przerwy ponownie zasiadł na motocykl i pokręcił kilka treningowych okrążeń. Mimo tego, że jego sezon trwał około trzech miesięcy to zdołał wywalczyć złoty medal w Long Track of Nations w niemieckim Herxheim. Wówczas Dilger wystąpił w dwóch biegach, po których przy jego nazwisku kibice zapisali dwa punkty. Erik Riss i Lukas Fienhage przez całe zawody „błyszczeli” i to ostatecznie na ich szyi zawisło złoto. Później solidnie przepracował zimę i wrócił od początku sezonu 2023, choć sam otarcie powiedział, że nie wróci do stanu sprzed kontuzji.
Pierwotnie miał być pierwszym rezerwowym cyklu Indywidualnych Mistrzostw Świata na długim torze, lecz po tym jak z udziału zrezygnował ówczesny mistrz – Mathieu Trésarrieu, to stał się pełnoprawnym uczestnikiem cyklu. Ostatecznie jednak to właśnie inauguracja walki o tytuł najlepszego zawodnika na świecie zakończyła też jego sezon. W Herxheim zdobył sześć punktów, lecz po zawodach poczuł się źle i udał się na szczegółowe badania. Te początkowo nie wyglądały źle, lecz w pewnym momencie okazało się, że cierpi na martwicę głowy kości udowej. Wtedy też poddał się kolejnej operacji endoprotezoplastyki stawu biodrowego.
Kontuzja mogła skończyć jego karierę
Gdy tylko otrzymał pozwolenie lekarzy, to rozpoczął rehabilitację i powrót do zdrowia. W tym czasie towarzyszyły mu nawet myśli o zakończeniu kariery. Ostatecznie jednak nie był w stanie podjąć tak odważnego kroku, a reprezentanta Niemiec będziemy mogli dalej oglądać na torach. Podobnie jak w przypadku Nickiego Pedersena, to on sam chce zdecydować kiedy powiedzieć „pas”. Na tę chwilę jednak chce cieszyć się z możliwości ścigania. Na profilach społecznościowych Dilgera widzimy jego codzienną rutynę, gdzie Niemiec ciężko pracuje, by wrócić na tor w jak najlepszej dyspozycji.
– 29 lat ścigania się na żużlu i longtracku przyniosło mi wiele wzlotów i upadków. Ale cieszę się, że od 5 roku życia znalazłem coś, co sprawia mi tyle radości. To był pierwszy raz w mojej karierze, kiedy naprawdę musiałem pomyśleć o rzuceniu tego. Ale na razie nie wydaje mi się to właściwą decyzją. Być może nie zostało mi wiele lat ścigania się, ale chcę je wykorzystać jak najlepiej, maksymalnie się tym cieszyć i zaprzestać ścigania się, gdy podejmę decyzję o rezygnacji. Ten powrót nie jest czymś, z czym mogę sobie poradzić sam. Jest za mną mnóstwo ludzi i sponsorów, dzięki którym to wszystko mogło się powtórzyć, i nie mogę im wystarczająco podziękować za wsparcie! Specjalne wyróżnienie dla Lisy i mojej rodziny. Do zobaczenia na torze w 2024 roku – czytamy w ostatnim poście Maxa Dilgera.
Reprezentant Niemiec jest też częstym gościem na polskich owalach. Zadebiutował bowiem w 2006 roku w barwach klubu z Miszkolca. Potem zdobywał punkty dla Łodzi, Opola, Piły, Krosna, Rawicza i Wittstock. Najwyższą średnią osiągnął w sezonie 2019, kiedy wyniosła ona 1.923 punktu na mecz. Zdecydowanie najwięcej jazdy miał jednak dwa lata później w barwach niemieckich „Wilków”. Wówczas był liderem outsidera 2. Ligi Żużlowej, gdzie zdobywał średnio 1.700 punktu.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!