Darcy Ward po wielkich naszych polskich pretensjach w końcu dostał "dzikusa" i zadebiutował w Grand Prix na toruńskiej Motoarenie końcem sierpnia w 2011 roku. Na początku zawodów jechał mizernie i plątał się z tyłu. Ten bieg na stałe zapisał się w kartach światowego speedwaya. O australijskim talencie opowiada nasz ekspert, koneser żużla oraz kolekcjoner- Grzegorz Drozd.
Wokół dzikiej karty dla Warda rozpętała się w polskich mediach burza. Kibice też nie byli dłużni Australijczykowi. Wszyscy nie mogli zrozumieć jakim prawem obcy zawodnik dostaje miejsce w turnieju rozgrywanym na polskiej ziemi. W tej sprawie dzień przed zawodami napisałem, w obronie przyznania dzikiej karty Wardowi, dosadny artykuł pt. „Tłusty bękart”, a tytuł wcale nie opisywał żużlowca lecz nieposkromiony apetyt polskiego speedwaya. Mnie w komentarzach też oczywiście się dostało. Przypominałem, że tego typu praktyki często były w cyklu stosowane, a największym beneficjentem otrzymywania dzikich kart na obcych torach był właśnie… polski speedway.
Ward z nawiązką spłacił kredyt zaufania. Na Motoarenie pojechał w swoim stylu, czyli bez respektu i pokazał wielki żużel. Majstersztykiem był bajeczny 12. wyścig, w którym stoczył bitwę z legendami – Tomaszem Gollobem i Gregiem Hancockiem. Był to zarazem kolejny wyścig, który pokazał, że na nowych tłumikach można skutecznie się ścigać. Dwa tygodnie wcześniej, na tych samych nowych tłumikach, wyścig swojej kariery pojechał Jarek Hampel, i w Malilli w finale, jadąc po szerokiej, na samej kresce strzelił Andreasa Jonssona.
Po fatalnym sezonie 2010 Darcy Ward zrozumiał, że brak dyscypliny, to nie tędy droga i wziął się za siebie. Wyraźnie schudł bowiem dorobił się nadwagi, która nikogo z jego otoczenia nie dziwiła – donosili mi mechanicy Warda w jednym z brytyjskich parkingów latem 2011 roku.- Jest młody i ma wilczy apetyt. Podejrzewam, że do tej pory nie miał nigdy problemu z wagą i nawet nie przyszły mu do głowy takie problemy. Dlatego jeszcze do zeszłego roku zajadał się czym popadnie. Podczas podróży na kolejne zawody prosił żeby zatrzymać się przy autostradzie, następnie szedł do restauracji i nie liczył kalorii. Wracał z frytkami, bądź chipsami, a wszystko polewał sporą dawką tłustego majonezu, który wprost rozlewał się po siedzeniach auta. Darcy puchł w oczach – opisywali apetyt szefa. Ward w końcu otrząsnął się i wrócił na dobre tory. Czas pokazał, że jego kariera, to był idealny wykres sinusoidy. Za każdym razem, gdy wychodził na prostą, momentalnie popadał w kolejne tarapaty, po których znów wracał silny. Wykres urwał się na kolejnym szczycie. 23 sierpnia 2015 roku w Zielonej Górze . Tym razem nie było szans na powrót…
Darcy Ward w sezonie 2011 jechał kosmiczny speedway. Ten przymiotnik w ostatnich czasach jest wyraźnie nadużywany. Dziennikarze szastają nim na lewo i prawo, ale w tym przypadku nie ma mowy o nadinterpretacji. Ward – jak wspomniałem – po objawieniu w 2009 roku, w następnym sezonie mocno spuścił z tonu i w rezultacie Toruń wypożyczył go do pierwszoligowego Gdańska. W barwach Wybrzeża oraz Poole Pirates tydzień po tygodniu odgrywał koncert wirtuoza. Tamtego lata pojechałem do Anglii oglądać żużel. Tak zaplanowałem pobyt, aby móc kilkakrotnie oglądać Warda na żywo. Możecie wierzyć bądź nie, ale z dnia na dzień nastolatek Darcy swoimi akcjami wprawiał mnie w osłupienie. Wykonywał akcje, które większości zawodnikom zdarzają się raz czy dwa w karierze bądź wcale. Ward mając 19 lat osiągnął szczyt w poruszaniu się na torze. Młodzieńczą fantazję połączył z dojrzałością jazdy i fantastyczną techniką.
Poza torem był rozwydrzonym gówniarzem, który nie miał ochoty grać roli zawodowego żużlowca, choć wiele znanych autorytetów z brytyjskich parkingów przekonywało mnie, że Darcy zrozumiał i wydoroślał. Na pewno nadal był wyluzowanym człowiekiem, ale jednak z kompleksami. Kiepskie uzębienie, to było coś, o czym zawsze pamiętał. Dlatego trudno znaleźć zdjęcia Warda z roześmianą buzią przed 2014 rokiem, bo właśnie wtedy sprawił sobie nowy, lepszy uśmiech. Dokładnie z tym samym problemem 30 lat wcześniej zmagał się talent na miarę Warda, Brytyjczyk Mike Lee. Przed tuningiem dentystycznym tylko w chwilach wielkich triumfów jeden i drugi zapominali o trzymaniu zamkniętych ust. Właśnie na Grand Prix w Toruniu mogliśmy zobaczyć naturalnego i uśmiechniętego Warda.
O wyścigu nie ma co się rozpisywać. Darcy pokazał w nim swój geniusz. Reszty dopełnił znakomity tor oraz wielcy rywale, którzy potrafili dorównać w walce Wardowi. Australijczyk pojechał w swoim stylu. Ofensywnie, ale fair. Siłę ataku oparł o technikę, a nie ostrą jazdę z przeciwnikiem w płot. Delektujecie się.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!