W miniony poniedziałek, Tomasz Walczak ogłosił swoją rezygnacje ze stanowiska kierownika drużyny Falubazu Zielona Góra. Jak sam przyznaje, była to dla niego bardzo trudna decyzja, która wymagała wiele przemyśleń.
Postać Tomasza Walczaka jest bardzo dobrze znana fanatykom drużyny z województwa Lubuskiego. Nadchodzący sezon będzie tym pierwszym, gdzie zabraknie charakterystycznej postaci w parku maszyn Falubazu. W wywiadzie z naszym portalem, sam zainteresowany opowiada o powodach odejścia, początkach znajomości z Piotrem Protasiewiczem i poznaniu idola swojego dzieciństwa.
Hubert Furmaniak (speedwaynews.pl): – W poniedziałek doszło do dosyć niespodziewanego odejścia. Wielu kibiców wyrażało zaskoczenie i zadawało sobie pytania, żeby znaleźć odpowiedź na Pańską decyzję. Dlaczego opuszcza Pan struktury Falubazu?
Tomasz Walczak (były kierownik RM Solar Falubazu Zielona Góra): – Do tej pory łączyłem sprawy zawodowe z pracą w Falubazie. Nagromadziło mi się wiele nowych projektów w firmie, które niestety wymagają ode mnie dużo większego zaangażowania w dotychczasową prace zawodową. W tym momencie nie jestem w stanie poświęcać tyle czasu dla klubu, a robienie czegoś na tzw. pół-gwizdka mnie nie zadowala. Podjąłem trudną decyzję dla mnie decyzję. Jakiejkolwiek bym nie podjął, czułbym się z tym źle. Serce mam rozdarte, ale musiałem wybrać „mniejsze zło”.
– Ale jest jeszcze nadzieją, że to tylko krótki rozbrat z klubem?
– Kilka ośrodków już do mnie wydzwaniało, a działacze zaczynali rozmowę w samych superlatywach. Proszę uwierzyć, że byłem naprawdę zaskoczony. Nawet ludzie, z którymi w Ekstralidze mocno walczyłem. Jestem po rozmowie z prezesem Wojtkiem Domagałą i ustalaliśmy, że jak tylko poukładam swoje sprawy w firmie to na pewno usiądziemy do stołu. Z wielką radością powrócę do roli w klubie. Nie wiem jeszcze, jaką rolę przyjmę, ale na pewno to nie będzie moja dotychczasowa pozycja. Obecnie służę pomocą dla drużyny, nawet jeśli to nie będzie formalna czynność. Prezes ma ode mnie deklaracje, że jestem na każde wezwanie.
– W ciągu tych pięciu lat musiało nazbierać się wiele wspomnień oraz medali. Mam tu na myśli sezon 2016, gdzie Falubaz zdołał zdobyć brązowy medal DMP. Jakie są Pańskie najmilsze wspomnienia z drużyną?
– Ten medal z 2016 roku… Można powiedzieć, że nie jest to żadna moja zasługa. To był dopiero początek, a wtedy u sterów był Marek Cieślak, czyli znakomity szkoleniowiec i znawca żużla. Swoim autorytetem stworzył z drużyny, która przez wielu była postrzegana jako ekipa walcząca o utrzymanie, zespół na brązowy medal, a może i więcej. W roku 2017 w cuglach wygrana runda zasadnicza i później pech w postaci obniżki formy Jasona Doyle’a spowodował, że nie udało nam się, prawdopodobnie, pojechać we finale. Dla mnie, najbardziej znaczącym projektem było odtworzenie zielonogórskiej szkółki żużlowej. Cieszę się, że przy moim skromnym udziale udało się to stworzyć. Była to moja misja od samego początku. Oczywiście poznałem te zasady, które tam funkcjonują i cały czas dążyłem do tego żeby ta szkółka wróciła do swoich lat świetności. Udało się to stworzyć przy wielkim udziale trenera Olka Janasa. Cały projekt zaowocował medalami juniorów, a tego w Zielonej Górze brakowała od bardzo dawna. Każde zdobyte przez nich medale są dla mnie najważniejszym wspomnieniem z mojej pracy w szeregach Falubazu. Taką moją nagrodą za te wszystkie lata jest fakt, że młodzi zawodnicy mają najlepsze warunki do trenowania. Wiadomo, że musi zdarzyć się jeden mniej kolorowy rok, ale takie jest życie. Teraz trzeba szkolić naszych następców. Przed sztabem szkoleniowym wiele ciężkiej pracy, aby Falubaz mógł powrócić do zdobywania medali w rozgrywkach juniorów.
– W końcu, wychowankowie są jednym z najważniejszych elementów w sporcie żużlowym, prawda?
– Fundamentem całego klubu są wychowankowie. A żeby byli wychowankowie, no to musi działać warsztat i trenerzy, szczególnie tych najmłodszych adeptów żużla. Wtedy to można sobie kupić jakiegoś zagranicznego bądź krajowego zawodnika, ale muszą być wychowankowie, bo to na nich kibice inaczej spoglądają. Utrata wychowanka jest najbardziej bolesna dla kibica. Ja sobie nie wyobrażam dzisiaj Zielonej Góry bez Piotra Protasiewicza i bez Patryka Dudka, co się może w przyszłości wydarzyć. Nie wyobrażam sobie Falubazu bez Patryka, Stali Gorzów bez Zmarzlika, ale, niestety, wyobrażamy sobie życie Unii Leszno bez „Smyka” i Kubery. Ja wiem, co Piotrek Rusiecki przeżywa, bo jest to dla niego ogromna strata. Nikomu nie życzę, żeby musiał przez to przechodzić, ale taki już jest ten sport. Nie każdy znajdzie sobie miejsce i fundusze na to, żeby wszyscy mogli być należycie wynagrodzeni.
(fot. social media Tomka Walczaka)
– Będąc przy temacie trenerów, pewne plotki sugerowały, że Krzysztof Jabłoński miał być w sztabie szkoleniowym. Jak jednak wiadomo, „Jabol” związał się kontraktem ze swoim macierzystym klubem. Czy te plotki były prawdziwe?
– Ja generalnie nie słyszałem o takim pomyślę. Krzysztof miał u nas, że tak powiem, dwa etapy – Jako zawodnik i jako trener. Mnie się udało Krzysztofa poznać przede wszystkim jako świetnego szkoleniowca, czy opiekuna młodzieży, ale w tym roku, Ja z nikim tego tematu nie podejmowałem i nie słyszałem, żeby taki pomysł miał miejsce.
– Falubaz może nie stracił wychowanka, ale zawodnika u24. Norbert Krakowiak zdecydował się opuścić klub, ale chętnie bym zapytał o to, jak Pan zapamiętał tego zawodnika?
– Ja Norberta bardzo dobrze wspominam. Pierwsze rozmowy z Norbertem były bardzo interesujące. Spotkaliśmy się po jakiś zawodach młodzieżowych i go namawiałem, aby dołączył do naszego zespołu. Jest on profesjonalistą i myślę, że przed nim duża przyszłość. Widać w nim ambicje i determinacje. Nie boje się stwierdzić, że jego determinacja jest na poziomie Martina Vaculíka. Każda minuta dnia jest podporządkowana speedway’owi.
– Było pytanie o moment, to teraz pora na osobowość. Kto wyparł na Panu najlepsze wrażenie? Z kim się najmilej pracowało?
– Trudno przejść obok postaci Piotra Protasiewicza. Jest to mój serdeczny kolega, ale początki naszej znajomości bywały trudne. Piotr jest człowiekiem, który pozostaje ostrożny w kontaktach z innymi ludźmi. Kiedy udało mi się już Piotrka do mnie przekonać, wtedy rozpoczęła się nasza owocna praca. Pracować z Piotrkiem to sama przyjemność i wielkie wyróżnienie, bo to jednak autorytet w polskim żużlu. Poza Piotrem, bardzo cieszę się z możliwości poznania Pana Andrzeja Huszczy. Jest on idolem z czasów mojej młodości, jak pewnie i większości z mojego pokolenia. Ci młodsi są bardziej zapatrzeni w Patryka Dudka, który również jest bardzo profesjonalnym zawodnikiem. Cieszę się, że miałem możliwość pracy w klubie, gdzie z pokolenia na pokolenie mamy zawodników, można powiedzieć ikony zielonogórskiego speedway’a. Zaczynając od Andrzeja Huszczy, przez Piotra Protasiewicza, a dzisiaj jest Patryk Dudek. Niewiele klubów w Polsce, dzisiaj, jest w stanie pochwalić się taką plejadą znakomitości. A mi udało się z nimi pracować. Jesteśmy dzisiaj dobrymi kolegami, pozostajemy cały czas w kontakcie i mam nadzieję, że tak będzie do samego końca.
– Na sam koniec, czy chce Pan coś powiedzieć na pożegnanie z kibicami?
– Ja się nie żegnam, ale mówię do zobaczenia. Czy to na trybunach zielonogórskiego stadionu, czy gdzieś, może w przyszłości, w parku maszyn, bo dla mnie to wielki zaszczyt móc pracować dla tak wspaniałych kibiców. Wielokrotnie przekonałem się o tym, że kibice stoją za nami murem, a my dziękujemy im za wszystko, co dla nas robią. Chwil, które na zawsze zostaną w moim sercu, nie da się kupić za żadne pieniądze. Będę to wspominał do samego końca, a jeszcze pewnie opowiem o tym wnukom (śmiech).
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!