Jeszcze niedawno Jacek Frątczak mówił m.in. o nim, jako o inwestycji w przyszłość. Dziś Kasper Andersen ma dwadzieścia dwa lata i pożegnał się z kontraktem w Apatorze Toruń.
Angażem Andersena zespół Get Well Toruń pochwalił się ostatniego dnia okienka transferowego w listopadzie 2018 roku. Wówczas przekazano, że „Aniołami” zostali również Matias Nielsen oraz Tim Sørensen. Plan zakładał „wypchnięcie” dwóch pierwszych zawodników na wypożyczenie, zaś Sørensena jako „gościa”, by w razie potrzeby był do dyspozycji toruńskiego zespołu. Andersena ostatecznie, ani nie wypożyczono, ani nie dostał on szansy. – Szczerze mówiąc, to brak możliwości startów dla klubu z Torunia spowodowane było tym, że duńska federacja nie wysłała na czas papierów i jestem z tego powodu bardzo zawiedziony. Zależało mi na tym, ponieważ jest to klub, w którym naprawdę chciałem się rozwijać – mówi w rozmowie z naszym portalem.
W minionym okienku transferowym Andersen nie parafował żadnej umowy na starty w kraju nad Wisłą. Jego nazwisko nie przejawiało się również wcześniej w kontekście któregokolwiek z klubów i ostatecznie jako jeden z trzech wspomnianych w poprzednim akapicie Duńczyków, ten został bez klubu. – Nie, nie było żadnych klubów, które by się ze mną kontaktowały. A szkoda, bo naprawdę chcę się ścigać w Polsce, ponieważ macie bardzo dobry speedway, najlepszych zawodników świata i niesamowitych kibiców.
W ostatnim sezonie w gronie juniorów Kasper Andersen na brak startów narzekać nie mógł. Regularnie ścigał się w ojczyźnie, a także w Wielkiej Brytanii. Jak on ocenia ubiegły rok pod względem sportowym? – Nie był to dobry sezon, ale nie był to też zły rok. Kontuzja sprawiła, że straciłem miejsce w obu moich zespołach w Wielkiej Brytanii. Po kilku tygodniach dostałem telefon z Redcar. Podpisaliśmy umowę i sezon skończyliśmy z pucharem Knock-Out Cup.
Który ze swoich ubiegłorocznych występów Andersen uważa za najlepszy? – Na plus na pewno było moje pierwsze spotkanie w barwach Redcar Bears. Raz, że zanotowałem bardzo dobry występ, dwa, że wygraliśmy, a trzy, że był to mecz wyjazdowy przeciwko klubowi, który… właśnie mnie zwolnił.
Naturalną rzeczą są też imprezy, gdzie zawodnicy czują niedosyt swoją postawą. W przypadku Andersena nie było problemu, by wskazać, z którego swojego startu jest najmniej zadowolony. – Na pewno eliminacje mistrzostw świata juniorów w Danii. Tor był tego dnia bardzo trudny, a ja rozbiłem się w pierwszym biegu i doznałem kontuzji. To najbardziej rozczarowujące dla mnie zawody ubiegłego sezonu, tym bardziej że federacja nie zdecydowała się desygnować mnie do dzikiej karty.
Andersen miał okazję pościgać się już w tym sezonie. Wziął on udział w zawodach Ben Fund Bonanza na torze w Scunthorpe, gdzie siedem punktów pozwoliło mu zająć dziewiąte miejsce, a w bezpośrednich pojedynkach za swoimi plecami przywoził m.in. Worralla, Barkera, Aarnio. – Faktycznie, wyszło naprawdę dobrze. Wypróbowałem kilka nowych rzeczy, które działały bardzo dobrze. Pokonanie kapitana Belle Vue Aces (Steve Worralla – dop. red.) było tylko świetną „premią”.
Jakie plany na ten sezon wyznaczył sobie zawodnik Redcar Bears? – Żeby być bardziej konsekwentnym i podnieść swoją średnią. Chcę dążyć do tego, aby być oraz lepszy, ale wiemy, że to się nie zdarzy jednego czy w dwa wieczory. Za każdym razem staram się, aby w zawodach dać z siebie wszystko.
Poruszyliśmy także z Duńczykiem kwestie radzenia sobie w obecnej sytuacji, czasie pandemii koronawirusa. – W rzeczywistości… nie robię nic. W mojej firmie ograniczono liczbę pracowników, więc zostałem odesłany do domu. Nie mam za bardzo jak trenować, nie mam gdzie jeździć, a nie mogę sobie pozwolić na wyjazdu po kraju, by gdziekolwiek wyjechać na tor. Na szczęście udało się pojeździć, zanim wszystko zablokowano.
Źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!