To nie trwa tydzień, to nie trwa miesiąc. To „coś” trwa co najmniej od roku a może i dłużej. Co takiego? Szukanie taniej sensacji wokół Leona Madsena - robienie z niego „persona non grata”, „czarnego charakteru”, kogoś kto miałby zostać antagonistą w żużlowym światku. Tylko po co?
Zawód dziennikarza jest bardzo odpowiedzialnym zajęciem. Dziennikarz bowiem kreuje rzeczywistość, wpływa na reputację kogoś lub czegoś. Jednym słowem, artykułem może wywindować kogokolwiek na piedestał, ale także skrzywdzić, nastawić opinię publiczną negatywnie wobec kogoś. W dobie szukania jak największej klikalności, uciekamy od rzetelności, od pozytywnego podejścia do otoczenia. W zamian szukamy taniej sensacji.
Czytam poszczególne teksty, wypowiedzi, komentarze dotyczące Leona Madsena i łapie się za głowę. Myślę sobie „o co tu chodzi?”. Facet osiągnął swój największy sukces w karierze, będąc wicemistrzem świata, a chwilę wcześniej mistrzem Europy. W swoim życiu przeszedł naprawdę sporo, więc wcale nie dziwię mu się, że nawet z najmniejszego wyczynu cieszy się niemiłosiernie. Takie jego prawo, ale najwidoczniej komuś to przeszkadza. Mało tego, facet sięgnął po największe laury po 30. roku życia. Przecież przez wiele lat wydawało się, że Leon nie przeskoczy pewnego pułapu, że będzie co najwyżej solidnym ligowcem. Tymczasem udało mu się wspiąć na szczyt, otworzyć drzwi do żużlowej elity i widać, że wciąż mu mało.
Nie brakuje jednak takich, którzy na siłę próbują szukać dziury w całym, jakiegoś podwójnego dna. Ale najgorsze jest opisywanie kogoś na podstawie… No właśnie czego? Transmisji telewizyjnych? Mediów społecznościowych? Leon ma mentalność zwycięzcy, nie lubi przegrywać, co cechuje wielkich sportowców. Potrafi jednak zaakceptować porażkę, wbrew niektórym komentarzom. Ale do tego należy poznać człowieka, a potem kreować wokół niego wszelakie opinie…
A tak się akurat składa, że Leona miałem okazję bardzo dobrze poznać. Będąc jeszcze w biurze prasowym Włókniarza Częstochowa, wielokrotnie rozmawiałem z nim na wiele tematów, przy okazji poznając jego rodzinę, team i całe otoczenie. I dlatego zabolało mnie, że tak wielu nastawia kibiców negatywnie wobec niego. Nie trzeba mu kibicować, ale szacunek i granice dobrego smaku powinny obowiązywać zawsze.
Madsen tak samo przeżywa sukcesy, co porażki – ale o tym drugim niewielu jest w stanie wspomnieć. Pamiętam jak po jednym z meczów ligowych Duńczyk był rozgoryczony tym, że źle dopasował przełożenia w motocyklu. Efektem czego słabszy wynik punktowy, chociaż i tak był jednym z liderów Włókniarza. Kilkadziesiąt minut po ostatnim biegu, kiedy park maszyn przy Olsztyńskiej zdążył opustoszeć, Leon wraz ze swoimi mechanikami grzebał przy sprzęcie. Krzyczał na mechaników – Przemysława Kapalskiego, Michała Jańczaka, Radosława Jeża – tych samych, z którymi świętował sukcesy. Krzyczał na samego siebie. Czekałem na niego, aby przeprowadzić z nim wywiad. Widać było, że musiał uspokoić nerwy, aby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo przed kamerą. Ale zanim zapaliła się czerwona lampka, rozmawialiśmy jeszcze kilkanaście minut. W zasadzie to nie była rozmowa, to był jego monolog. Czuć było, że chciał się wygadać, że nie dawało mu spokoju, że zrobił coś źle. Siedziało to w nim.
Innym razem, także po jednym ze spotkań, przed wywiadem pokazywał mi w telefonie statystyki PGE Ekstraligi. To był akurat okres kosmicznej formy Fredrika Lindgrena. „Jestem już coraz bliżej, gonię go” – powiedział. Oczywiście te słowa zostały wypowiedziane w kategoriach żartu, ale przecież szukając taniej sensacji mógłbym na spokojnie napisać artykuł „Leon nie liczy się z zespołem. Dla niego ważne są tylko liczby”. Oj byłaby klikalność, oj byłaby nagonka na Duńczyka. Ale czy na tym polega dziennikarstwo?
Jeszcze innym razem Leon zdobył komplet punktów, przeżywając zatrucie pokarmowe, dzień wcześniej wymiotując. Mało kto jednak poświęcił temu uwagę. Dla odmiany mógłbym napisać, że po jednym ze spotkań Duńczyk uciekał od kibiców Włókniarza, dla których jest idolem. Nie musiałbym w artykule wspominać, że zdradził mi iż źle się poczuł, ponieważ nie spożywał żadnego posiłku od kilku godzin. Chwytliwy tytuł „Leon lekceważy kibiców” i już mamy kolejną tanią sensację.
Swoją drogą to ciekawe, że pandemonium wokół Leona trwa właśnie teraz, kiedy jest na topie. Bo sukces przyciąga uwagę, przyciąga niewiernych przyjaciół i ludzi, którym coś nie pasuje. Ale przecież charakter Duńczyka nie zmienił się na przestrzeni ostatniego roku. Doskonale pamiętam jak przed pierwszą rundą Grand Prix w poprzednim sezonie, która odbyła się na PGE Stadionie Narodowym w Warszawie, nie budził on takiego zainteresowania. W trakcie tzw. media day podeszło do niego może dwóch, trzech dziennikarzy z prośbą o wywiad. Dopiero jak osiągniesz sukces, jesteś w centrum wydarzeń. To akurat normalne, ale nienormalne jest szukanie afer, oczernianie, a szczytem bezczelności nastawienie ludzi negatywnie przeciwko komuś. Nie lubimy ludzi charakternych, nie lubimy ludzi, którzy mają swoje zdanie i znają swoją wartość, nie lubimy ludzi, którzy osiągnęli sukces i cieszą się tym.
„Złodziej startów”, „zarozumiały”, „bez pokory”, „zadufany w sobie”, „bufon” – piszą niektórzy w komentarzach, a to oczywiście najłagodniejsze określenia. To samo przerabiali w przeszłości m.in. Tomasz Gollob czy Nicki Pedersen. Są tacy, którzy takie lub bardziej wulgarne określenia wezmą na klatę, ale są też tacy, których psychika ma swoje granice. To akurat taka dygresja z mojej strony. Ci sami, którzy krzywdzą słowem, potem zapalają „wirtualne świeczki", bo ktoś odebrał sobie życie… Ale cóż, „psy szczekają, karawana idzie dalej”.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!