I zaczęło się! Żużlowy sezon w PGE Ekstralidze został zainaugurowany. W Wielką Niedzielę odbyły się dwa spotkania, po których śmiało można powiedzieć, że dostarczyły zaskakujących wyników. To jedynie podsyca emocje przed kolejnymi meczami.
W żaden sposób nie można jeszcze szacować sił poszczególnych ekip, które zdążyły zaprezentować się w pierwszej kolejce PGE Ekstraligi. Zawodnicy jeszcze nie złapali odpowiedniego rytmu, o który i tak będzie ciężko, biorąc pod uwagę obostrzenia sanitarne. Na chłodną analizę przyjdzie czas dopiero za kilka tygodni, kiedy dowiemy się, którzy zawodnicy prezentują równą i wysoką dyspozycję, a którzy zaczęli żużlowy 2021 rok z falstartem.
Nie zmienia to jednak faktu, że już pierwsza kolejka dostarczyła nam zaskakujących wyników. Niektórzy powiedzą nawet, że sensacyjnych. W Toruniu beniaminek eWinner Apator (w przypadku Aniołów stwierdzenie "beniaminek" brzmi co najmniej dziwnie) podejmował Marwis.pl Falubaz Zielona Góra. W tym sezonie oczekiwania wobec ekipy z województwa kujawsko-pomorskiego nie są wygórowane. Spadek do pierwszej ligi sprawił, że w Toruniu nabrano dużej pokory względem stawianych celów. Jeszcze przed degradacją o ekipie toruńskiej w takim składzie, jaki jest w tym roku, mówiłoby się, że ma powalczyć o medale. Teraz takiej presji nie ma, co może jedynie pozytywnie wpłynąć na zawodników.
W Grodzie Kopernika nie dokonano rewolucji kadrowej, która jest często spotykana w przypadku beniaminków PGE Ekstraligi. Już w pierwszej kolejce torunianie pokazali, że nie będą chłopcem do bicia. Kluczem do spokojnego utrzymania są zwycięstwa na własnym torze, możliwie jak najwyższe w kontekście bonusa. Z tego powodu Tomasz Bajerski może być w pełni zadowolony z postawy swoich podopiecznych.
Zielonogórzanie, którzy zawsze dobrze spisywali się na MotoArenie, tym razem zawiedli. Porażka 39:51 mówi sama za siebie, a gdyby nie bardzo dobra dyspozycja Patryka Dudka i Maxa Fricke, bylibyśmy świadkami blamażu. Słabo zaprezentowali się rutyniarze, a więc Piotr Protasiewicz oraz Matej Žagar. Obaj w trakcie spotkania nie ustrzegli się banalnych, wręcz juniorskich błędów.
Triumf Torunia nie jest żadnym zaskoczeniem, ale jego rozmiary jak najbardziej. Gdyby wspomniani Protasiewicz oraz Žagar pojechali na miarę swoich możliwości, Falubaz mając czterech solidnych jeźdźców mógłby powalczyć nawet o zwycięstwo. Czwórka wspaniała była natomiast wśród gospodarzy. Przedpełski, Miedziński i bracia Holderowie zrobili swoje, a cenne "oczka" dorzucili juniorzy i Robert Lambert. Warto na chwilę zatrzymać się przy młodziutkim Krzysztofie Lewandowskim, który pokazał, że drzemie w nim spory potencjał. Wciąż daleka droga przed nim, aby kibice w Polsce na wieść o Lewandowskim zastanawiali się czy chodzi o piłkarza, lekkoatletę, a może żużlowca? Cztery punkty z bonusem w trzech startach to jednak bardzo dobry wynik tego zawodnika, a przecież drugim juniorem jest niemniej utalentowany Karol Żupiński, który w tym sezonie z pewnością wielokrotnie dostarczy kibicom Apatora radości. W Toruniu pierwszy raz od wielu, wielu lat mogą cieszyć się z pary juniorskiej na miarę PGE Ekstraligi.
O ile w Toruniu mógł zaskoczyć wynik końcowy, o tyle w Lesznie parę godzin później byliśmy świadkami naprawdę sporej sensacji. Ktoś powie, że Fogo Unia Leszno po odejściu Dominika Kubery i Bartosza Smektały to nie jest ta sama drużyna. To prawda, ale to wciąż mistrzowie Polski, hegemon ostatnich lat, który zwłaszcza na własnym torze nie powinien przegrywać. Do zespołu dołączył przecież nie byle kto, bo Jason Doyle, który z resztą zaprezentował się w niedzielny wieczór najlepiej.
Siłą Unii w poprzednich latach była niesamowicie niebezpieczna formacja juniorska. W tym roku dla Piotra Barona juniorzy mogą być sporym mankamentem. Seniorzy nie załatali dziury, bo oprócz Doyla i Emila Sajfutdinowa reszta pojechała poniżej oczekiwań. Tyle dziur w drużynie "Byków" dawno nie widzieliśmy.
Mimo, że to było to starcie mistrza z wicemistrzem Polski, to wygrana przyjezdnych jest sensacją. Gdyby taki wynik padł w Gorzowie, narracja byłaby inna. Ale to Unia jechała u siebie, i to w najmocniejszym zestawieniu, bez żadnych braków kadrowych.
Żużlowcy Moje Bermudy Stal Gorzów wygrywając 48:42 sprawili nie lada prezent świąteczny swoim kibicom. Swoje zrobili Bartosz Zmarzlik i Martin Vaculík. Co ciekawe, reszta (patrząc przynajmniej na dorobek punktowy) pojechała bez większego szału. Szymon Woźniak zdobył "tylko" sześć punktów, a Anders Thomsen jedno "oczko" więcej. Dorobek Rafała Karczmarza to trzy punkty, ale dwójka juniorów – Wiktor Jasiński i Kamil Nowacki zdobyła w sumie osiem punktów, przy zaledwie trzech punktach juniorów gospodarzy. I to zrobiło różnicę.
Z niecierpliwością możemy oczekiwać kolejnych spotkań. W tym covidowym sezonie należy mieć nadzieję, że wszystkie drużyny będą występować w swoich najmocniejszych składach, a latem na trybuny wrócą kibice. Wszak grzechem śmiertelnym jest oglądanie takich meczów jak ten w Lesznie jedynie przed telewizorem.
A ponieważ jesteśmy w aurze świąt wielkanocnych, należy życzyć sobie, aby po każdej kolejce każdy z nas mógł zacytować sobie byłego prezesa Włókniarza Częstochowa, Mariana Maślankę, który sensacyjną wygraną Martina Smolińskiego w Grand Prix skwitował kiedyś słowami "Ale jaja". A więc "Ale jaja i… do przodu".
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!