Od 5 października 2019 Polska ma już trzech Indywidualnych Mistrzów Świata. Bartosz Zmarzlik na toruńskiej Motoarenie zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiego speedwaya. Zawodnik otwarcie przyznaje jednak, że jego celem na kolejne sezony będzie zdobywanie następnych medali.
Wychowanek gorzowskiej Stali wielokrotnie powtarzał, że przed zawodami rozmawiał ze swoim idolem, z którym bronił barw tej ekipy, czyli Tomaszem Gollobem. Nie inaczej było tym razem i – jak to zwykle bywa – nie była to krótka rozmowa. – Rozmawialiśmy w piątek przed turniejem w Toruniu. Przed obiadem mówiłem do chłopaków, że za 5 minut będę. Gdy jednak do niego zadzwoniłem, to wyszło 45, więc trochę się spóźniłem. Zawsze, gdy mówiłem, że zadzwonię do Pana Tomka na 5 minut, to wychodziło minimum pół godziny. Lubimy rozmawiać, zupełnie o wszystkim. Tym razem pytałem go: „Panie Tomku, pamięta Pan, jak w 2010 roku zdobył tytuł, poklepał mnie po plecach i powiedział – Młody, też to zrobisz, tylko skrócę Ci czas”. Faktycznie, dziękuję, bo tak się stało – mówił o dosyć ważnych, osobistych rozmowach ze swoim mistrzem, Bartosz Zmarzlik.
Po dekoracji sentymentalnym momentem był również ten, w którym nowo koronowany, 24-letni czempion globu podszedł do Bogusława Nowaka. Temu kontuzjowanemu zawodnikowi, również bardzo dużo on zawdzięcza. – Bogusław Nowak wprowadził mnie w ten żużel i on mnie nauczył podstaw. Później przechodziłem przez ręce różnych trenerów. Od każdego „wyjąłem” to, co uważałem za słuszne i dobre dla mnie. Każdy z nich miał jakiś wpływ na mój sukces. Nie sposób teraz wymienić wszystkich, bo tak samo nie byłoby mnie tu oczywiście bez sponsorów. Podobnie również bez kibiców, którzy mnie wspierają w Gorzowie i w Polsce – również nie byłbym w tym miejscu, bo nie czułbym chęci do tej walki o złoto i najwyższe cele. Myślę, że ludzie, którzy są ze mną i mi pomagają, wiedzą na ile to uczynili i cieszą się po prostu wspólnie – dodał.
Zmarzlik wspomniał, jak ważne są dla niego wsparcie i doping kibiców. Niemniej jednak w ostatnich chwilach przed decydującym turniejem, wolał się nieco odseparować, gdyż z pewnością nadmierna ich obecność, byłaby męcząca przed najważniejszą rundą Grand Prix w jego karierze. – Oczywiście kibice mnie nieśli, dlatego bardzo im dziękuję. Przed zawodami trochę mnie „pompowali”. Szczerze, to tego dnia byłem bardzo podekscytowany. Miałem takie inne uczucie, niż przed innymi rundami. Nie mogłem się doczekać. Patrzyłem na zegarek, myśląc, że zostało jeszcze tyle godzin. Ja chciałem już pojechać pierwszy bieg, zobaczyć, czy to wszystko pasuje i jak będzie. Czekałem, aż w końcu poszedłem spać w busie. Mówiłem, że usnę, a to również się nie udało. Wówczas słuchałem muzyki, ale ile można to robić? Taki jestem trochę niecierpliwy, lubię dużo chodzić i gadać, a nawet nie mogłem sobie iść do moich chłopaków w teamie, bo tam było mnóstwo osób i wszyscy by mnie zamęczyli. Ludzie, tak jakby wyciągają od nas energię, więc też trzeba w pewnym momencie się odizolować. To był dla mnie kluczowy moment i ja musiałem zrobić robotę – zaznaczył.
Kiedy trzeci polski czempion globu po raz pierwszy pomyślał o tym, że chce zdobyć to najcenniejsze indywidualne trofeum w speedwayu? – Pierwszy raz o mistrzostwie świata pomyślałem, zaczynając na mini żużlu. Myślę jednak, że wówczas było to inne myślenie, bo jako młody człowiek mówiłem „chcę być mistrzem świata”. Wtedy jednak nie byłem jeszcze gotowy i nie wiedziałem, ile trzeba wykonać pracy. Takim kluczowym momentem do przygotowania do tego był chyba 2016 rok. Wkroczyłem do Grand Prix, poradziłem sobie, zdobyłem brązowy medal. Dla mnie ten pierwszy brąz i to złoto teraz, smakują jakby najlepiej. Przy tym medalu w Melbourne biegałem i płakałem. Wiedziałem, że mam go tak blisko, ale nie mogłem niczego zepsuć. Wtedy budzą się w człowieku takie emocje, które są po prostu nie do opisania. Tym razem biegałem wzdłuż Wisły, w jedną i drugą stronę. Zrobiłem niedużo, aż „siara” mówić. Poszedłem sobie tak po prostu pobiegać, posłuchać muzyki, pooddychać świeżym powietrzem. Też mi się uroniła łezka w oku, gdy patrzyłem w niebo. Wiedziałem, że mam to tak blisko, ale jeden wyścig mógł wszystko zmienić. Byłaby – nie tyle straszna rzecz, ale zdobyłem już brązowy medal. Wicemistrzostwo świata oczywiście również smakuje świetnie, ale już mam srebrny medal (śmiech), więc to było dla mnie najcenniejsze. Nie mogę w to nadal uwierzyć. Pojadę na galę do Monte Carlo, spotkam sportowców, których też oglądam na Instagramie – z Motocrossu, z MotoGP. To będzie na pewno również kolejne, świetne uczucie.
Zmarzlikowi udało się w ciągu 4 lat skompletować medale IMŚ w każdym kolorze. Nie zapominajmy jednak, że ma on dopiero 24 lata i z pewnością ambicje na zdobywanie kolejnych. W przyszłym sezonie będzie ponownie w ścisłym gronie faworytów do walki o najwyższe cele w cyklu Speedway Grand Prix. – Szczerze, to mam 24 lata i wszystkie medale mistrzostw świata. Jest to niesamowite uczucie, bo wciąż mogę jeździć. Najbardziej cieszę się z tego, że jestem cały, zdrowy i mogę nadal to robić oraz walczyć o najwyższe trofea. Nie powiedziałbym, że jestem do końca spełniony. Mam wiele lat ścigania przed sobą. Jestem mega szczęśliwy, że w wieku 24 lat udało mi się zdobyć ten złoty medal. Mam już wszystkie kolory. Fajnie byłoby je teraz dodawać – zakończył z uśmiechem, złoty medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata z sezonu 2019, Bartosz Zmarzlik.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!