Kiedyś uczęszczał na zajęcia w szkółce żużlowej zielonogórskiego ZKŻ-u, a następnie ścigał się w lewo na speedrowerze. Za kilkanaście dni będzie można oglądać Roberta Bandosza w telewizyjnym show Polsatu.
Jego przygoda ze speedwayem zaczęła się dość ciekawie, bowiem… nigdy się tym sportem nie interesował. Na nabór poszedł z kolegą, który żużel miał we krwi i tak na dobrą sprawę, to poszedł mu tylko towarzyszyć. Na miejscu przygotowane były testy sprawnościowe, na których zjawiło się kilkudziesięciu chłopaków, a w tym jego znajomi, więc postanowił, że też weźmie w nich udział. Przypadek czy nie, ale zajął drugie miejsce, a jego kolega uplasował się o wiele wiele dalej. Wiedział jednak, że nie dostanie od mamy zgody na uprawianie tego sportu, lecz po kilku dniach sam Aleksander Janas próbował namówić mamę Roberta Bandosza na to, by podpisała zgodę.
– Niestety, odpowiedź mamy była jedna, kategoryczne "nie". Dzień w dzień przez dziewięć miesięcy, błagałem mamę na kolanach, aby uzyskać zgodę na uprawianie żużla. Na początku nawet nie było o tym mowy, ale z czasem mama już nie mogła patrzeć jak się męczę, a szczególnie miała już dość mojego codziennego "miauczenia", więc wyraziła zgodę. Byłem tak podekscytowany, że przez pierwszy rok notowałem każdy mój trening, liczyłem ilość przejechanych okrążeń na treningu, błędy i upadki… dosłownie wszystko! – mówił Robert Bandosz wiele lat temu w wywiadzie publikowanym na łamach klubowego serwisu jego ówczesnego klubu – Lwów Częstochowa – lwy.info.pl.
Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z motocyklami, nawet z motorynką, a więc musiał skłamać przed trenerem Aleksandrem Janasem, że z motorem jest za pan brat, bo pomimo świetnych testów sprawnościowych, umiejętność jazdy na motorze była kluczowa. Gdyby odpowiedział, że nie jeździł to albo zostałby odesłany do domu albo kazano by mu jeździć na klubowej motorynce, tak długo, aż wyczuje gaz. – Ja jednak chciałem jak najprędzej wsiąść na motocykl żużlowy. Dlatego ubrałem kevlar, założyłem kask i wsiadłem na maszynę. Kilka wskazówek od trenera Janasa i ruszyłem. Odkręciłem gaz z taką mocą, że dosłownie wyrwało mnie z siedzenia. Głowa odchyliła się do tyłu i nie wiem jakim cudem, wykręciłem kilkanaście centymetrów od bandy. Takiego zastrzyku adrenaliny jeszcze nigdy nie poczułem. Pamiętam, że wtedy pomyślałem sobie – "ja pier****, tylko szaleńcy mogą się tu ścigać". Dlatego też chyba tak dobrze się czułem w tym sporcie.
Pomimo słabej techniki i braku obeznania z motorami, nadrabiał to determinacją, dobrym refleksem i możliwościami fizycznymi. Czasem przesadzał z brawurą i zawsze walczył do końca… i właśnie to doprowadziło do wypadku, po którym był zmuszony zakończyć ledwo rozpoczętą przygodę ze speedwayem. Rehabilitacja w jego przypadku trwała w miarę krótko i rok później postanowił, że wróci do czynnego uprawiania sportu, bo nie mógł usiedzieć w domu i pragnął rywalizacji. Jako, że przed uprawianiem żużla miał krótki epizod speedrowerowy, postanowił, że to właśnie do tego sportu wróci. Nie ukrywa, że speedrower był dla niego największą pasją, a co więcej, właśnie dzięki tej dyscyplinie poznał Aleksandrę – swoją żonę. Ma na swoim koncie wiele medali mistrzostw Polski, a także przygodę z brytyjskim speedrowerem, gdzie… dostał dożywotnie zawieszenie za bójkę podczas meczu.
Od kilku lat jego oczkiem w głowie biegi z przeszkodami, gdzie zdobył dwukrotnie Mistrzostwo Europy na 15 kilometrów (w kategorii wiekowej 25-29 lat), a także brązowy medal OCR na dystansie 5 kilometrów. Ma także wiele startów w Runmageddonie. Teraz Robert Bandosz weźmie udział w kolejnym wyzwaniu – „Ninja Warrior”. Jest to światowy fenomen, który narodził się 22 lata temu w Japonii. Uczestnicy programu muszą się zmierzyć z niezwykle trudnym i pomysłowym torem przeszkód. Aby go pokonać, nie wystarczy siła mięśni. Ten tor to sprawdzian wytrzymałości, odwagi, hartu ducha oraz sprawności fizycznej. Jego ostatni etap ukończyli tylko nieliczni. I tylko oni mają prawo nazywać się prawdziwymi Wojownikami Ninja. W programie mogą wziąć udział zarówno doświadczeni sportowcy, jak i ambitni amatorzy. Bo „Ninja Warrior” to igrzyska, w których każdy zawodnik walczy przede wszystkim z samym sobą. Pokonuje własne słabości i udowadnia sobie – oraz milionom widzów – że niemożliwe nie istnieje.
Do zawodów „Ninja Warrior” zgłosić może się każdy, kto ma ukończone 18 lat i chce stawić czoła wyzwaniu. Nie liczy się płeć ani doświadczenie. Na starcie może stanąć zarówno listonosz, księgowa, emerytowany żołnierz, student, jak i doświadczony atleta. Do mety, którą stanowi legendarna Góra Midoriyama, dotrą jednak tylko najlepsi. Nic dziwnego. W końcu tor „Ninja Warrior” jest dopracowany w każdym szczególe i rozwijany od ponad 20 lat. Taką konstrukcję pokonać może jeden na milion!
Program budzi ogromne emocje na całym świecie. Jest emitowany w kilkudziesięciu krajach, a jego zwycięzcy stają się legendami i ulubieńcami widzów. Ninja Warrior w końcu zawitał do Polski. Od 3 września będzie można oglądać to reality show na antenie Polsatu. Prowadzącą programu będzie Aleksandra Szwed, a komentatorami Jerzy Mielewski i Łukasz „Juras” Jurkowski.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!