Coraz częściej się zastanawiam, czy w Polsce w ogóle jeszcze kiedykolwiek wrócimy do żużlowej „normalności” sprzed pandemii. Skoro uważamy nasz speedway, jako najlepszy na świecie, to dlaczego w niektórych aspektach nie dorastamy do pięt krajom, w których „czarny sport” jest jedynie niszową sferą, bądź zajęciem czysto hobbystycznym? Trzeba już powiedzieć sobie wprost – to nie koronawirus jest przyczyną, która blokuje dziennikarzom w Polsce pracę w parku maszyn. Udowodnię to na podstawie kilku przykładów.
Zakaz wstępu do parku maszyn po zawodach w celu przeprowadzenia rozmów z zawodnikami. Tak, temat wałkowany przez nas, dziennikarzy żużlowych, już nie od dziś. Niektórzy tego problemu nie rozumieją, jednak dla nas jest to bardzo duże utrudnienie w wykonywaniu swojej pracy. Pół biedy jeszcze, jakby zawodnicy rzeczywiście, tak jak się to nam tłumaczy, odbierali telefony i chętnie wypowiadali się na ten, czy tamten temat. Jednak na taką uprzejmość można liczyć tylko ze strony jakichś bardziej „zaprzyjaźnionych” żużlowców, bądź tych, których jeszcze nie dotknęła zbyt duża „sława”. Czyli po prostu zawodników, którzy jeszcze potrafią docenić to, że chcesz z nimi porozmawiać.
Z jednej strony można to traktować jako utrudnienie pracy, ale ja zaczynam sądzić, że w naszym kraju podchodzi się do dziennikarzy żużlowych po prostu wręcz w sposób olewatorski. Nawiązuje w tym miejscu do ludzi odpowiedzialnych za przepisy w dalszym ciągu zabraniające wejścia nam do parku maszyn. Jakim cudem do parkingu mają wstęp kibice, żeby porobić sobie z zawodnikami zdjęcia, przybić piątki (wszystko – rzecz jasna – bez maseczek), a reporterzy nie mogą porozmawiać z nimi, nawet zachowując dystans i mając zasłonione usta i nos? Przepis jest o tyle absurdalny, że jeśli godzinę po zawodach, przypadkowy dziennikarz, przecznicę dalej od parkingu, spotka żużlowca, to już będzie mógł z nim normalnie porozmawiać. Poza jego terenem bowiem, reżim sanitarny już nie obowiązuje. Tak, już się utarło, że to dziennikarze są roznosicielami koronawirusa… Nie uważam za nic nienormalnego (broń Boże), że kibice mają dostęp do zawodników, oraz że zawodnicy sami wychodzą do nich naprzeciw. To jak najbardziej dobre i prawidłowe. Niech to jednak chociaż działa z odrobiną racjonalności i sprawiedliwości, również w stosunku do reporterów.
Ktoś nie wierzy, że tak to w rzeczywistości wygląda? Mam przykład świeżutki, jak poranne bułeczki z piekarni. Częstochowa i tamtejsza Arena zielona-energia.com podczas minionej rundy Pucharu Ekstraligi 250cc, czyli zawodów młodzieżowych. Logicznie to trudno taką sytuację wyjaśnić, ale niestety – to prawda. Dziennikarz, który zapytał o możliwość wejścia do parku maszyn otrzymał odmowę, która była argumentowana reżimem sanitarnym. Jak sam przyznał – zrozumiał, bo w sumie tego się spodziewał. Jednak nie było w tym nic kontrowersyjnego z perspektywy przedstawicieli mediów, gdyby nie fakt, że kilka chwil później pan w kamizelce z napisem „Security” wpuścił do parku maszyn czteroosobową grupę kibiców. Ktoś powie, że to tylko cztery osoby. Z jednej strony „tylko”, z drugiej „aż”. Przecież jest reżim sanitarny! Szacunek do kibica cieszy, ale…
Niby u nas ten żużel jest na najwyższym poziomie na świecie, a jednak nie wszystko wygląda tak „kolorowo”, jak się to opisuje. I już nawet nie chodzi mi tylko o nas, dziennikarzy. Przecież ile to razy się zdarzało, że ludzie rezygnowali z pójścia na stadion chociażby z powodu nagminnych przeszukiwań i obmacywań przez stadionowe służby, przed wejściem na obiekt. Rozpoczynając od zakazu wnoszenia napoju w upalny dzień, przekąski, plecaczka dla dziecka… kończąc na konfiskacie szalików na poznańskim Golęcinie przez pewną, dobrze wszystkim znaną panią z WTS Sparty Wrocław…
Dlatego przy tej okazji chciałem pokazać, tym co nie doświadczyli, jak fajnie i przyjemnie wygląda speedway w miejscach, gdzie nie jest tak wszem i wobec ogłaszany za najlepszy na świecie. I co ciekawe, tam dziennikarzy traktuje się jak ludzi. Nie jak roznosicieli zarazy. Ba, nawet ma się dla nich czas i miłe słowo. Pierwszy przykład, który przychodzi mi do głowy jest sprzed niespełna miesiąca. Miśnia, piękna miejscowość nieopodal Drezna, w Saksonii, słynąca z porcelany, ma też miejsce na swój żużlowy stadion i dwie, czasem trzy imprezy do roku. Głównie towarzyskie, ale międzynarodowe.
Już po otrzymaniu wiadomości z prośbą o akredytację na zawody, zostajesz ciepło zaproszony do przyjazdu. Na miejscu czeka na Ciebie szefowa klubu, która sama wskaże park maszyn i zakomunikuje, że ze stemplem na dłoni możesz do niego wchodzić nawet i w trakcie zawodów. Podczas turnieju, piknikowa, rodzinna atmosfera. Zawodnicy oczekujący na swoje wyścigi wychodzą na trybuny do kibiców, nie bojąc się z nikim porozmawiać, czy zrobić zdjęcia. Jeśli masz kamizelkę, możesz też popstrykać fotki ze środka stadionu, z murawy. I nie potrzebujesz do tego być jedynym, wyznaczonym przez PGE Ekstraligę, przetestowanym na COVID-19 fotoreporterem.
Wywiad dziennikarki speedwaynews.pl z Ronnym Weisem po triumfie w zawodach w Miśni
W trakcie trwania ścigania, które bądź co bądź, mimo braku jakichś światowych nazwisk, przykuwa uwagę i może się podobać, zdarzyła się kolejna miła sytuacja. Zauważywszy na szyi polską smycz i usłyszawszy polski język, podchodzi do nas jeden z członków tutejszego klubu z propozycją, że jeśli chcemy, może nas oprowadzić po wszystkich zakątkach obiektu i opowiedzieć o historii i sukcesach miejscowych zawodników. Trzeba przyznać, bardzo gościnna postawa, a czy u nas spotykana? Po turnieju dekoracja medalistów, których tłumnie otoczyli kibice. Nikt nikogo nie wyganiał, a żużlowcy znaleźli zarówno czas na pamiątkowe zdjęcia z fanami, jak i udzielenie wywiadów dziennikarzom. Wszyscy mili, zadowoleni i z uśmiechem na twarzy. Do takich miejsc chce się aż wracać. Dlatego przyjechałem tu już po raz trzeci…
Jednak żeby znaleźć fajny, klimatyczny speedway, pozbawiony wyimaginowanych regulacji, nie trzeba wcale udawać się na zawody dla koneserów. Kolejnym przykładem, który przytoczę jest chociażby turniej SEC Challenge, podczas którego szef One Sport, Karol Lejman uznał że miał miejsce wyścig sezonu. Wszystko działo się w znanym większości kibicom, czeskich Pardubicach. Na trybunach Greg Hancock i spora grupa fanów gawędząca z nim o tym i tamtym. Wszystko na pełnym luzie. Tutaj już niczym dziwnym będzie, że zawodnicy po zakończonym turnieju mieli chwilę dla swoich kibiców. Bo mimo wysokiej rangi imprezy, można było swobodnie wejść do parku maszyn. A rozmawiać z prasą mogli ci sami żużlowcy, którzy na polskich obiektach mają to surowo zabronione z powodu reżimu sanitarnego. W Pardubicach się nie zarażą, ale już dzień później, niespełna trzysta kilometrów dalej, w Rybniku, takie ryzyko będzie nie do przejścia.
Żeby nie było, że przytaczam tylko swoje przykłady. W Szwecji jeszcze w tym roku nie byłem, ale właśnie się przekonałem, że tam również w niczym nie przypomina to polskich realiów. Maciej Markowski, znany z Eleven Sports, pochwalił się w mediach społecznościowych zdjęciem z przeprowadzanego w Motali, podczas meczu Bauhaus-Ligan, wywiadu. Jak przyznał zapytany przez innego użytkownika popularnego „ćwierkacza” – Robiłem co chciałem, bez ograniczeń.
Ktoś mi więc powie, że istnieje jakieś miejsce poza Polską, gdzie kategorycznie zabrania się żużlowym żurnalistom przebywania w ich miejscu pracy? Wniosek jest więc prosty. Ten przepis jest po prostu wygodny. Jeżeli w międzyczasie zostały poluzowane wszystkie obostrzenia, jakie mogły, a wejście dziennikarzy do parkingu nadal nie zostało dopuszczone, to nie należy się spodziewać, że to się szybko zmieni. Zaraz przecież pandemia znów nabierze tempa, a wtedy wiadomo co… Albo może nawet lepiej nie myśleć.
Źródło: inf. własna
–> ZOBACZ RÓWNIEŻ: TAKIEGO ŻUŻLA W POLSCE NIE UŚWIADCZYSZ! ZA TOREM POŁOWISZ RYBY, A NA TRYBUNACH ONIEMIEJESZ Z EMOCJI <–
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!