Karierę Camerona Woodwarda przerwała kontuzja, której nabawił się w październiku 2016 roku na torze w Gillman. Jak sam przyznaje, kolejny sezon był dla niego ogromnie ciężki, ponieważ nie mógł uprawiać sportu, który pokochał.
Konrad Cinkowski (speedwaynews.pl): – Oficjalnie karierę zakończyłeś w 2017 roku. Powodem była bardzo poważna kontuzja. Jak obecnie wygląda twój stan zdrowia?
Cameron Woodward: – Ten rok i następny był dla mnie bardzo trudny i bolesny, ponieważ musiałem zrezygnować z moich marzeń. Ale cóż, takie jest życie. Moja kość udowa została wyleczona, a jeśli chodzi o biodro, od osiemnastu miesięcy mam nowe, sztuczne. Pozwala mi to jednak trenować i pracować bez większych problemów.
– U wielu sportowców poważna kontuzja sprawia, że zamykając oni pewien rozdział swojego życia, odcinają się od sportu, który uprawiali. Ty nadal interesujesz się żużlem?
– Oczywiście. Jestem zainteresowany rozgrywkami Speedway Grand Prix, a także meczami ligowymi klubu z Lublina. Cieszę się, gdy widzę pełne trybuny na stadionie w Lublinie, a miejscowy zespół osiąga dobre wyniki. Ponadto zostałem sędzią żużlowym, co pozwala mi „oddać” sportowi to, co on mi dawał przez wiele lat.
– Startowałeś w kilku polskich klubach. Przez wiele lat ścigałeś się na polskich torach. Zdobywałeś punkty dla: Stali Rzeszów (2008–2009), Speedway Miszkolc (2010), KMŻ-u Lublin (2011–14) oraz Lokomotivu Daugavpils (2015). Jak wspominasz starty w tych klubach?
– W Rzeszowie było świetnie i przykro mi, że wszystko się tam tak skończyło. W Miszkolcu czas był ciężki. Jazda bez pieniędzy, ale ceniłem sobie szansę, którą od tego klubu otrzymałem, ponieważ po rozpadzie rzeszowskiego klubu nikt inny mnie nie chciał. Starty na Łotwie… przez jedną „przygodę” na lotnisku i utracony paszport moja kariera w Polsce dobiegła końca.
– Najdłużej startowałeś w Lublinie, a kibice do dziś miło wspominają twoją jazdę. Byłeś bardzo skutecznym ogniwem.
– To świetny klub, który zaczynał od trzeciego pułapu ligowego i miewał bardzo dobre wyniki. Uwielbiałem czas, który tam spędzałem. Klub i mój mechanik byli niesamowici, a ponadto nie zapominali o mnie, gdy byłem w szpitalu przez dwa tygodnie. Miałem swój pokój i codziennie spotkania z lekarzem oraz fizjoterapeutą, a warunki były dużo lepsze, niż te w Anglii. Nie pamiętam nazwisk tych ludzi, ale chciałbym im podziękować za pomoc. Nie mogę zapomnieć również o moim mechaniku – Rafale.
– Masz jakiś kontakt z ludźmi, z którymi współpracowałeś podczas startów w Polsce?
– Piszę czasem z Rafałem, ale niezbyt często. Wszyscy są zajęci swoim życiem. Jestem w kontakcie z moim przyjacielem – Joonasem Kylmäkorpim, a także moim angielskim mechanikiem – Chrisem.
– A zdradzisz, jakie kluby bywały tobą zainteresowane w przeszłości?
– Nie byłem popularnym zawodnikiem, aczkolwiek niewiele brakło, a na rok przeniósłbym się do Wybrzeża Gdańsk. Ostatecznie pozostałem w zespole z Lublina.
– Upłynęło już ładnych parę lat, odkąd pierwszy raz odwiedziłeś Polskę. Czy twoje wyobrażenie o kraju zmieniło się w porównaniu z twoją pierwszą wizytą w naszym kraju?
– Moja pierwsza podróż do Polski odbyła się w 2006 roku, gdy wraz z Toddem Wiltshire'em w roli jego mechanika pojechałem na półfinał Drużynowego Pucharu Świata do Rybnika. Pamiętam, że na granicy było wielu mężczyzn z dużymi pistoletami (śmiech). Przez te wszystkie lata pokochałem wasz kraj. Szkoda, że nie nauczyłem się tego języka, bo to pewnie by mi znacznie pomogło. Polska to miejsce, w którym macie: najlepszy żużel, najlepszych kibiców, a także świetne tory.
– Odniosłeś trochę sukcesów – indywidualnie, ale i drużynowo. Który uważasz za najcenniejszy?
– Uważam, że nie odniosłem dużych sukcesów, wciąż pozostawała jakaś rezerwa. Ale kocham swój brązowy medal Drużynowego Pucharu Świata z Pragi (2013). Fajny czas spędziłem również podczas ścigania na długim torze.
– A jak z perspektywy czasu oceniłbyś swoją karierę?
– Niektórzy mówią, że zrobiłem więcej, niż przypuszczali, ale chciałem osiągnąć znacznie więcej. Jak każdy sportowiec. To był jednak niesamowity czas, poznałem wielu fantastycznych ludzi, którzy mi pomagali. Dorastałem i stałem się mężczyzną daleko od domu.
– Dziękuję za rozmowę. Na koniec pytanie – czy jeśli dostałbyś kolejną szansę wyboru, znów zdecydowałbyś się zostać żużlowcem?
– Oczywiście! Na pewno bym to zrobił, ale… ufałbym sobie trochę bardziej i nie pomagał kobiecie w samolocie z lotniska Hatwick zmierzającym do Rygi. Przez to straciłem paszport. Brzmi szalenie, ale tak, to niestety smutna prawda…
Źródło: inf. własna / fot. Arkadiusz Siwek
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!