Potrójna korona to termin znany wśród fanów motorsportu. Nie tak dużo osób jednak wie, o istnieniu długodystansowej wersji tego osiągnięcia. W zeszły weekend na listę jej zwycięzców wpisał się nowy zawodnik.
Czym jest potrójna korona wyścigów długodystansowych?
Grand Prix Monako, Indianapolis 500 i 24 Hours of Le Mans. Te trzy wyścigi uznawane są za najbardziej prestiżowe w całym motorsporcie. Niemal każdy kierowca marzy, aby wygrać choć jeden z nich. Te wyścigi składają się na nieoficjalne osiągnięcie, jakim jest potrójna korona motorsportu.
Ma ona jednak liczne odmiany. Jedną z nich jest potrójna korona wyścigów długodystansowych. Poza rzecz jasna Le Mans, zalicza się do niej dwa amerykańskie klasyki – Rolex 24 at Daytona i 12 Hours of Sebring. Ze względu na wyzwanie, które stanowią, poziom rywalizacji oraz historię tych wydarzeń, to ta trójka wyścigów długodystansowych jest uważana za najtrudniejszą do wygrania, a co za tym idzie, najbardziej prestiżową.
W całej historii tylko jeden kierowca wygrał powszechnie znaną wersję potrójnej korony – Graham Hill. Zwycięzców potrójnej korony „endurance” było znacznie więcej, gdyż nie wymaga ona startowania w wielu różnych kategoriach wyścigowych na najwyższym poziomie. Dzielenie się samochodami przez kierowców również wzbogaciło tę listę, o czym wkrótce się dowiecie. Oto lista trzynastu kierowców, która osiągnęła status długodystansowych legend.
Phil Hill
Pierwszy zawodnik, który wygrał potrójną koronę wyścigów długodystansowych, zaczął ją kolekcjonować zanim takie osiągnięcie w ogóle istniało. Inauguracyjna edycja Daytony odbyła się dopiero bowiem w 1962. Phil Hill do tego czasu był już trzykrotnym zwycięzcą 12 Hours of Sebring, a w czerwcu tego samego roku został też trzykrotnym zwycięzcą 24 Hours of Le Mans. Wszystkie te sukcesy odniósł jako partner zespołowy Oliviera Gendebiena, za kierownicą aut Ferrari. Co również ciekawe, spośród czternastu startów w Le Mans, Hill dojechał do mety zaledwie trzy razy. Jego każdy finisz był zatem zwycięstwem. Na domowej ziemi w Sebring miał dużo więcej szczęścia, gdyż do trójki wygranych w klasyfikacji ogólnej dołożył kolejne trzy triumfy klasowe.
Amerykanin, jako urzędujący mistrz świata F1, wziął także udział w pierwszej edycji wyścigu długodystansowego na Daytonie. Wcale jednak nie trwał on dobę, a zaledwie trzy godziny. Hill, u boku Ricardo Rodrigueza, dojechał na drugim miejscu, ze stratą 48. sekund do zwycięzców. 24 miesiące później wrócił na Florydę, ale ze starszym z braci Rodriguez, Pedro. Choć nie był już wtedy kierowcą fabrycznym Ferrari, Hill zasiadł za kierownicą dobrze mu znanego modelu 250. Na nowym dystansie dwóch tysięcy kilometrów, których pokonanie zajęło tej parze 12 godzin, Amerykanin wygrał na Florydzie oraz przeszedł do historii jako pierwszy posiadacz potrójnej korony „endurance”. Ze względu na skróconą wobec współczesnych standardów długość Daytony, jego obecność na liście to jednak kwestia sporna. Zresztą, nie tyczy się to wyłącznie jego.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Dan Gurney
Nie bez powodu w poprzednim akapicie wspomnieliśmy o inauguracyjnej edycji Daytony. Duet Rodriguez + Hill został w niej pokonany przez Dana Gurney’a, który samodzielnie poprowadził Lotusa 19 Climax w tym 3-godzinnym wyścigu. Mało jednak brakowało, aby sytuacja się obróciła. Silnik Gurney’a doznał awarii na sam koniec zmagań. Całe szczęście dla Amerykanina, zdublował on swoich najbliższych rywali. Dzięki temu mógł tuż przed linią start/meta zatrzymać samochód na 2 minuty do końca wyścigu i poczekać na wywieszenie flagi w szachownicę. Gurney wykorzystał swój spryt, gdyż wiedział, że jego auto nie przetrwałoby kolejnego okrążenia.
W ten jakże nietypowy sposób został pierwszym zwycięzcą Daytony, a także pokonał byłego partnera zespołowego. To on dzielił samochód z między innymi Philem Hillem podczas ich zwycięstwa w 12 Hours of Sebring 1959. Dla Brytyjczyka była to jedyna wygrana w tym wyścigu.
Gurney ukończył swoją potrójną koronę w 1967 roku. Jego triumf w Le Mans również był specyficzny, gdyż dwukrotnie ominął swoją zmianę. W trakcie nocy zaspał, zmuszając kolegę zespołowego do wykonania kilku stintów z rzędu. Natomiast popołudniu, kiedy przyszedł czas na finałową zmianę kierowców przed finiszem… Gurney zgubił się w padoku. Kierowca Forda został „zagadany” przez kolegę, tracąc poczucie czasu. Choć za kierownicą spędził zaledwie sześć godzin, Gurney może nazywać się zwycięzcą Le Mans. Tego samego dnia rozpoczął też legendarną wyścigową tradycję, rozpryskując szampana na podium w ramach celebracji. Podobnie jak Hill, wygrana w 3-godzinnej zamiast 24-godzinnej Daytonie stawia jednak pewną gwiazdkę przy jego potrójnej koronie.
Hans Herrmann
Pierwszy kierowca, który już bez żadnego „ale” jest posiadaczem potrójnej korony, to Hans Herrmann. W przeciwieństwie do Gurney’a i Hilla nie miał on zbyt udanej kariery w Formule 1. Za kierownicą aut Porsche oraz Abartha odniósł jednak masę sukcesów w długim dystansie. Kilkukrotnie zdobył klasowe triumfy w 12 Hours of Sebring, a w 1960 i 1968 wygrał ogólnie. Półtora miesiąca zanim zwyciężył po raz drugi na Hendricks Army Airfield, Herrmann został też zwycięzcą Daytony 24 – teraz już faktycznie w formacie dobowym. Właściwie to zajął zarówno pierwsze, jak i drugie miejsce, gdyż startował w tym wyścigu jednocześnie dla ekip #52 oraz #54. Na francuskiej ziemi Herrmann triumfował w 1970 roku, edycji wyścigu kompletnie zdominowanej przez Porsche, które zgarnęło całe podium.
Niemiec znalazł się 120 metrów od ukończenia potrójnej korony już rok wcześniej. Dokładnie tyle zabrakło mu do pokonania Forda #6, z którym Herrmann toczył walkę na ostatnich okrążeniach. Do dziś stanowi to drugi najbliższy finisz w historii 24 Hours of Le Mans. Dwójce zwycięzców tego wyścigu należy poświęcić odrobinę więcej uwagi.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Jackie Oliver
1969 był rokiem Jackiego Olivera. Brytyjczyk nie tylko triumfował wówczas w Le Mans, ale trzy miesiące wcześniej wygrał też 12 Hours of Sebring. Co ciekawe, dokonał tych sukcesów z kolegą zespołowym, którego wcale nie lubił. Jego zdaniem był arogancki i zachowywał się tak, jakby nie potrzebował zmiennika. Nazwisko tego pana zdradzimy już za moment.
Z tego samego powodu, Oliver nie był również wielkim adoratorem wyścigów długodystansowych. Bardziej interesowała go Formuła 1, w której nie musiał z nikim dzielić auta. Jest to bardzo ironiczne, biorąc pod uwagę, że w serii tej nie odniósł jakichkolwiek sukcesów – nie tylko jako kierowca, ale też później jako założyciel słynnego zespołu Arrows.
Największe triumfy Jackiego miały miejsce w barwach John Wyer Automotive. W Fordach GT40 tejże ekipy odniósł swoje sukcesy w 1969 roku, a dwa lata później, kiedy zespół wszedł w posiadanie Porsche 917, Brytyjczyk stanął na szczycie podium Daytony. Mimo jego pasji do F1, Oliver zapisał się na kartach historii przede wszystkim jako kierowca z rekordowo szybko uzbieraną potrójną koroną. Potrzebował do tego zaledwie dwóch lat.
Jacky Ickx
Nielubianym partnerem zespołowym Jackie’go Olivera podczas zwycięstw w 1969 roku był jego imiennik – Jacky Ickx. To właśnie jego wspaniała defensywa na finiszu Le Mans powstrzymała Herrmanna od wygrania potrójnej korony rok wcześniej, a w zamian, w perspektywie czasu, wręczyła ten tytuł Oliverowi.
W dokładnie tym samym wyścigu Belg wykonał swój legendarny protest. Elementem Le Mans była wówczas wyjątkowa procedura startowa, która polegała na przebiegnięciu prostej start/meta w poprzek – spod trybun, do swojego samochodu. Jak z łatwością można się domyśleć, było to ekstremalnie niebezpieczne. W skutek tego na pierwszym okrążeniu dochodziło do licznych incydentów, a kierowcy nie mieli czasu na zapinanie pasów bezpieczeństwa. W ramach strajku, Ickx spacerkiem przeszedł do swojego samochodu, a nie „sprintował” jak inni. Na przestrzeni 24-ech godzin, razem z Oliverem, Belg nadrobił straty, odnosząc słynne zwycięstwo. Sukces Ickxa był podwójny, gdyż od przyszłego sezonu organizatorzy Le Mans porzucili tą nietypową procedurę startową.
Belg dokończył potrójną koronę w 1972 roku, kiedy na przestrzeni półtora miesiąca wygrał Daytonę oraz ponownie triumfował w Sebring. Jednak tak jak w przypadku wielu innych kierowców, przy jego nazwisku też należy zapisać gwiazdkę. Ze względu na kryzys energetyczny lat siedemdziesiątych, Daytona w 1972 roku została skrócona do rundy 6-godzinnej. Mimo to miejsce Belga na liście zwycięzców potrójnej korony wciąż jest bardzo zasłużone. Ickx nadrobił skróconą Daytonę wygrywając Le Mans kolejne pięć razy – w 1975, ’76, ’77, ’81 oraz ’82 roku. Przez ponad dwadzieścia lat nikt inny nie mógł się pochwalić tak ogromną ilością zwycięstw we francuskim klasyku.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Hurley Haywood
Sukcesy Hurley’a Haywooda przypadły na nietypową dekadę lat siedemdziesiątych. Problemy gospodarcze Stanów Zjednoczonych w połączeniu z odejściem Forda i Ferrari spowodowały, że czołową klasą Daytony oraz Sebring stały się auta GT. Amerykanin za ich kierownicą był jednak dominujący. W 911-stce Carrera RSR zdobył trzy zwycięstwa w Daytonie oraz jedno w Sebring. Z modelem 935 powrócił do Victory Lane na florydzkich torach w 1979 oraz 1981 roku. Do tego czasu, Haywood zdążył już jednak zwieńczyć potrójną koronę. Wygrywając Le Mans w 1977 oraz 1983, za kierownicą kolejno 936 oraz 956, Amerykanin udowodnił, że jego talent nie pokrywał wyłącznie aut GT. Po krótkim, nieudanym stincie z Jaguarem, Haywood wrócił do Porsche, dla którego już wtedy był legendą. Wówczas nareszcie doświadczył ikonicznego modelu 962, z którym wygrał Daytonę po raz piąty. Do dziś Heywood posiada rekord na największą ilość zwycięstw w tym wyścigu, u boku Scotta Pruetta.
Porsche 962 stało się też częścią ostatniego dużego sukcesu w jego karierze – trzeciej wygranej w Le Mans. Bez dwóch zdań była ona najbardziej nietypowa. Jak to Porsche ma w zwyczaju, ich interpretacja przepisów GT1, nowej czołowej kategorii Le Mans, przerosła organizatorów. Niemcy obeszli regulamin i wystawili w debiutującej klasie de facto samochód Grupy C. Dauer 962, który rozpoczął swoje życie dekadę wcześniej jako Porsche 962, wygrał jeszcze jeden, ostatni wyścig. Jak się okazało, nie było to pożegnanie wyłącznie tego samochodu, ale też Hurleya Haywooda, który już nigdy więcej nie wystartował w Le Mans. Legenda Porsche oraz wyścigów długodystansowych spędziła resztę kariery na rodowitej ziemi. Motorsport był dla Haywooda tak wielką pasją, że przeszedł na pełną emeryturę dopiero w 2012 roku, czyli kiedy miał zdumiewające 64 lata.
A.J. Foyt
Kierowcą, który zdecydowanie najdłużej zbierał potrójną koronę, był A.J. Foyt. Jego jedyna wygrana w Le Mans przypadła na… jedyny jego start w Le Mans, czyli 1967 rok. To on musiał spędzić aż 18. z 24. godzin za kierownicą po „pomyłkach” Gurney’a. Jak przyznał w wywiadzie w 2017 roku, Foyt’owi bardzo spodobało się ściganie na Circuit de la Sarthe, lecz po zwycięstwie w debiucie nie czuł potrzeby, aby wrócić na ten tor.
Przez następne półtora dekady Amerykanin skupił się zatem na swojej legendarnej karierze IndyCar, w trakcie której został aż czterokrotnym zwycięzcą Indianapolis 500. Do wyścigów długodystansowych wrócił dopiero w latach osiemdziesiątych. W 1983 wygrał Daytonę 24, a dwa lata później ponownie odwiedził tamtejsze Victory Lane. W marcu tego samego roku, również za kierownicą Porsche 962, Foyt triumfował na Sebring, zwieńczając swoją potrójną koronę po aż siedemnastu latach, odkąd zaczął ją kolekcjonować.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Al Holbert
Amerykanin rozpoczął swoją przygodę z motorsportem bardzo późno – dopiero po tym jak w wieku 22 latach skończył studia. Profesjonalnym kierowcą wyścigowym został natomiast w wieku 28. latach. Mimo to, jego sukcesy w SCCA szybko przyciągnęły uwagę Porsche, jego ulubionego producenta. W 1976 roku, dopiero trzecim sezonie jako profesjonalny zawodnik, Holbert już został zwycięzcą 12 Hours of Sebring za kierownicą Carrery RSR. Pięć lat później powtórzył ten sukces w samochodzie 935.
Reszta jego dużych sukcesów miała miejsce za kierownicą legendarnego, wspomnianego już tutaj, modelu 962. Pensylwańczyk odgrywał kluczową rolę w długodystansowym programie Porsche. Holbert nie mógł znaleźć się w lepszym miejscu o lepszej porze, gdyż niemiecki producent kompletnie zdominował lata osiemdziesiąte w Grupie C. Reprezentując swoją ukochaną markę, Amerykanin dwa razy z rzędu wygrał zarówno Daytonę, jak i Le Mans na przestrzeni 1986 oraz 1987 roku. Trudno liczyć na bardziej wymarzoną karierę niż Al Holbert.
Andy Wallace
Podobnie jak Jackie Oliver, zainteresowania wyścigowe Wallace’a krążyły głównie wokół Formuły 1. Jego kariera juniorska była dość udana, z tytułem Brytyjskiej F3 oraz zwycięstwem w prestiżowym GP Makau na koncie. Jednakże przez późny start oraz powolny rozwój kariery dokonał tego dopiero jako 26-latek. Zdając sobie sprawę z problemów wiekowych, Wallace połączył swoje starty w F3000 (ówczesnej wersji F2) z alternatywą w postaci wyścigów długodystansowych. Brytyjczyk znalazł sobie wspaniały fotel, u rodaków w Jaguarze. Dlaczego wspaniały? Otóż na sezon 1988 przygotowali oni genialny samochód XJR-9, którego Wallace poprowadził do zwycięstwa w Le Mans jako debiutant. Brytyjczycy przełamali w ten sposób 7-letnią passę trumfów Porsche. Osiemnaście miesięcy później, Wallace ze swoimi partnerami w dominującym stylu wygrał dla Jaguara Daytonę.
Jednak przeciwieństwie do Holberta czy Haywooda, którzy pozostali bardzo lojalni wobec jednej marki, Wallace „skakał” od zespołu do zespołu przez całą karierę. Na sezony 1992-93 dołączył do Toyoty, co okazało się znakomitym transferem. Za kierownicą Eagle’a MkIII (zasilanego japońskim silnikiem) dwa razy z rzędu triumfował w 12 Hours of Sebring, wygrywając tym samym potrójną koronę. To nie był jednak koniec sukcesów Wallace’a w najbardziej prestiżowych wyścigach długodystansowych. W 1997 oraz 1999 ponownie wygrał Daytonę, tym razem w autach Riley & Scott. Brytyjczyk triumfował w Le Mans kolejne trzy razy, lecz każdy z tych sukcesów odniósł we własnej klasie, a nie ogólnie. Nieźle jak na karierę, która oryginalnie nawet nie miała tej kategorii motorsportu w zamyśle.
Fot. Bugatti Newsroom
Co również ciekawe, Wallace dwukrotnie ustanowił rekord prędkości maksymalnej dla samochodu drogowego. W 1998 roku dokonał tego z McLarenem F1 (386.4 km/h), a w 2019 z Bugatti Chiron Super Sport 300+ (490.48 km/h). Choć ma ponad 60 lat, Wallace wciąż pracuje jako oficjalny kierowca testowy francuskiej marki.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Mauro Baldi
Kariera Baldiego jest zaskakująco podobna do Wallace’a. Niespełnione ambicje w F1 również przełożył na wyścigi długodystansowe. Włochowi, co prawda, udało się zadebiutować w najbardziej prestiżowej serii wyścigowej świata, lecz reprezentował tam wyłącznie ekipy z końca stawki. W jego przypadku wiek również był przeszkodą. Karierę motosportową rozpoczął wraz z osiągnięciem pełnoletności. Pierwsze kilka sezonów spędził jednak w rajdach. Zanim doszedł do F1 miał już prawie 30 lat.
Baldi na stałe przeszedł do World Sportscar Championship (ówczesnego odpowiednika WEC) po sezonie 1985. Pięć lat później został mistrzem tej serii jako kierowca Mercedesa. W pogoni za upragnionym zwycięstwem w Le Mans, Baldi postanowił, mimo to, odejść do Peugeota. Na przestrzeni trzech lat z francuską ekipą nie osiągnął swojego celu. Po upadku WSC, Le Mans stało się oddzielnym wyścigiem, nie liczącym się do żadnych mistrzostw. Na edycję 1994 Baldi podpisał kontrakt z Porsche… i od razu wygrał. Razem z Hurley’em Haywoodem, Mauro Baldi był częścią, jakże specyficznej, kampanii Dauer 962.
Wraz z upadkiem czołowych mistrzostw długodystansowych, Włoch przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. W 1998 dokończył potrójną koronę, wygrywając tzw. „36 Hours of Florida” w Ferrari 333 SP zespołu Doran. Cztery lata później wrócił na szczyt podium Daytony w Dallarze SP1 tej samej ekipy.
Marco Werner
Tak jak w przypadku wielu kierowców na tej liście, start kariery Wernera był nietypowy. Niemiec przebija jednak wszystkich tu wymienionych, gdyż przygodę z motorsportem nie zaczynał jako kierowca, a mechanik. Pierwsze amatorskie starty wykonał jako 18-latek. Jego późna kariera „juniorska”, w trakcie której rywalizował z między innymi Michaelem Schumacherem, była zaskakująco udana. Werner dwukrotnie został wicemistrzem Niemieckiej Formuły 3. Niestety, problemy budżetowe powstrzymały go od awansu do F1.
Z tego powodu wrócił do swoich korzeni, czyli wyścigów aut turystycznych. Oprócz tego, zaliczył też kilka udanych startów w długim dystansie. W ten oto sposób nawiązał kontakt z zespołem Kremer Racing. Praktycznie bez żadnych testów, Werner dosiadł Kremera K8, opartego na słynnym Porsche 962, i wygrał Daytonę 24 w swoim debiucie. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku A.J. Foyta i Le Mans, jedyny start Niemca w tym wyścigu był zwycięstwem. Wernerowi zdarzało się ponownie jeździć na tym torze, ale tylko w zmaganiach aut historycznych.
Fot. Marco Werner
Po kilku kolejnych latach w samochodach turystycznych, Porsche Carrera Cup i różnych niemieckich seriach, kariera Wernera obróciła się w wieku 35-ciu lat. Dortmundczyk w 2001 roku dołączył do fabrycznej ekipy Audi. Jak wie każdy fan wyścigów długodystansowych, marka ta kompletnie zdominowała lata 2000′. Dużą częścią tych sukcesów był właśnie Werner, który został jednym z głównych kierowców Audi w American Le Mans Series. Za kierownicą ich legendarnych prototypów trzykrotnie wygrał zarówno 12 Hours of Sebring, jak i 24 Hours of Le Mans. Finałowe zwycięstwo na Circuit de la Sarthe nazwał jego ulubionym w karierze.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Timo Bernhard
Timo Bernhard czterokrotnie wygrał wyścigi należące do potrójnej korony. Wszystkie te zwycięstwa były bardzo pamiętne i wyjątkowe, zupełnie jakby scenariusz jego kariery napisał poeta.
Niemiec otworzył swój wynik od wygrania Daytony w szokującej edycji 2003. Był to debiutancki sezon dla Daytona Prototypes, czyli nowej, czołowej kategorii Rolex Sports Car Series. Wraz z nowością tych samochodów wiązała się bardzo słaba wytrzymałość. Na tyle słaba… że wyścig ten wygrał pojazd GT. Kiedy auta DP psuły się jedno za drugim, Bernhard i jego partnerzy zespołowi dotoczyli do mety swoje Porsche 911 na pierwszej pozycji w klasyfikacji ogólnej.
Następny sukces Bernharda miał miejsce 5 lat później. Również dokonał tego na amerykańskiej ziemi, również w samochodzie, który nie należał do czołowej klasy. Usterki mechaniczne wszystkich pięciu aut LMP1 oraz ich niewielka przewaga tempa nad resztą stawki oddały zwycięstwo w 12 Hours of Sebring ekipie LMP2. Penske i Porsche (tak, wtedy również współpracowali) triumfowali w ten sposób nad Audi, niepokonanym na Florydzie od prawie dekady.
Fot. Audi Media Center
Mimo to, Bernhard został skuszony przez rywali i dołączył do marki z Ingolstadt na sezon 2009. Rok później został zwycięzcą Le Mans – a co za tym idzie, potrójnej korony. W tej pamiętnej edycji wyścigu Audi zgarnęło całe podium oraz ustanowiło rekordowy dystans 397. okrążeń przejechanych w 24 godziny. W dużej mierze do tego sukcesu przyczynił się Peugeot, którego czwórka aut była znacznie szybsza w kwalifikacjach, lecz każdego z nich wyeliminowała awaria.
Powrót do Porsche
Drugie i finałowe zwycięstwo Bernharda w Le Mans było jeszcze ciekawsze. Tym razem znalazł się on po drugiej stronie problemów wytrzymałościowych. Jego Porsche doznało awarii jeszcze przed zachodem słońca. Ekipa #2 spędziła aż godzinę w garażu wymieniając system hybrydowy. Całe szczęście dla nich, pozostałe ekipy LMP1 również doświadczyły problemów. Na kilka godzin do mety faworytem do zwycięstwa był zatem samochód LMP2. Bernhard oraz jego partnerzy ciężko pracowali przez całą dobę, aby nadrobić te straty i na godzinę do mety wyprzedzili samochód #38 Jackie Chan DC Racing. Samochód, który w pewnym momencie tracił 18 okrążeń do lidera wygrał magiczną edycję Le Mans.
Zaledwie rok później Bernhard ponownie napisał historię. To on dosiadł pozbawionego wszelkich ograniczeń samochodu Porsche 919 Hybrid Evo, a następnie ustanowił legendarny rekord toru Nurburgring Nordschleife.
Potrójna korona wyścigów długodystansowych. Nick Tandy
Kierowca, który przyczynił się do napisania tego artykułu, dołączył do listy zwycięzców w zeszły weekend. W obliczu problemów innych ekip (nie tylko wytrzymałościowych, ale też strategicznych) Porsche odniosło dość komfortowe zwycięstwo w 12 Hours of Sebring. Dokonali tego dokładnie, co do dnia, w 17. rocznicę ich historycznego triumfu z 2008 roku.
12h Sebring: Wygrana Porsche. Inter Europol najlepszy w LMP2
Dwa miesiące wcześniej Porsche zdominowało też Rolex 24 at Daytona. Ich samochody łącznie prowadziły aż 517 z 781. okrążeń tego wyścigu. Na sam koniec, Matt Campbell w aucie #6 i Felipe Nasr w aucie #7 powstrzymali późną szarżę Toma Blomqvista z Acury. Dowieźli oni do mety wspaniały dublet, w którym sporą rolę we wcześniejszych godzinach odegrał rzecz jasna Tandy.
Do niedawna Brytyjczyk nawet nie myślał o potrójnej koronie. Jego pierwsze i dotychczas jedyne zwycięstwo w Le Mans miało miejsce aż dziesięć lat temu. Po zaciętej, niemal całodobowej walce z Audi, Nick Tandy z dwoma debiutantami u jego boku – Earlem Bamberem oraz Nico Hulkenbergiem – dowiózł dla Porsche ich pierwsze zwycięstwo we francuskim klasyku od siedemnastu lat.
A to nie koniec…
Sukcesy Brytyjczyka nie kończą się na potrójnej koronie. W 2015 roku wygrał słynną, ulewną edycję Petit Le Mans. Tak jak Bernhard w Daytonie, to pamiętne zwycięstwo zdobył za kierownicą auta GT. W jaki sposób? Opony Michelin w jego 911-stce oferowały dużą większą przyczepność niż mieszanka deszczowa Continental, z której korzystały prototypy. To był dopiero początek wielkich sukcesów Tandy’ego w samochodach GT. Kilka lat później wygrał też Nurburgring 24 Hours oraz Spa 24 Hours w 911-stkach GT3. W ten oto sposób Brytyjczyk został pierwszym w historii kierowcą, który wygrał każdy z czterech największych wyścigów dobowych świata. Oprócz tego, jako pierwszy skompletował powiększoną wersję potrójnej korony, czyli „Wielką Szóstkę” – Daytona 24, 12H of Sebring, Petit Le Mans, 24H of Le Mans, Nurburgring 24H oraz Spa 24H.
40-latek już teraz jest absolutną legendą wyścigów długodystansowych. Już za 3 miesiące może jednak ustanowić kolejny rekord. Jeżeli w czerwcu ponownie stanie na szczycie podium Le Mans, Tandy zostanie pierwszym kierowcą, który wygrał każdy wyścig potrójnej korony w jednym sezonie. Spośród wszystkich wymienionych tu kierowców, jego kariera wydaje się najbardziej wyjątkowa. A w takim gronie, to naprawdę osiągnięcie.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!