Siedząc pomiędzy ziarenkami piasku rozrzuconymi na granicy Sopotu i Gdańska Jelitkowo, stosunkowo łatwo o refleksję. Spoglądając w wodną toń, człowiek łaskawiej spogląda na życie i dziękuje niebiosom, że pozwoliły mu wyjść cało z tysiąca opresji. Nieprawdaż, wujku Samie?
Legenda Wolverhampton Wolves, indywidualny mistrz świata z 1993 roku, otrzepywał z rozkoszą stopy z piasku. Promieniał radością, co jest zjawiskowe, bo godzi się przypomnieć, że 23 listopada 2020 roku Guy Allen Ermolenko będzie obchodził sześćdziesiąte urodziny. W tej części świata ludzie w wieku Sama z rzadka wydzielają z siebie pozytywne fluidy… Bywa, że irytuje ich nawet kolor nadmorskich ławek…
Skąd u licha w letnie popołudnie kalifornijska gwiazda speedwaya znalazła się na polskim wybrzeżu? Brytyjska sekcja Eurosportu lubi troszczyć się o ludzi. Zamiast wysyłać eksperta i komentatora do Torunia na złamanie karku i ryzykować opóźnionym lotem, woli wysłać Sama w przeddzień imprezy. Niech pooddycha świeżym powietrzem, przekąsi halibuta, pobawi się frytkami i słodko zaśnie zanim obierze kurs na Gród Kopernika. Dbałość o człowieka, jakżeż łakniemy jej w dobie pandemii? Budżet stacji pozwolił na tyle, aby Sam mógł zabrać do Polski również czterozaworowy silnik umocowany na dwóch uroczych nogach…
Guy Allen sporo przeżył. Można rzec, że wiódł żywot człowieka, do którego przyklejał się stos przygód, niekoniecznie miłych. Kalifornijczyk doświadczył wszelkich kolorów tęczy, a że wciąż tryska entuzjazmem, przeto nie wiadomo czy to jeszcze nie koniec niespodzianek…
Oficer policji z niedowierzaniem kręcił głową. Spojrzał na twarz 16-letniego chłopaka i wręcz zaniemówił. Na szczęście zebrał się w sobie i zadzwonił do mamy Sama Ermolenko. Przecież matczyne serce nie wytrzyma kiedy zobaczy zakrwawionego synka, ale godzi się poinformować rodzicielkę o dramacie jaki wydarzył się na drodze… Było lato 1976 roku, a Sam Ermolenko marzył o karierze w motocrossie…
Nastoletni Ermolenko chciał odciążyć mamę, aby nie musiała zamieniać się z koleżankami na dyżury, więc gdy tylko osiągnął odpowiedni wiek, pomyślnie przebrnął przez testy i mógł jeździć motocyklem po szosie. Prawo amerykańskie obowiązujące w stanie Kalifornia zabraniało wówczas jazdy nocą. Za dnia Sam mógł szaleć na drodze.
Feralnego dnia jeden z klientów salonu motocyklowego prowadzonego przez tatę Sama – Nicholasa Victora Ermolenko, zadzwonił z prośbą o wyregulowanie gaźnika w jego Hondzie 125. – Zapakowałem motocykl do busa, a mama obrała kurs na Rockwell – miejsce jej pracy. Pamiętam jak dziś… To było 9 grudnia, więc oficjalnie mogłem poruszać się motocyklem szosowym, gdyż ukończyłem 16 lat. Zacząłem grzebać i udało mi się dojść do ładu z niesfornym gaźnikiem. Przepełniony radością odpaliłem Hondę i pojechałem w stronę domu, bo tam gość umówił się na odbiór swojego cacka. Ledwo opuściłem firmę taty, przejechałem góra ze dwie przecznice, ruszyłem przez most i zjechałem w stronę świateł. Samochód poruszał się w przeciwnym kierunku, kierowca chciał skręcić w lewo i mnie nie zauważył… Nie ustąpił mi pierwszeństwa, a ja uderzyłem w bok auta. Wyfrunąłem niczym z katapulty, przeleciałem nad samochodem, spadłem na dach innego auta, ale końca nie było widać! Przeleciałem przez dach i osunąłem się na bagażnik – wspomina Sam.
Mama Sama – Charlotte, odebrała telefon będąc w pracy. Dowiedziawszy się o wypadku, pomyślała, że to jakiś ponury żart. Jednak to nie były psoty ani figle: jej starszy syn wylądował w szpitalu w bardzo poważnym stanie. Instynkt matki kazał jej w te pędy gnać do syna… Zdyszana Charlotte wpadła na ostry dyżur, lecz jedyne co przekazali jej lekarze i pielęgniarki to informacja, że stan Sama jest bardzo poważny i nie ma najmniejszych szans, aby zobaczyła dziecko…!!! Oficer policji, który przybył na miejsce zdarzenia też przesiadywał w szpitalnej poczekalni na oddziale ratunkowym. Wyznał Charlotte, że to istny cud. – Sam Ermolenko żyje, ale nie wiem komu zawdzięcza, że wciąż oddycha – przekazał rozdygotanej Charlotte oficer.
Po wielu bardzo długich minutach oczekiwania, jedna z pielęgniarek złamała procedurę i szepnęła Charlotte na ucho, że zaprowadzi ją nielegalnie do łóżka, na którym leży syn. Tata Nicholas nerwowo przygryzał wargi, bo gdy podniósł kask należący do Sama, wylała się z niego krew! W jednej chwili tata dostał ostrego bólu żołądka. Z trudem łapał oddech i pojął, że już nie chce, aby którykolwiek z jego synów siadał na motocykl…
Z kolei mama Sama – Charlotte, zaniemówiła z wrażenia widząc twarz syna. Oblicze zakrwawione, a spod kosmyka włosów wystawał bardzo zaczerwieniony fragment skóry. Rozległ się głośny szloch, który usłyszeli lekarze. Błyskawicznie wyprowadzono Charlotte z salki, w której leżał Sam. A pielęgniarka otrzymała ostrą reprymendę za to, że okazała serce, lecz złamała przepisy… Jeden z lekarzy krzyknął: zdajesz sobie sprawę z konsekwencji takiego szoku jaki przeżywa matka! Szorstkość kontra wrażliwość…
Jeszcze tej samej nocy Sam został poddany operacji. Prawa noga i lewe ramię wylądowało na wyciągu. Lewy łokieć i lewy bark znajdowały się w opłakanym stanie. Lewa noga tuż ponad kolanem była niemal zmiażdżona… Na ciele Sama było wiele szarpanych ran. To efekt uderzenia o szybę. Szkło wdarło się w skórę, a chirurdzy zalecili zabandażowanie głowy Sama…
– Piąte piętro, pokój numer 522… Spędziłem w nim osiem tygodni i to w okresie Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku… Radziłem sobie nadspodziewanie przyzwoicie. Miałem pokój do swojej dyspozycji, swój własny telewizor i miejsce w całkiem nowym szpitalu. Przez szpitalne okno mogłem obserwować auta pędzące po autostradzie i przyglądać się rozległemu parkingowi. To była cała moja rozrywka… O, pardon. Musiałem jeszcze korzystać z „kaczki” – nocnika, co mnie jako 16-latka napawało poczuciem zawstydzenia! Wokół atrakcyjne pielęgniarki, a ja musiałem posiłkować się nocnikiem! Radziłem sobie nawiązując znajomości… Ponadto mama z tatą odwiedzali mnie regularnie i raz po raz podrzucali mi coś pysznego z KFC albo jakąś pizzę, bo nie wytrzymałbym wiecznie pałaszując szpitalną kuchnię… Pielęgniarki nazywały mnie „porządnym pacjentem”, bo miałem wysoką odporność na ból. Operację barku i łokcia przeprowadzono w tym samym czasie. Ciekawostka: prawo zabraniało wówczas, aby lekarze ścinali moje włosy, więc w rolę fryzjera musiał wcielić się mój tata! Moja fryzura wyglądała obleśnie, bo skrzepy krwi nie pozwalały na wiele manewrów. Było trudniej niż na pierwszym wirażu na Monmore Green! Pewnego dnia tata przyniósł parę nożyc, obok łóżka ustawił kosz na śmieci, a pielęgniarki zdjęły bandaże z mojej głowy. Kiedy tata przeczesywał włosy grzebieniem, słychać było odgłos chrupania. Skrzepy włosów trzeszczały. Kosmyki trzaskały jak chrust na ognisku! Gdy wrzucał resztki włosów do kosza, słyszałem uderzenie zakrzepłych krwią kosmyków o metal… Wyglądałem jak aktor Telly Savalas. Zdjęto mi szwy, umyto głowę. Na szczęście włosy z czasem odrosły. Szkoda tylko, że nie mogłem wziąć udziału w zawodach pod szyldem Golden State Motocross Series… – wspomina Sam.
Podczas pobytu w szpitalu, Sam Ermolenko pełnił również rolę psychologa. Któregoś dnia jedna z zaprzyjaźnionych pielęgniarek poprosiła Sama, aby zadzwonił do pacjenta, który leżał w tym samym szpitalu, na tymże samym piętrze, ze złamaną nogą. Wedle pielęgniarki, mentalna moc Sama mogła uzdrowić człowieka, który marnie radził sobie z psychiczną stroną zagadnienia. Sam z przyjemnością zadzwonił i dźwigał mentalnie delikwenta, który okrutnie cierpiał będąc przytroczonym do łóżka… Ermolenko wywiązał się wyśmienicie ze swojej roli. Sam umiejętnie żonglował środkami przeciwbólowymi i przechowywał je dla kumpla. Sam aż tylu nie potrzebował… – Gdybym tego nie robił, wrzask tego koleżki postawiłby na nogi cały szpital! – uśmiecha się Sam.
Po ośmiu tygodniach pobytu w szpitalu, Ermolenko zapragnął powrócić do domu. Warunek płynący z ust lekarzy był następujący: Sam musi nauczyć się chodzić o kulach… Dla chcącego nie ma nic trudnego…
Sam w błyskawicznym tempie odrabiał szkolne zaległości, a gdy tylko wzmocnił się fizycznie, zaczął ochoczo pracować w sklepie taty. Nawet przez sześć dni w tygodniu… O wyczynowym motocrossie mógł zapomnieć, ale na horyzoncie pojawił się speedway. W latach 60-tych żużel w Kalifornii przypominał uśpiony wulkan Ruapehu, lecz w kolejnej dekadzie, głównie dzięki wysiłkom promotora Harry’ego Oxleya oraz wizytom dwóch fenomenalnych Nowozelandczyków: Ivana Maugera i Barry Briggsa, speedway zaczął się budzić do życia. Impulsem do dalszego rozwoju był awans urodzonego w Maywood (tam, gdzie Sam Ermolenko!) Scotta Autreya do finału światowego w 1976 roku. Autrey był pierwszym amerykańskim żużlowcem od ćwierćwiecza, który zdołał wywalczyć awans do finału IMŚ! 5 września 1976 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie Scott Autrey co prawda nie wygrał ani jednego wyścigu, ale uzbierał 7 punktów i zajął dziewiąte miejsce.
Podczas rehabilitacji, mama Charlotte zasugerowała, że Sam powinien wieść życie towarzyskie, aby lepiej znieść okres po długim pobycie w szpitalu… Przyjaciel mamy – Gino – zabrał Sama na zawody żużlowe w Irwindale… – Obejrzałem zawody, widziałem w akcji Bruce’a Penhalla i Mike’a Basta, ale nie przeżyłem ekscytacji. Motocross wciąż bardziej mnie fascynował aniżeli speedway – tak Sam wspomina swój chrzest w roli widza na szlace i zgrabnym ruchem ręki przesuwa kilkanaście ziarenek na plaży w Sopocie…
Czym innym jest oglądać speedway z trybun, a zupełnie inne doznania towarzyszą człowiekowi, który wraz z dobrym kumplem Dave’m Wootenem wybiera się na zawody do Lake Elsinore. Sam nie miał pojęcia, że podczas pierwszych galopów na motocyklu żużlowym jednym z jego rywali był tajemniczy zawodnik noszący czarny kombinezon. – Długie włosy wystawały mu spod kasku. Po latach odkryłem, że tym gościem był Shawn Moran – indywidualny mistrz świata na długim torze w 1983 roku! Szliśmy razem ostro na jednym z wiraży! – wspomina Sam.
Ermolenko liznął speedwaya, kilka razy zaliczył solidnego „dzwona” na torze Saddleback Park, aż pewnego razu jego talent dostrzegł syn Barry’ego Briggsa – Tony. – Nie wyglądasz źle na wirażu. To twoje pierwsze próby? W takim razie powinieneś porozmawiać z moim tatą – Briggo – rzekł Tony.
Kiedy Barry zobaczył na własne oczy Sama w akcji, był pod wrażeniem balansu na motocyklu. – Jak się nazywasz? – „Briggo” spytał Sama. – Ermolenko – odparł młokos z Maywood. – To rosyjskie nazwisko, nieprawdaż – rzekł Barry. – Tak, rosyjskie – odpowiedział Sam. – Musimy przechytrzyć promotora z Costa Mesa. Jeśli przyznasz się kim jesteś, będziesz musiał przebijać się przez trzecioligowy garnitur. Jeżdżą tam chłopcy o marnych umiejętnościach, więc wejście z nimi w wiraż pachnie gipsem. Nadamy ci przydomek „The Mad Russian” (Szalony Rosjanin), założysz czerwony kombinezon (jak przystało na komunistę) i od razu ominiesz najniższą dywizję. Będziesz mógł pościgać się jak człowiek z najlepszymi u Harry’ego Oxleya – zaproponował szczwany lis z Nowej Zelandii. Grunt, że trik chwycił…!
Dziadek od strony ojca – Victor – przyszedł na świat na Białorusi. A babcia, mama od strony taty – Helen – urodziła się na dalekiej Syberii. Pradziadek Sama – Alexander – był Rosjaninem, lecz jego mama – Antonina – była Koreanką adoptowaną przez rosyjską rodzinę. Antonina urodziła się w Seulu. Mama Antoniny była konkubiną, a jej ojciec był władcą Kojong – pierwszym cesarzem z dynastii Joseon. Oddano ją do adopcji, gdyż miała zdeformowaną jedną stopę, przez co lekko kuśtykała… Sam Ermolenko do dziś przemieszcza się na specjalnie powiększonej podeszwie buta… W rodzinie nic nie ginie…
Zachęcony przez „Briggo”, Sam regularnie trenował na obiektach w Costa Mesa, San Bernardino, Ventura i Indian Dunes. W 1981 roku Sam Ermolenko wygrał aż dziesięć wyścigów finałowych na torze Ventura. Briggs nie mylił się ani trochę widząc drzemiący w Amerykaninie talent.
Sezon 1982 był szalenie istotny dla amerykańskiego żużla: po raz pierwszy w historii światowego żużla finał IMŚ odbył się poza Europą! Speedway zawitał na Los Angeles Coliseum – arenę, na której dwa lata później odbywały się igrzyska olimpijskie. Brytyjscy skauci przylecieli do Kalifornii, aby przy okazji finału przyjrzeć się młodym talentom kręcącym kółeczka na szlace… Paru skautów zajrzało w podbrzusze toru Costa Mesa i zapisało w kajetach nazwisko Ermolenko…
– Usiadłem na trybunach Coliseum. Dość wysoko, lecz mogłem obserwować cały pierwszy wiraż. Wówczas nie miałem pojęcia o zawodnikach spoza USA, nie znałem ich klasy sportowej. Oczywiście kojarzyłem rodaków: Bruce’a Penhalla, Dennisa Sigalosa i Kelly’ego Morana. O ile pamiętam, pojemność stadionu wynosiła 90 000 miejsc, a na zawody przybyło circa 40 000 widzów. Wraz z kumplami przeglądaliśmy program zawodów i chichraliśmy się oceniając twarze żużlowców. W konkursie na najbrzydszego żużlowca zdecydowanie wygrał Phil Crump! Dopiero kiedy wylądowałem w Anglii, zrozumiałem, że popełniłem błąd. O wiele bardziej na to miano zasłużył Steve Regeling, aniżeli Crumpie! – chichocze Sam.
Kiedy w 1983 roku zadzwonił telefon, a po drugiej stronie słuchawki przedstawił się Brian Maidment z hrabstwa Dorset i wyznał, że chętnie widziałby Sama w barwach Poole Pirates, Ermolenko nie przejawiał zbytniego entuzjazmu, gdyż prowadził nieźle prosperujący biznes. A ponadto miał familię na utrzymaniu. Dwójka dzieciaków chciała psocić z tatą. Małżonka Shelley zaoponowała, a mama Charlotte też nie była szczęśliwa słysząc o wyprawie do Anglii. – Chciałam tylko wiedzieć czy ty naprawdę chcesz ścigać się na żużlu w Wielkiej Brytanii. Skoro tego pragniesz, jedź! – powiedziała Shelley. Po załatwieniu niezbędnej papierologii (paszport, pozwolenie na pracę na Wyspach), Brian Maidment odebrał Sama z lotniska i zabawa się rozpoczęła… od remisu z Reading Racers! 28 września 1983 roku Sam Ermolenko zadebiutował w lidze brytyjskiej. Bobby Schwartz jeździł dla Reading – wówczas jedyna osoba znana Samowi – a Ermolenko zdobył 1 punkt przywożąc za plecami Czechosłowaka Stanislava Urbana. Urban spędził tylko sezon w Reading, a wpadł w oko angielskim promotorom, gdyż w 1979 roku zajął wysokie, piąte miejsce w finale IME juniorów w Leningradzie. Wówczas, w Leningradzie czempionat najzdolniejszych juniorów świata pod szyldem mistrzostw Europy wygrał… Amerykanin Ron Preston!
Debiut Sama był zachęcający, w wynik na tablicy po tym towarzyskim pojedynku brzmiał: 39-39. Prysznic i „droga przez krainę pachnącą zielenią” jak określa to Ermolenko do lśniącej ludzkim ciepłem przystani u Briana Maidmenta… Sam zamieszkiwał wówczas u promotora, co jest przyjętym zwyczajem w Anglii. Siostra Sama – Carolyn – szepnęła Bobby’emu Schwartzowi, żeby opiekował się jej braciszkiem. Sam spytał Bobby’ego gdzie ma zamówić motocykl żużlowy. Schwartz wskazał na Trackstar Equipment. Sam zadzwonił gdzie trzeba, a kompletny bike został przetransportowany do mieszkania Schwartza…
Sam zachwycał nie tylko jazdą na jednym kole. Wheelie było perfekcyjne, ale zdobycze punktowe rosły. W meczu na domowym torze Piratów z Poole przeciwko Wimbledon Dons, Ermolenko zgromadził 6 punktów. Z kolei w towarzyskim spotkaniu z Poganami (Cradley Heath), Sam wykręcił aż 9 oczek z bonusami. Wiosną 1984 roku Ermolenko jeździł w test meczu: Anglia – USA. 14 kwietnia 1984 roku w Swindon Sam partnerował Shawnowi Moranowi. 4 punkty miały swoją wymowę… Amerykanie pokonali Wyspiarzy: 58-50.
Mike „The Bike” Lee miał być niekwestionowanym liderem Poole Pirates w sezonie 1983. Niesforny Mike popadł w konflikt z federacją, otrzymał surową karę: 5 lat. Karę złagodzono po odwołaniu do 12 miesięcy, lecz Piraci doznali solidnego osłabienia. Poole posiadało wówczas w szeregach takich fachowców jak Andy Campbell, John Davis, Richard Knight, Neil Middleditch, Vaclav Verner, Kevin Smith, Erik Stenlund. W związku z karą dla Michaela Lee, większy balast spadł na barki Sama… – Michael Lee bardzo mi pomógł. Gdy wgryzałem się w realia brytyjskiego żużla, największym wsparciem był duet: Mike „The Bike” Lee i „Middlo” – Neil Middleditch. Miałem wówczas maleńki warsztat nieopodal mojego domku w Bournemouth. Michael był szalenie zapracowany. Rasował nie tylko swoje silniki, ale i troszczył się o jednostki napędowe innych zawodników, którzy byli jego klientami. Ledwo widział na oczy… Przebierał się w pośpiechu na stadionie, puszczał sprzęgło i tyle go było widać. Świetny żużlowiec i dobry kolega. W sezonie 1984 wprowadzono zakaz dotykania taśmy. Michael Lee był mistrzem wstrzeliwania się w start. Potrafił uśpić czujność sędziego, co doprowadzało Franka Ebdona do białej gorączki. Notorycznie wykluczał Michaela, a że Lee nie pozostawał dłużny, przeto kary sypały się niczym z rogu obfitości. Erik Gundersen też miał kłopoty stosując się do nowych reguł. Ja byłem daleko w tyle, bo dopiero uczyłem się błyskotliwych startów – wspomina Ermolenko.
Skromny chłopak z Sama… Sezon 1984 był przełomowym dla Kalifornijczyka. Zatrudnienie Finna Thomsena niewiele wniosło do zespołu. Mike „The Bike” Lee był daleki od dyspozycji z finału IMŚ’1980 na Ullevi w Goeteborgu. Pod koniec sezonu’84 kierownictwo Piratów zaangażowało rodaka Sama – Bobby’ego Otta. Jednak ogromnym ciosem dla klubu z Poole była tragiczna śmierć szwedzkiego żużlowca broniącego barw Piratów: Leifa Wahlmanna. 28 lipca 1984 roku na torze w King’s Lynn rozegrano finał IME juniorów. Triumfował Marvyn Cox. Leif zdobył 5 oczek w trzech biegach, ale w czwartej serii będąc na prowadzeniu, zatarł się silnik w jego motocyklu. Na nieszczęście Szweda, tuż za jego plecami jechał Andy Smith. „Smudger” (Plama) jak nazywano Andy’ego Smitha był bezradny i nie mógł ominąć Leifa… Następnego popołudnia, Leif Wahlmann zmarł na skutek rozległych obrażeń głowy. Piraci z Poole byli przygnębieni, bo przeżyli już tragedię innego szwedzkiego żużlowca jeżdżącego dla Pirates: Christera Sjostena, który zginął na torze w Brisbane w 1979 roku.
Sam udźwignął presję. Inteligentnie wybierał ścieżki na torze, płynął po torze, wyprzedzał rywali „po trasie”, bawił publikę, a ponadto starał się przywozić sporo oczek. W meczu przeciwko Newcastle wykręcił 14 punktów. Sam zaskarbił sobie sympatię kibiców Poole szalonymi wygibasami na bike’u. Co więcej, Ermolenko był jedynym żużlowcem Poole Pirates, który dostąpił zaszczytu jazdy w British League Riders’ Championship. W owym czasie ten turniej miał silniejszą obsadę aniżeli finał światowy. W 1984 roku zawody rozegrano na legendarnym torze przy Hyde Road w Manchesterze. Miejscowy as – Chris Morton – wygrał imprezę z 13 punktami. Sama wspierał w parkingu Michael Lee. Sam zdobył 6 oczek, ale porwał publiczność fenomenalnym wyścigiem 11. Wówczas Sam stoczył fascynujący pojedynek z mistrzem świata – Duńczykiem Erikiem Gundersenem. To była pierwsza porażka Erika tego wieczoru, więc wygrana Sama ma swoją wymowę…
Zimą Sam nie mógł zainwestować zarobionych pieniędzy w sprzęt, gdyż – co naturalne – musiał wykarmić młodą familię. Testował sprzęt na torze w San Bernardino, a że umiał słuchać, przeto wiedział jak skorzystać ze wskazówek Michaela Lee, Neila Middleditcha i Phila Pratta…
Sam przesunął garść ziarenek piasku leżących na polskim wybrzeżu. Namawiam go, aby usypał coś na kształt podniesionych łuków na Odsal Stadium, bo w 1985 roku na fenomenalnym obiekcie w Bradford sięgnął po pierwszy medal IMŚ… – Załatwione – prawi Kalifornijczyk.
Przygotowania do finału w Bradford zostały nieoczekiwanie storpedowane przez byłego żużlowca, Terry’ego Clantona. Potem Terry został spikerem na imprezach żużlowych i miał swój program w stacji ESPN. Terry był na tyle śmiały, że zaproponował Samowi, że w przypadku awansu Ermolenki do finału, on chętnie wybierze się na Wyspy. Ermolenko uznał, że to niezły pomysł. Były zawodnik zawsze mógł dorzucić bezcenną wskazówkę, więc czemu nie zabrać go na Odsal Stadium? Niestety, Terry zachwycał się Anglią i jej zabytkami niczym nałogowy turysta, a Sam potrzebował wsparcia. Clanton odmawiał pomocy przy prowadzeniu busa, bo bał się lewostronnego ruchu. Sam miał mnóstwo pracy, aby zadbać o sprzęt, a był jedynym kierowcą w teamie! Podczas jednej z podróży, Ermolenko zniechęcony błazenadą Terry’ego, poprosił małżonkę, aby wyręczyła go na chwilę z prowadzenia busa, bo Sam musiał się zdrzemnąć! – Ba, tylko jak to zrobić? – westchnęła Shelley. – To proste. Przytrzymaj kierownicę, a ja zaklinuję stopę i wsunę ją pod pedał gazu. Walnij mnie z całej siły, gdy poczujesz się niepewnie. Wówczas przebudzę się i albo podniosę pedał lub wcisnę go. W ten sposób zaoszczędzę trochę energii i zdrzemnę się chwilę – odparł Sam. Pomysł wypalił! Terry nie mógł uwierzyć, że ten system działa, ale Sam chwilkę pospał.
Terry Clanton okazał się okropnym gadułą. Kiedy Sam szykował sprzęt w warsztacie Bobby’ego Schwartza, Terry pałętał się, więc Ermolenko wymyślił zadanie dla niesfornego gościa. Terry nacinał głębiej lamele w oponach… Wówczas milczał, a Bobby i Sam mogli rzucić się w wir pracy przed finałem w Bradford.
Podczas treningu, Sam wykręcał jedne z najszybszych czasów. Jednak podczas finału IMŚ, Amerykanin szybko odkrył, że jego silniki są zbyt „miękkie” na bardzo przyczepny tor w Bradford. Schwartz pożyczył Samowi swój motocykl i dał swojego mechanika – Billy’ego Suttona. Schwartz wywnioskował, że jego motocykl „przekręcał”. Bobby uzgodnił z Samem, że lepiej będzie jeżeli Ermolenko zacznie finał na jego sprzęcie, bo tor powinien być bardziej przyczepny w dniu zawodów. – Idź, połóż się spać w hotelu, bo będziesz potrzebował energii. My z Billym przełożymy silnik do ramy, a ty wypoczywaj – rzekł Bobby Schwartz. Sam nie jest przesądny, ale w hotelu w Bradford spał w pokoju nr 13, wylosował nr 13 na zawody, a stolik przy którym jadł śniadanie również miał nr 13… Sytuacja była sprzyjająca, gdyż Sama nie upatrywano w gronie faworytów. W ocenie Ivana Maugera, prym powinni wieść Duńczycy: Erik Gundersen i Hans Nielsen oraz rodak Sama: Shawn Moran. Po raz pierwszy w historii Amerykanie dysponowali czterema zawodnikami w gronie finalistów IMŚ! Sam Ermolenko, Shawn Moran, John Cook i Lance King wywalczyli prawo startu na Odsal…
– Chłopcy przygotowali sprzęt, wszystko grało jak w zegarku. Bobby opracował ze mną taktykę: miałem pilnować drugich miejsc i jechać po pewne punkty, a nie szarżować. W pierwszej serii trafiłem na tuzów: Erika i Hansa, więc Bobby Schwartz poinstruował mnie, że mam nie wdawać się w upiorną walkę z Duńczykami, tylko mam im pozwolić pohasać w pierwszym łuku. Nagle, będąc zatopionym w rozważania taktyczne, spostrzegłem, że nie mam swoich gogli. Gorączkowo się rozglądałem, a ich nigdzie nie było! Zostawiłem je w hotelu. Nie było wówczas telefonów komórkowych, więc poprosiliśmy spikera, aby przez głośniki wezwał do parku maszyn Briana Maidmenta. Zdyszany Brian wpadł do parku i spytał co się dzieje. Zapomniałem gogli Jones. Pojedziesz do hotelu i przywieziesz mi je, proszę? – odrzekłem. Tłum był gigantyczny, a korki pod stadionem szalone. 40 000 widzów na trybunach, 20 minut do prezentacji. Nie jest źle, bo jadę dopiero w czwartym wyścigu… Brian zdążył z goglami na czas… – wspomina Sam.
Nielsen na pierwszym polu, Erik z drugiego, Madziar Zoltan Adorjan na trzecim, a Sam przy samej bandzie. Erik dwukrotnie najechał na taśmę, a Hans wystrzelił jak z katapulty i wypchnął Gundersena. Ermolenko skwapliwie skorzystał z okazji i wcisnął się pod łokieć Erika! 2 oczka na dzień dobry! – Mówiłem, że Duńczycy zajmą się sobą, a ty skorzystasz z zamieszania! Dobra robota, Sam! – krzyknął w parku maszyn Bobby Schwartz.
Ermolenko nie miał czasu na czułości, bo jechał już za chwilę po równaniu toru. Tym razem z wewnętrznego pola. Wyścig był powtarzany, gdyż na pierwszym łuku upadł Tommy Knudsen. Sam pokonał w powtórce całe trio: Knudsena, Morana i Tatuma.
Długie oczekiwanie na kolejny wyścig. 7 biegów, a więc był czas, aby złapać oddech. Znów z krawężnika. Sam pokonuje Armando Castagnę, Jana Osvalda Pedersena i Karla Maiera. Po dwunastu wyścigach Ermolenko ma na koncie aż 8 punktów.
W trzynastym wyścigu Erik Gundersen poprawił rekord toru i dał sygnał, że nie złożył broni. W czternastym biegu, jak twierdzi Sam, uciekła szansa na złoto. Wszystko za sprawą Fina… W kasku czerwonym jechał Wiktor Kuzniecow (Związek Radziecki), w niebieskim Sam. Fin Kai Niemi w białym kasku, a Lance King w kasku żółtym. Kai eksplodował spod taśmy. Ermolenko rzucił się w szaleńczą pogoń. Najlepszą okazję miał na drugim wirażu kiedy zaatakował Fina po szerokiej, ale Kai Niemi udaremnił szarżę Sama pod bandą na linii: start-meta.
Hans Nielsen ukończył serię zasadniczą z dorobkiem 13 punktów, a Ermolenko chcąc walczyć w wyścigu o najcenniejszy laur, musiał wygrać w 19 biegu. Sam stracił sporo energii, gdyż ruszając z trzeciego pola musiał odpierać ataki Johna Cooka, który chciał przemknąć obok rodaka pod bandą na prostej przeciwległej. Bezbłędnie wystartował Jan Andersson, który puścił klamkę z drugiego pola. Ermolenko napędził się i przypuścił szturm po orbicie. 13 punktów i… nagle wokół spokojnego jak dotąd boksu Sama zaczęło roić się od poklepywaczy.
– Siedziałem sobie spokojnie w mojej małej przystani, pies z kulawą nogą zaglądał do boksu, aż tu nagle podeszli „Briggo” z Maugerem i zaczęli mi kadzić: świetnie, Sam, możesz zgarnąć tytuł! Pozostał dwudziesty wyścig, który Erik Gundersen musiał wygrać, aby stanąć do biegu dodatkowego ze mną i z Hansem. Obserwowałem ten wyścig z parku maszyn. Wyglądało na to, że Lance King nie chciał wyrządzić krzywdy koledze klubowemu z Cradley Heath: Erikowi Gundersenowi… Pozwolił mu na atak po zewnętrznej… Cóż było czynić? Musiałem szykować się do wyścigu o złoto mając za rywali dwóch Duńczyków”– mówi Sam.
Bobby Schwartz poczuł zew krwi i uznał, że sytuacja jest poważna. – Słuchaj, Sam. Cokolwiek wydarzy się na starcie, gdy tylko zapali się zielone światło, daj czadu i ruszaj z kopyta! – krzyknął do Sama. Ermolenko stał na wewnętrznym polu, Hans na drugim, a Erik ruszał z zewnętrznego pola. – Bobby miał rację. Trzeba było ostro nawinąć gaz pod taśmą i iść na całego. Duńczycy strzelili spod taśmy, Erik dopadł najbardziej przyczepnego pasa, założył Hansa i było po wszystkim – wyznaje Sam. Terry Clanton dumnie wypiął pierś. – Sam, medal jest moją zasługą, bo zrobiłem porządne nacięcia w oponach… – rzekł niereformowalny turysta podziwiający uroki Albionu…
Gdy emocje opadły, brązowy medal został uznany za ogromne osiągnięcie. Nr startowy 13 i 13 punktów w finale na Odsal… Jednak w takich sytuacjach zawsze u sportowca buduje się złość i frustracja, bo drugiej szansy los może już nie podarować… Dla Sama okazał się łaskawy, choć droga do złotego medalu była okupiona potwornym bólem. Półfinał MŚ rozegrany 16 lipca 1989 roku na długim torze w Herxheim był kaskadą grozy… Sam spojrzał daleko za horyzont. Ciemne chmury nadciągnęły nad Sopot…
Pamiętam naszą pierwszą rozmowę we Wrocławiu przed meczem Sparty z bydgoską Polonią wiosną 1992 roku. Zagadnąłem wówczas Sama o kontuzję w Herxheim. Jak to możliwe, że mając nogę złamaną w dwunastu miejscach i 27 śrub zamontowanych w prawej nodze, Ermolenko potrafił wrócić do wyczynowego sportu? Wówczas Sam z uśmiechem na ustach, ale z zachowaniem głębi spojrzenia, odparł: – Włożyłem w to sporo pracy i ogrom determinacji, Tomasz.
Chłodny wiatr przeszył ziarenka piasku. Sam długo wspinał się na szczyt. W 1987 roku w dwudniowym finale w Amsterdamie Ermolenko zajął trzecie miejsce. Znów brązowy medal… Tym razem Sam przegrał wyścig dodatkowy o srebro z Erikiem Gundersenem. Rok później w duńskim Vojens, Sam przełknął gorzką pigułkę, gdyż zameldował się na czwartej pozycji.
Kiedy wydawało się, że wszystkie klocki zaczynają układać się jak należy, wydarzyło się nieszczęście w Herxheim. Trzykrotny mistrz świata na długim torze, Niemiec Egon Mueller, nawet nie chciał podejść bliżej feralnego miejsca, w którym leżał Sam Ermolenko… Helikopter przetransportował Amerykanina do Karlsruhe. Peter Adams, menedżer Wolverhampton Wolves, czynił co mógł, aby zapewnić Samowi jak najlepszą opiekę medyczną. Ermolenko nie chciał podpisać zgody na operację. Prosił o kogoś, kto włada angielskim, ale Petera Adamsa nie wpuszczono na oddział ratunkowy. Sam podświadomie czuł, że rano może obudzić się z amputowaną kończyną… Na szczęście do tego nie doszło. Henka Gustafsson nie zdołał ominąć Sama. Szwed doznał kontuzji kciuka, a Ermolenko walczył o życie… Taki jest speedway…
Sam miał szczęście, że napotkał wspaniałych ludzi na swojej życiowej drodze. Podczas dwutygodniowego pobytu w szpitalu, opieką otoczyła go rodzina Schroeck. Otto i jego synowie: Peter (były zawodnik) i Alex (mechanik Sama) dbali o najdrobniejszy detal codziennie odwiedzając Amerykanina. Z Australii zadzwonił przyjaciel Sama – Trevor Harding. Trevor przekonał Sama, że najlepszym lekarstwem jest witamina D. Zaoferował gościnę w Australii. Nic tak nie uleczy żużlowca jak australijskie słońce na outbacku…
Ermolenko rósł mentalnie. Kiedy przetransportowano go z Karlsruhe do szpitala w Manchesterze, gdzie poddał się kolejnej operacji, odwiedził go mechanik Wayne’a Raineya (wyścigi szosowe – trzykrotny mistrz świata w klasie 500 w latach 1990-1992) i z troską wypytywał o samopoczucie… Jednym z sanitariuszy był wieloletni fan Belle Vue Aces Manchester, a więc Sam miał dużo życzliwych osób wokół siebie… Ryzyko infekcji po przeszczepie skóry odpłynęło w siną dal, a Sam wracał do pełni sił i myślał o kolejnych startach. W międzyczasie gościł w parku maszyn na Monmore Green oferując pomoc kolegom z drużyny Wolverhampton…
Promotor Wilków – Chris Van Straaten – okazał się człowiekiem o wielkim sercu. Chcąc wesprzeć finansowo Sama, Chris zorganizował imprezę pod szyldem Sam Ermolenko Gala Night. Reszta Świata przegrała z ekipą USA Select 41-49, lecz mniejsza o wynik. Istotne, że Sam czuł się potrzebny… Greg Hancock wykręcił 15 oczek, a specjalnie ze Stanów na te zawody przyleciał Bobby Schwartz i też nawinął manetkę…
Sam nie przestawał marzyć o złotym medalu IMŚ. W finale na Ullevi w 1991 roku zajął siódme miejsce. Rok później we Wrocławiu był ósmy. Bydgoska Polonia czekała aż 21 lat na trzeci tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Od 1971 do 1992 roku… Jednym z architektów sukcesu w 1992 roku był Sam. – Pamiętam, że Jacek Gollob bardzo chciał uczyć się angielskiego. Nie brakowało mu entuzjazmu. Chłonął wiedzę. Prosił mnie o tarczki sprzęgłowe, łańcuchy, tłoki, ramy. Wówczas w Polsce większość jeździła na ramach Jawy, a ja używałem Antiga. Jacek Gollob potrafił inteligentnie odciągnąć mnie na bok i powiedział: Sam, przywieź mi ramę Antiga. Ja mu odpowiadałem: Nie ma problemu, załatwię jedną ramę Antiga dla Ciebie od mojego sponsora. Wtedy Jacek przykładał palec do ust i mówił: pssst, cicho sza, nie chcę, żeby tata się o tym dowiedział… Mieliśmy wesoło z Papą Gollobem, nie da się ukryć! – twierdzi Sam Ermolenko.
6 sierpnia 1993 roku Sam Ermolenko wywalczył awans do finału światowego. Pomimo defektu w jednym z wyścigów, Sam uplasował się na piątym miejscu w półfinale światowym w szwedzkiej Vetlandzie. – Zatarłem wtedy bardzo dobry silnik. Usiadłem na trawiastym wale nieopodal parku maszyn. Jednym z obserwatorów był Erik Gundersen. Już się nie ścigał po koszmarnym wypadku w finale drużynówki w Bradford w 1989 roku. Erik powiedział do mnie: „Sam, do momentu defektu, wyglądałeś bardzo dobrze na motocyklu. Zgoda – odpowiedziałem i spytałem go co on robił takiego wyjątkowego, gdy wygrywał finały światowe. – Korzystałem z okazji, napawałem się atmosferą finału i wchodziłem na wyższy poziom wtajemniczenia” – wyznał Erik. To była dla mnie bezcenna informacja… – uśmiecha się Sam Ermolenko.
Przed finałem w bawarskim Pocking, Sam zrewidował plany. Finał wypadał w dniu urodzin syna, więc Ermolenko odstąpił od rytuału. Zrezygnował z noclegu w oficjalnym hotelu i nie poszedł na kolację zorganizowaną przez FIM. Sam postanowił zabrać całą familię na mini wakacje. Wynajął pokój w hotelu przylegającym do pola golfowego. Rodzina Ermolenko zamieszkała z dala od Pocking. Najbliżsi spędzali czas na kąpielach w basenie, a Sam przyrządzał sobie własnoręcznie potrawy, bo przestrzegał wówczas ścisłej diety. Ermolenko nie zabrał do Pocking Carla Blomfeldta, którego obwiniał za błędy popełnione przed rokiem podczas finału IMŚ we Wrocławiu (mistrzem świata został Anglik Gary Havelock). Sam zaufał duetowi: Danny Gollagher – Morgan Andersen. Morgan był wówczas mechanikiem Sama podczas meczów w lidze szwedzkiej. – Podczas piątkowego treningu tor był najtwardszym z możliwych. Obniżyłem kompresję w silniku, bo wydawał mi się zbyt ostry. Odwiedziłem sklep z akcesoriami, który znałem z okresu jazdy w Landshut. Zdjęliśmy głowicę, założyliśmy uszczelkę, po którą musieliśmy pojechać do tunera Otto Lantenhammera. Żona z dziećmi korzystali z basenu, a ja z Dannym zajrzeliśmy w sobotę na tor. Przez całą sobotę padał deszcz. Stadion był zamknięty na cztery spusty. Przeskoczyliśmy przez płot. Nikt nie wykonywał prac torowych. Pomyślałem: finał światowy, a ludzie odpowiedzialni za przygotowanie toru imprezują na bankiecie FIM! Dobrze, że wywinąłem się z tej zabawy. Gdy przyjechaliśmy na Rottalstadion w dniu finału (w niedzielę), dostrzegliśmy równiarkę zamieniającą tor w totalny bałagan. Wszystkie ustawienia silnika wzięły w łeb… Danny spojrzał na mnie czekając na instrukcje, a ja powiedziałem: wiesz co, Danny? Szkoda gadać. Umiem się ścigać. Zakładam słuchawki, nasączę się muzyką i jedziemy do przodu – rzekł Sam.
Ermolenko rzetelnie przygotował się do startu w Pocking. Poprosił firmę GTS, aby uszyła mu kombinezon ważący mniej niż 935 gramów. Miał ważyć mniej niż paczka cukru… Gerald Smitherman z firmy GTS Products wyznał po latach: – Sam chciał użyć kevlaru, ale ten materiał był zbyt drogi dla świata żużla. Ostatecznie użyliśmy skórę stosowaną do produkcji rękawic. Skóra Sama ważyła mniej niż kombinezon, który uszyłem dla Jana Osvalda Pedersena na finał IMŚ’91 na Ullevi.
Sam na dzień dobry pokonał Pera Jonssona. Był w transie. Po powrocie do parku maszyn, założył słuchawki i utonął w dźwiękach Gary’ego Moore’a. Od tej nuty już nie odstąpił do końca zawodów…
W drugim wyścigu Sam odfrunął jeszcze bardziej rywalom. Dwie serie i 6 punktów na koncie. Schody pojawiły się w 10 wyścigu. Na pierwszym wirażu było piekielnie ciasno. Sam wszedł pod Tomka Golloba, a Tomek musiał poszerzyć, żeby nie położyć się na Samie. W efekcie potrącił Castagnę. Anglik Frank Ebdon zarządził powtórkę w pełnej obsadzie. W powtórce Włoch popisał się znakomitym startem, ale Sam rzucił się w szaloną pogoń i wyprzedził Armando. Ermolenko musiał pójść na łokcie z Castagną, ale wygrał wojnę nerwów i zapisał kolejne 3 oczka na koncie.
Nadszedł wielce oczekiwany wyścig nr 15. W Pocking tylko dwóch zawodników korzystało z leżących silników: Hans Nielsen i Gerd Riss. Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pojedynek Duńczyka z Amerykaninem. Przed starciem tytanów, Sam miał oczko przewagi nad Hansem (Nielsen przegrał z Pikejem). Hans miał teoretycznie łatwiej, bo startował z trzeciego pola, a Sam ruszał spod bandy. Znając refleks Duńczyka, można było obstawiać, że start będzie należał do Hansa. Nic z tych rzeczy! Ermolenko popisał się błyskotliwym startem i prowadził! Hans napędzany „szafą” od Klausa Lauscha rozpędził się i na wyjściu z drugiego wirażu, wcisnął się pod Sama i uderzył w przednie koło motocykla Kalifornijczyka. Ermolenko rozpaczliwym gestem nawiązał łączność z arbitrem. Sam rozłożył bezradnie ramiona: „czy miałem szansę, aby uniknąć wypadku?” Ebdon przyznał rację Samowi i wykluczył Duńczyka. Cyrk rozpętał się na dobre, gdyż Hans nie chciał pogodzić się z decyzją Anglika. – Upadłem, bo Hans uderzył w mój motocykl. Takie są fakty. Wjechałem w drugi wiraż, bo szukałem przyczepności na zewnętrznej. Duńczyk wcisnął się pode mnie, bo chciał skorzystać z okazji, a ja lekko przyciąłem. Gdybym szybko się podniósł, sędzia mógł podjąć inną decyzję…– twierdzi Sam.
Gdy duński obóz protestował, menedżer Hansa rozmawiał z sędzią, a Amerykanin dostrzegł, że coś jest nie tak z jego motocyklem. Andy Smith i Billy Hamill czekali pod taśmą na Sama, a Ermolenko zjeżdżając z górki w parku maszyn, czuł, że coś nie gra. Zbyt luźno napięty tylny łańcuch… – Wiedziałem, że jeżeli zawrócę, sędzia mnie wykluczy. Taki był Frank Ebdon – surowo przestrzegający reguł. Płynął czas dwóch minut. Zawracając, nie miałbym szans na naprawę usterki. Zdołałem pokazać Frankowi, że mam mechaniczny problem, ale on tylko wzruszył ramionami. Musiałem stanąć pod taśmą i liczyć na uśmiech losu… Billy Hamill uderzył w mój motocykl na pierwszym łuku. Spadł mi łańcuch, Billy leżał, a sędzia zarządza powtórkę w trzech! Doskonała okazja, aby naciągnąć łańcuch. W te pędy udałem się do parku maszyn. Wiem, że to był łut szczęścia, lecz po gigantycznym pechu jaki mi doskwierał na przestrzeni kariery, uważam, że zasłużyłem na trochę farta! – wyznaje Sam.
„Smudger” nie był szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. Andy Smith liczył na medal w Pocking. – Sam powinien być wykluczony, bo najpierw spadł łańcuch w jego motocyklu, a dopiero później Billy uderzył w niego! Sędzia powinien wykluczyć Sama. Miałbym szanse nawet na złoto, a z pewnością wywalczyłbym medal – mówił wściekły Andy Smith, który ukończył finał na piątym miejscu z dorobkiem 10 punktów.
Rozsierdzeni duńscy fani przeskoczyli przez bandę i domagali się wykluczenia Sama z kolejnego podejścia do piętnastego wyścigu. Ronnie Correy, który wówczas był rezerwowym rzucił się do pomocy Samowi. Wraz z mechanikiem Craigiem Cummingsem zaczęli majstrować przy sprzęcie. 18 000 fanów czekało na wznowienie akcji. Policja wkroczyła do akcji, usunęła duńskich kibiców z toru, a Sam zachował koncentrację i wygrał trzecie podejście do biegu. Przejechawszy linię mety, Andy Smith podjechał do Sama i zbryzgał Amerykanina solidną szprycą. Nie zrobiło to wrażenia na Samie. Fortuna mu sprzyjała tego dnia…
Ostatnim, który mógł pozbawić Sama złota był… Tomasz Gollob. Polak musiał wygrać szesnasty wyścig. Cóż z tego, że bydgoszczanin prowadził, skoro na dystansie wyprzedził go Henka Gustafsson. – Ktoś do mnie podbiegł po wyścigu nr 16 i powiedział, że jestem mistrzem świata. Zachowałem zimną krew i bardzo chciałem wygrać finał z kompletem punktów. Jednak podczas ostatniego wyścigu silnik zaczął wydawać z siebie groźne pomruki. Nie mogłem jechać tak jak chciałem, a nie chciałem upaść. Wiedząc, że wygrałem zawody, pozwoliłem odjechać Rickardssonowi, Hence i Havelockowi. Jeszcze mając na głowie kask, zacząłem celebrować tytuł. Zrobiłem wheelie w swoim stylu. Byłem mistrzem świata!” – radował się Sam.
W drodze do salki konferencyjnej Hans Nielsen spytał Sama dlaczego nie wstał od razu po upadku… – To nie ja zawiniłem, Hans. To oczywiste, że chciałem, aby wyścig przerwano. Przecież sam się nie przewróciłem – odparł Ermolenko.
Nikt nie wymyśliłby lepszego scenariusza aniżeli życie… Finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Coventry, Brandon Stadium, 19 września 1993 roku. Amerykanie jadą bez kontuzjowanego w lidze szwedzkiej Correya (Bysarna Visby). Jego miejsce w kadrze zajmuje Josh Larsen. Sam Ermolenko doskonale wie, że w światku aż huczy od kontrowersji związanych z finałem w Pocking. Coventry to królestwo Hansa Nielsena, który w owym czasie reprezentował barwy Pszczółek. Przez niemalże całe zawody profesor Nielsen jest bezbłędny. Aż nadchodzi wyścig numer 20. Dania i USA mają po 37 punktów. Sam startuje z trzeciego pola, a Hans z pierwszego. Ponadto pod taśmą goszczą: Tony Rickardsson i Joe Screen. Ermolenko wystrzelił niczym z katapulty, a Nielsen delikatnie się zdrzemnął. Co prawda wyprzedza na dystansie Screena, ale nie znajduje sposobu na Ermolenkę i Rickardssona. Amerykanie zdobywają tytuł DMŚ! Ermolenko rozwiewa wątpliwości. Jest najlepszym żużlowcem tego sezonu. W Coventry zdobywa 13 oczek. Hamill 10, Hancock 9, Larsen 5 i Ott 3. – Pragnąłem zamknąć usta wszystkim krytykom. Startowałem z dramatycznego pola w Coventry – trzecie pole to cmentarzysko. Hans ruszał z pierwszego. Pokonałem Nielsena w czystej, sportowej walce. Byłem w siódmym niebie – szeroki uśmiech gości na twarzy Sama.
Porywisty wiatr zerwał się nad Bałtykiem. Ermolenko przywdział cieplejsze szaty. Łódź pojawiła się na horyzoncie… – Sławomir Walczak wyciągnął do mnie rękę. Nie sądziłem, że rozstanę się tak szybko z Bydgoszczą, lecz skoro poczułem się niechciany w Polonii, skusiłem się na starty w Łodzi. Przemiłe czasy… Sławomir marzył o odrodzeniu się żużla w Łodzi. Mógł dalej bawić się w lodową rewię „Holiday on Ice”, lecz zakochał się w żużlu. Miałem być kręgosłupem drużyny i mentorem dla młodych zawodników, którzy stali u progu kariery… – mówi Sam.
Podczas przygody z klubem JAG Łódź, Sam był pomysłodawcą turnieju, z którego dochód został przekazany na operację młodego chłopaka z Polski – Dawida – cierpiącego na kataraktę. Jedyną szansą powstrzymania choroby była operacja w Rosji. Dawid był niewidomy od urodzenia… Jego rodzice potrzebowali 10 000 dolarów, aby sfinansować zabieg w Moskwie. Sam Ermolenko zadbał o gwiazdorską obsadę turnieju. Ściągnął do Łodzi Rickardssona, Hamilla, Hancocka, Tomka i Jacka Gollobów. Zawody wygrał młodszy z Gollobów pokonując w finale ówczesnego mistrza świata – Billy’ego Hamilla oraz Sama Ermolenkę i Tony’ego Rickardssona. Niestety, wada wzroku Dawida okazała się na tyle poważna i przybrała tak srogie rozmiary, że rosyjscy lekarze nie odnieśli sukcesu podczas operacji. Pozostała satysfakcja, że Sam zorganizował przedsięwzięcie…
Sezon 1995 przyniósł Samowi brązowy medal w cyklu Grand Prix. Ermolenko jednym punktem wyprzedził Grega Hancocka ustępując Hansowi Nielsenowi i Tony’emu Rickardssonowi. Kolejny sezon był gorszy. Sam przestał dogadywać się z tunerem, Carlem Blomfeldtem. – Sporo podróżowałem, pędziłem z zawodów na zawody. Naturalnie nie mogłem upilnować tego co działo się w warsztacie. A Carl tworzył potęgę własnego biznesu. Eksperymentował z gaźnikiem. Szukał nowinek testując je na mnie. Zbyt późno odkryłem, że gdy coś zadziałało w moim sprzęcie, Carl wyjmował klamoty z moich jednostek i wkładał je do silników swoich klientów, na których najbardziej mu zależało. Po raz kolejny okazało się, że zabrakło mi właściwych ludzi w moim otoczeniu… – z żalem mówi najlepszy zawodnik globu w sezonie’93 i dziewiąty żużlowiec cyklu GP w 1996 roku.
Sam… Żużlowiec spełniony, gdyż złowił złoto solowo, w jeździe parami i w drużynówce… Spełniony rodzinnie, bo bawi wnuki, wciąż rasuje silniki w angielskim warsztacie. W porę czmychnął przed pandemią koronawirusa, gdyż zdążył odwiedzić syna w USA i wyskoczyć na Teneryfę, zanim Wielka Brytania zamknęła strefę powietrzną. Człowiek o czułym sercu przepełniony pasją do tworzenia nowej jakości. Chciałby coś jeszcze dać dyscyplinie, w której odniósł mnóstwo sukcesów, choć nie miał drogi usłanej różami… Znakomity komentator i analityk telewizyjny. W czasach prosperity żużla na antenie Sky Sports nieoceniona skarbnica wiedzy…
24 listopada 2016 roku, oddział ortopedyczny w angielskim Oswestry. Chirurg Peter Gallacher gustownie obraca się na swoim krzesełku i spogląda na ekran komputera. „Cóż, Sam. Co powiedziałbyś na operację kolana, gdybyśmy zaplanowali ją na 9 grudnia?” Ermolenko był zdumiony. – Zaraz, zaraz, czyżby Opatrzność nade mną czuwała? Przecież to dokładnie 40 lat od feralnego wypadku na motocyklu w Kalifornii, na skutek którego moja prawa noga jest nieco krótsza od lewej! Cóż, raz kozie śmierć… – wyznał Sam.
W 2005 roku Ermolenko doznał kontuzji w meczu ligi szwedzkiej. Sam trafił w tylne koło motocykla młodego zawodnika, partnera z drużyny. – Pilotowałem go podczas jazdy na wirażu, lecz na prostej wywinąłem koziołka. Kark pocałował tor, a moje ciało wyglądało jakby było zawieszone w próżni. Odnowiła się kontuzja jakiej doznałem podczas pamiętnego upadku w Herxheim. Gdyby moja noga i kolano były w lepszym stanie, pojeździłbym dłużej na żużlu, ale odkryłem, że choć mentalnie wciąż jestem silny, strona fizyczna nie pozwalała mi już na przekładanie nogi ponad ramą. W 2007 roku już nie mogłem tak intensywnie trenować jak niegdyś – wyznał Sam.
Po latach okazało się, że uraz kolana jakiego Sam nabawił się w Herxheim w 1989 roku sprawił, że nie było już szans na powrót do dawnej sprawności. – Odkąd zostałem zwykłym cywilem, moje prawe kolano przydawało mi wiele bólu. Jednak wymiana kolana w wieku 47 lat nie jest pożądaną opcją, bo trwałość wymiennika wynosi kilka lat. Wszyscy chirurdzy, z którymi konsultowałem taki zabieg odradzali mi ten krok tłumacząc, że jestem zbyt młody na taką operację. Denerwowało mnie, że toczę się po chodniku zamiast iść. Wówczas zacząłem poważnie myśleć o wizycie u chirurga – mówi Sam.
W 2016 roku Ermolenko, wciąż żądny wrażeń wziął udział w zawodach w niemieckim Wittstocku. Ciągnie wilka do lasu… To była trzecia wizyta Amerykanina na tymże obiekcie. – Wiedziałem, że nie stać mnie na walkę o podium, ale chciałem się dobrze pobawić, bo jazda na motocyklu wciąż sprawiała mi frajdę. Jednak tor był bardzo wymagający, bo przyjął sporo wody. Organizatorzy pozwolili pokręcić każdemu kilka kółek przed pierwszym wyścigiem, ale ja już wtedy, po próbnym starcie, czułem, że to już nie jest to… Nie mogłem swobodnie ustawić sobie nogi na haku. A prawa noga to kierownica i podstawa zabawy dla żużlowca. Posiadam prywatne ubezpieczenie, więc mogłem swobodnie odbyć konsultacje i rozsądnie zastanowić się nad wyborem właściwego chirurga – twierdzi legenda Wolverhampton Wolves.
Sam miał sporo szczęścia, bo natknął się na artykuł w gazecie, w którym szczegółowo opisano 10 najlepszych specjalistów na Wyspach od chirurgii kolana. – Koleżanka mojej żony pracowała w szpitalu w Oswestry i poleciła chirurga Petera Gallachera. Nazajutrz po moich 56 urodzinach wybrałem się z wizytą do niego. Był zszokowany ile wiem o stawach, kościach i mięśniach… Peter zapewnił mnie, że operacja pomoże mi swobodnie chodzić. Diagnoza była bezbłędna. Jakość życia zdecydowanie się poprawiła – przyznał Sam.
Ermolenko był dyrektorem sportowym w Reading Bulldogs w 2006 roku. Przez moment głowił się czy nie dołączyć do sztabu promotorów Wolverhampton Wolves. Urodziła się opcja powrotu do USA, lecz rozległe kontakty Sama z BSI sprawiły, że Anglia oferuje mu więcej zajęć niż Kalifornia. „Wiele obiecywałem sobie po współpracy z Davidem Hemsleyem. Chciałem rozkręcić speedway w Leicester. Niestety, Hemsley okazał się osobnikiem, który nie potrafi słuchać i nie wie jak konstruktywnie się spierać. Gdy usiedliśmy przy stole, aby nakreślić geometrię toru, Hemsley skupił się na tym kto będzie zarządzał klubem i projektem. Kłopoty z ego jak mniemam…
Konsultowałem z ludźmi z BSI każdą kwestię. Miałem rozrysowany w głowie projekt, żeby stworzyć w Leicester centrum treningowe dla angielskiej kadry oraz tak zbudować system oświetlenia, aby telewizja chętnie zaglądała na ten stadion. Chciałem, żeby w Leicester odbywały się prestiżowe żużlowe imprezy. Hemsley nie zgadzał się ze mną w kilku kluczowych aspektach, więc uznałem, że nie warto marnować czasu z człowiekiem, który uważa, że zawsze ma rację. Życie pokazało kto miał rację. Hemsley zniknął z żużlowej sceny na dobre – konstatuje Sam.
Ermolenko nosi w sobie pierwiastki misjonarza i pragnie uczynić coś pożytecznego dla dyscypliny sportu o szyldzie speedway… Swego czasu zaangażował się w projekt o nazwie New Speedway Foundation. Entuzjazm protoplastów był gigantyczny. Dość powiedzieć, że Adam Skórnicki – były kolega klubowy Sama z Wolverhampton Wolves – wciąż przechowuje w domowym skarbcu motocykl NSF. Idea była szczytna: przy rosnących cenach sprzętu, Ermolenko i spółka chcieli zbudować coś dla początkujących adeptów żużla nie dysponujących pękatym portfelem. Dwuzaworowy silnik o pojemności 570 centymetrów sześciennych, a co ważne łatwy do prowadzenia. – Chciałem stworzyć coś cennego dla trzeciej ligi brytyjskiej. Kontrola kosztów oraz kontrola obostrzeń technicznych i przystępna cena dla nowych entuzjastów speedwaya. Miałem zamysł, aby ściągnąć do żużla ludzi z innych dyscyplin motocyklowych. Pragnę przypomnieć, że żużel jest jednym z nielicznych sportów motorowych, w którym można zarabiać nawet będąc zawieszonym na niskim poziomie rywalizacji. Rozmawiałem na ten temat z czeską Jawą, toczyłem negocjacje z doświadczonymi w branży ludźmi z FIM, ale zniechęcił mnie brak postępu. Chciałem coś uczynić jako były mistrz świata, aby dyscyplina miała dopływ świeżej krwi, bo trudno dziś o młodych i żądnych sukcesu chłopaków. Dobiły mnie pytania w stylu: a co Ermolenko będzie z tego miał? To bardzo wąskie myślenie, a ja chciałem przygotować prezent dla sportu, który kocham i który wiele dla mnie znaczy. Niestety, napotkałem na zbyt wysoki mur… Nie lubię żyć przeszłością, kocham jeździć na każdym motocyklu jaki posiadam. To wyjątkowo piękna pasja… – mówi człowiek, który 18 marca 2007 roku podczas pożegnalnego turnieju wbiegał na podium na Monmore Green przy utworze Tiny Turner „Simply the best”.
Ziarenka piasku zastygły. Wiatr ucichł. Sam Ermolenko utkwił wzrok daleko za horyzontem. Udowodnił swoim życiem, że wiara w marzenia jest silniejsza niż ból po upadku. Wyjątkowy gość. Oby matki rodziły takich chłopców na kamieniu, bo tylu wzruszeń ilu przez lata dostarczył fanom Sam, nawet wiatr przesuwający piasek w Jelitkowie nie jest w stanie zliczyć…
Tomasz Lorek
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!