Piotr Kupczyk po kilku latach przerwy powraca do LKS-u Szawer Leszno. Rodowity ostrowianin w swojej karierze kilkukrotnie był finalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski oraz dwukrotnym Drużynowym Mistrzem Polski. W rozmowie z naszym portalem opowiedział m.in. o tym, dlaczego wybrał leszczyński klub, o rozstaniu z macierzystym zespołem oraz o... żalu do TSŻ-u Toruń.
Bartosz Fryckowski, speedwaynews.pl: Jak ważną rolę w twoim życiu odgrywają sentymenty i wspomnienia?
Piotr Kupczyk, LKS Szawer Leszno: Śmiało można powiedzieć, że w świecie speedrowera wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Sentymenty na pewno pozostaną do każdego miasta, w barwach którego startowałem. Pamiętam przemiłe rozmowy z panem prezesem Januszem Dankiem, który przyjął nas ostrowian z otwartymi ramionami do Lwów. Tęsknię także za wyjazdami na mecze ligowe „Szawerobusem” z trenerem Adamem Smołą i kolegami. To były wspaniałe czasy.
– Pytam, bo po czterech latach powracasz do LKS-u Szawer Leszno. Miałeś na stole kilka ofert i to dających nowe wyzwania. Ostatecznie wybrałeś leszczyński klub. Co było głównym czynnikiem dla twojego powrotu do Leszna?
– LKS Szawer Leszno to świetny klub, najbardziej utytułowany w Polsce. Poza tym znamy się bardzo dobrze z całą ekipą i mamy świetny kontakt. Warto pamiętać o doskonałym torze, jednym z najlepszych na świecie. Nie miałem więc wątpliwości. Oczywiście nie doszłoby do tego transferu, jeśli nie upatrywałbym zgarnięcia dużej puli nagród w nadchodzącym roku. Szawer ma świetnych seniorów i doskonałą młodzież, która pali się do jazdy. Wydaje mi się, że moja osoba pomoże drużynie w osiąganiu lepszych rezultatów, niż miało to miejsce przed rokiem.
– LKS Szawer zajął w ubiegłym sezonie czwartą pozycję w CS Superlidze. Oczywiste jest to, że walczycie o medale i jak najlepszą pozycję. Gdybyś jednak miał dokonać chłodnej oceny, to gdzie upatrujesz waszych argumentów do bycia na podium CS Superligi?
– Na pewno seniorzy muszą wykonywać większość pracy. Wiem, że o dobrą jazdę młodych zawodników możemy być spokojni, jednak to seniorzy muszą bardzo dobrze punktować, jeśli chcemy się bić o te cenniejsze medale. Teraz działacze klubowi oraz włodarze PFKS zdecydowali się na powrót do schematu programu meczowego sprzed dwóch lat. Na pewno to nam nie ułatwi zadania. Ciężko oceniać szanse, widząc w każdym innym zespole przynajmniej jedną dziurę w składzie. Sami seniorzy wyniku nie zrobią, to pewne. Właśnie w bardzo dobrych młodzieżowcach i skutecznych juniorach widziałbym naszą siłę.
– Po raz ostatni w leszczyńskich barwach miałeś okazję startować w 2016 roku. Od tego czasu reprezentowałeś PKS Wiraż Ostrów, Lwy Avia Częstochowa i ponownie PKS Wiraż. Czujesz, że wracasz do Leszna jako inny zawodnik?
– Nie czuję się w żadnym stopniu innym zawodnikiem. W każdym sezonie zdarzało się pojechać genialne wyścigi, by w następnych zawalić na całej linii. Jak dla mnie tych lepszych wyścigów było troszkę za mało, ale nie jest źle (śmiech). Szczerze mówiąc, to nigdy nie przygotowywałem się do sezonów tak, jak powinienem. Zawsze zapał do treningów z biegiem upływu zimy jakoś zlatywał. Dopiero od ostatniego sezonu bardziej się przykładam. Ważyłem troszkę za dużo, ale już jest wszystko w normie (śmiech).
– Do Leszna przechodzisz ze swojego macierzystego klubu, PKS-u Wirażu Ostrów. Klub zawiesił działalność. Wielką tajemnicą nie jest, iż byłeś w sporze z panem Andrzejem Latuskiem. Pomińmy negatywy, bo tych w speedrowerze aż nadto. Czujesz, że coś zawdzięczasz panu Andrzejowi?
– Trudno to nazwać sporem. Czasem powie się parę słów za dużo pod wpływem chwili i emocji, ale to normalne w sporcie. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Dostałem nawet propozycję pozostania w Wirażu na następny rok, zanim jeszcze stery przejęła Omega. Czułem jednak, że przerwa od jazdy dla Ostrowa dobrze mi zrobi. Gdyby nie pan Andrzej, speedrowera w Ostrowie by nie było. Wiadomo, o negatywach lepiej nie wspominać, mimo że było ich wiele. To nie czas, żeby prać brudy. Mam też dużo miłych wspomnień. Będzie bardzo brakować wspólnych wycieczek na zawody Seatem Alhambrą czy Renault Traficem. Opowieści pana Andrzeja można było słuchać godzinami. Na pewno będę za tym tęsknił.
– Można powiedzieć, że wychowankowie ostrowskiego klubu znajdą się obecnie w swoistej diasporze. Ty będziesz startował w Lesznie, Piotr Jamroszczyk w Częstochowie, Szymon Kowalczyk i Marcin Kołata w Świętochłowicach, a Paweł Szkudlarek i Bartosz Grabowski we Wrocławiu. W Ostrowie swoją działalność rozpoczyna OS Omega. Jaka jest szansa, że kiedyś znowu będziecie reprezentować swoje miasto?
– Cieszę się, że Omega przejęła stery w ostrowskim speedrowerze. To najlepsza opcja, jaka mogła się przydarzyć. Jak na początki Omegi, to chłopaki wykonali kawał dobrej roboty. Ogarnęli niemal wszystko w dwa miesiące i już w pierwszym roku funkcjonowania stowarzyszenia pojadą we wszystkich rozgrywkach. Wiadomo, świetnie byłoby, gdybyśmy wszyscy się zebrali i wystartowali ponownie razem w drużynie z Ostrowa. Póki co nie wydaje mi się, że do tego dojdzie w najbliższych latach. Myślę jednak, że z czasem uda się wszystkim wrócić. Znów bylibyśmy potęgą, nie ma co się oszukiwać.
– Jesteś doświadczonym zawodnikiem, stąd posiadasz sporą wiedzę na temat speedrowera. Będziesz wspierał OS Omegę w jakiś sposób?
– Na pewno tak. Byłem cały czas w stałym kontakcie z zawodnikami i prezesem Omegi więc na pewno będziemy wspólnie trenować na ostrowskim owalu. Pozostało tylko czekać na pierwsze jazdy. Nie chcę jednak pełnić roli trenera i prowadzić treningi. Mimo wszystko oczywiście w każdym aspekcie będę starał się pomóc czy coś podpowiedzieć.
– W sezonie 2020 po raz pierwszy startowałeś na rowerze na kołach liczących 27,5 cala. Uważasz, że to była dobra decyzja?
– Lepszego roweru nie mógłbym sobie wymarzyć. Decyzja o przejściu na taki rower była strzałem w dziesiątkę. Nigdy nie wrócę do kół 26. I tak mówi każdy zawodnik, który przerzuca się na koła 27,5. Jest tylko jeden problem – do jazdy na tak dużych kołach trzeba być, krótko mówiąc, w formie. Kiedy nie jest się dobrze przygotowanym lub zmęczonym, czy też wraca się po kontuzji w trakcie sezonu, wtedy jazda jest tragiczna i uciążliwa. Było to bardzo widoczne na moim przykładzie w ubiegłym roku. Opony też są grubsze więc potrzeba wkładać więcej energii na każdej prostej.
– Zdecydowana większość zawodników w nadchodzącym sezonie po raz pierwszy będzie miała okazję jeździć na torze we Wrocławiu. Ty przez jakiś czas edukowałeś się w stolicy Dolnego Śląska i wielokrotnie trenowałeś na tamtejszym owalu. Chodzą słuchy, iż sprzyja on walce. Potwierdzasz je?
– Kiedy jest dobrze przygotowany i równy jak stół, to sprzyja dużo szybszej jeździe niż na innych torach w Polsce. Sam w sobie jest on bardzo łatwa, nie potrzeba mieć dobrej techniki, żeby tam wygrywać. Jedynie mocne kopyto i wygrywanie wyścigów jest dużo łatwiejsze (śmiech). Czy sprzyja walce? Na pewno tak, ale nie aż tak bardzo, jak go zachwalają. Kiedy jedzie się w miarę szybko i trzyma krawężnik, to minięcie takiego zawodnika jest niemal niemożliwe. Ale to wciąż jeden z najlepszych torów, na jakich jeździłem.
– Na jakim etapie są twoje przygotowania do sezonu?
– Powolutku. Póki co od września zeszło ze mnie około 10 kilogramów, co myślę, że jak na tak krótki okres to dobry wynik. Szkoda, tylko że wizualnie aż tak tego nie widać. Szczerze mówiąc, nie pali mi się do jazdy na torze, jeszcze nie czuję się dobrze przygotowany. Może lepiej nie będę tutaj wymieniał, jak wyglądają moje treningi i dieta, bo na pewno nie są one dobrym przykładem dla młodych zawodników. Moja waga pewnie byłaby jeszcze niższa, ale nie jestem w stanie odmówić sobie pewnych kulinarnych przyzwyczajeń (śmiech).
– Odejdźmy od speedrowera. Twoją wielką pasją i miłością jest tenis. Wróciłeś już na kort?
– Można powiedzieć, że gram nieustannie przez cały rok bez dłuższych przerw. Pasją może i tak, ale tenis to nudny sport (śmiech). Aktualnie wróciła forma z 2017 roku ze zdwojoną siłą, także nie narzekam. Jedynie mam lekki żal do TSŻ-u Toruń, klub miał zorganizować mecz singlowy, w którym miałem podjąć Jakuba Sawińskiego. Mam nadzieje, że do tego pojedynku dojdzie w tym roku! (śmiech).
– Swoją żużlową karierę już jakiś czas temu zakończył twój idol Greg Hancock. Odczuwasz pustkę?
– Jest jeszcze Nick Kyrgios, więc jakoś specjalnie tej pustki nie odczuwam. Choć idolem bym go nie nazwał. Jak już to wzór techniki wszystkich uderzeń na korcie, dające wygrywanie ze wszystkimi. Wracając do żużla, bardziej brakuje mi Petera Karlssona, ale te czasy niestety już nie wrócą.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!