PGG ROW Rybnik ograł na własnym obiekcie 49:41 Arged Malesa TŻ Ostrovię Ostrów Wielkopolski, czym przypieczętował awans do PGE Ekstraligi. Wkład wszystkich zawodników w sukces rybniczan jest oczywistością, jednak nie byłoby go, gdyby nie doskonała praca wykonywana przez głównodowodzącego „zielono – czarnym” zespołem – Piotra Żyto.
„Rekiny” udanie zrewanżowały się ekipie prowadzonej przez Mariusza Staszewskiego i odrobiły z nawiązką dwupunktową stratę z pierwszego pojedynku w ramach finału Nice 1. Ligi Żużlowej. Patrząc na przebieg niedzielnej potyczki, można dojść do wniosku, że przez większość spotkania to gospodarze dyktowali warunki gry, poza jednym momentem, w którym goście zbliżyli się do miejscowych na zaledwie cztery „oczka”. Jak wówczas zareagował trener Piotr Żyto i w jaki sposób motywował on swoich podopiecznych? – Nie było to zdecydowanie łatwe spotkanie, uprzedzałem przed meczem wszystkich, że zawodnicy z Ostrowa będą chcieli się postawić, i jak wszyscy widzieliśmy, miałem rację. Pojedynek był bardzo wyrównany, jednak ze wskazaniem na nas, bo kontrolowaliśmy przebieg tego finału. Nawet wykluczenie Siergieja z dwunastego biegu nie wytrąciło nas z równowagi. Powiem nawet więcej, moi zawodnicy, gdy dowiedzieli się o takiej a nie innej decyzji sędziego byli mocno…zmotywowani (śmiech). Powiedziałem im wtedy „chłopaki, pokażmy, że mamy jaja i wtedy damy radę wygrać”. Jak było widać, poskutkowało to tym, że już bieg później przywieźliśmy 5:1 i wróciliśmy na swoje, właściwe tory. Kilku zawodnikom uciekło parę punktów, „Batch” trochę błądził, to samo dotyczyło też Łogaczowa. Bardzo wiele dały nam jednak treningi, praktycznie od piątku miałem całą drużynę na własnym torze i mogliśmy w komfortowych warunkach przygotować się do tego meczu. Co by jednak nie mówić, wszyscy jesteśmy zadowoleni, bo ten upragniony awans zostaje u nas w Rybniku – przyznał przeszczęśliwy trener miejscowych, który mimo ogromnego zmęczenia, nie odmówił rozmowy z korespondentem portalu speedwaynews.pl.
Wygrana z klubem z Ostrowa Wielkopolskiego oznacza, że dla PGG ROW-u Rybnik sezon praktycznie dobiegł końca. Poza występem rybnickiej młodzieży w finale DMPJ i indywidualnymi startami poszczególnych zawodników, można powoli zapadać w zimowy sen i zacząć przemyślenia dotyczące przyszłorocznych rozgrywek. Czy zakończenie sezonu już we wrześniu, jest dla trenera „zielono – czarnych” dobrym rozwiązaniem, czy wolałby jednak, by jego drużyna startowała aż do pierwszych, zimowych przymrozków? – Przede wszystkim cieszę się, że ten awans jest. Oczywiście, ścigajmy się dalej, niech tych kolejek jeszcze trochę będzie, ale pod warunkiem, że awans zostaje w Rybniku (śmiech). Sezon bardzo szybko się zaczął, jeszcze szybciej się skończył…Człowiek budzi się w marcu, zasypia we wrześniu i tak to niestety jest w tym sporcie. Czas niesamowicie szybko „zasuwa”. Najważniejsze jednak, że zrobiliśmy to, co do nas należało. Prezes gdzieś tam mówił, że będę mógł sobie siedzieć na balkonie klubowego budynku, pić piwo bezalkoholowe i palić cygara, bo będziemy mieli niesamowicie mocny skład. Tak to jednak oczywiście nie wyglądało. Odszedł jeszcze przed rozpoczęciem sezonu Łaguta, co zmusiło nas do podjęcia innych kroków transferowych. Proszę tylko zobaczyć na to, dla kogo zabrakło dzisiaj miejsca w składzie. Nie było Linusa Sundströma, który ostatnio prezentuje fenomenalną formę, nie ma Nicka Morrisa, który też dobrze startuje na Wyspach. Mimo wszystko udało się to wszystko pięknie poukładać. Może nawet lepiej, że Grigorija nie było z nami od początku, bo wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
Sezon zwieńczony awansem przez rybnicki ROW wcale nie oznacza, że na przestrzeni całego roku nie było ani jednej chwili słabości. Wielu zarzucało ekipie prowadzonej przez naszego rozmówcy, że pod koniec rundy zasadniczej nieco spuścili z tonu, notując przegraną w „Jaskółczym Gnieździe” za trzy „oczka” oraz tracąc punkt bonusowy w starciu z Car Gwarant Startem Gniezno. Jak tamten okres wspomina, w kontekście udanego zakończenia całego sezonu, Piotr Żyto? – Pojechaliśmy do Tarnowa, przegraliśmy, ok, z tym się zgodzę. Wyciągnęliśmy jednak odpowiednie wnioski i proszę popatrzeć na to, jak tam się prezentowaliśmy już w fazie play – off. Mieliśmy też spotkanie z Gnieznem, w którym nie pojechał Linus. A trzeba sobie powiedzieć jasno, że Szwed na naszym torze był w tym sezonie królem, poniżej dziesięciu punktów na mecz nie schodził. Zamiast niego wystąpił wówczas Nick Morris, który z dobrej strony pokazał się przeciwko Daugavpils, gdzie zdobył dziesięć punktów i cztery bonusy. No i pojechał też Dan Bewley. Był to test, sprawdzenie ich pod kątem już fazy play – off. To wszystko było działaniem przemyślanym i zakładanym. Wiem, jakie wtedy były głosy. Przegraliśmy wysoko w Tarnowie, niska wygrana z Gnieznem, obniżamy loty itd. Niektórych w radzie nadzorczej klubu też trochę poniosło, coś tam tąpnęło, że słabe wyniki, słaba jazda… Przypomnę, prowadziliśmy w tabeli, mieliśmy pierwsze miejsce i jeszcze jeden mecz w zapasie. Pojechaliśmy do Łodzi – wygrana. Półfinały z Tarnowem – oba wygrane. Nieznaczna przegrana dwoma punktami w Ostrowie i ostateczny tryumf u siebie w finale. Byliśmy najmocniejszą drużyną tych rozgrywek, taka jest prawda.
Skład „zielono – czarnych” na najważniejszą część sezonu wykrystalizował się tak naprawdę dopiero po spotkaniu w Łodzi. Wygrana „Rekinów” z ekipą Lecha Kędziory 48:42 pozwoliła drużynie prowadzonej przez naszego rozmówcę zająć pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej. Tamto spotkanie było ważne również z innego powodu – na dobre w zestawieniu meczowym zadomowił się Dan Bewley a powracający po kontuzji Siergiej Łogaczow „wygryzł” Linusa Sundströma. Jak zatem wygląda proces tworzenia składu, który bić się będzie o jak najlepszy wynik? – Jestem odpowiedzialny za całość, to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za wynik drużyny. To ja decyduję, kto pojedzie a kto musi odpocząć. Patrząc na wyjazdowe wyniki Linusa, za wyjątkiem meczu w Łodzi, gdzie spisał się dobrze, to pozostałe spotkania miał dużo gorsze. Wystąpił tam również Bewley, i to on został z nami już do końca sezonu w składzie. A takie mieszanie nazwiskami… Nigdy nie wychodzi to na dobre, zawsze przez takie ruchy robią się w zespole niepotrzebne konflikty. Żużlowcy są zawodowcami, i pewne decyzje muszą oni zrozumieć. Drużyna była mocna, więc rywalizacja o miejsce w składzie również musiała stać na wysokim poziomie. Powtórzę, proszę spojrzeć na to, kogo musieliśmy „odrzucić” – Linus ostatnio szaleje w Czechach, Nick to samo robi w lidze brytyjskiej. Jednak, skoro drużyna jedzie, to dlaczego miałbym kogoś z niej eliminować, robić jakieś niepotrzebne „kwasy”. Podejrzewam, że w każdym innym zespole mieliby oni miejsce w podstawowym składzie do końca sezonu, jednak nie u nas. Chciałbym im z tego miejsca ogromnie podziękować, bo naprawdę należą im się duże brawa i słowa wdzięczności za ich pracę i trud włożony w awans. Oni również są ojcami tego sukcesu.
Koniec jednego sezonu jest niejako rozpoczęciem przygotowań do następnych rozgrywek. Tym razem poprzeczka dla rybniczan, czyli beniaminka w żużlowej elicie, będzie zawieszona nieporównywalnie wyżej, niż miało to miejsce w Nice 1. Lidze Żużlowej. Nasz rozmówca, gdy tylko będzie odpowiednia wola ze strony zarządu PGG ROW-u, nadal będzie kontynuował pracę na Górnym Śląsku. – Mieliśmy taką umowę z prezesem Mrozkiem, że jak awansujemy do PGE Ekstraligi, to zostanę w Rybniku. Zobaczymy, najbliższe dni powinny wyjaśnić, jak to wszystko będzie wyglądać i funkcjonować w przyszłym sezonie. Myślę jednak, że dla takich kibiców i tej drużyny, pójść gdzieś indziej teraz i nie pracować dalej w Rybniku, to byłby niemały dyskomfort. Człowiek coś tutaj zrobił, osiągnął. Nasi juniorzy, zarówno Mateusz Tudzież jak i Przemek Giera zrobili ogromny progres w tym roku. I tego nikt nie podważy, chłopcy jechali, trzymali gaz, z meczu na mecz czuli się lepiej i pewniej na motocyklu. Przedtem nie mieli tego objeżdżenia, nie mieli szans, by zebrać jakieś większe doświadczenie. Proszę spojrzeć na Mateusza, jak dzisiaj punktował, praktycznie na poziomie naszego najlepszego juniora – Roberta Chmiela. Na treningach Przemek też nie odstępuje. Chmiel kończy wiek juniora, ale mamy dwóch takich walczaków, takich fighterów, którzy w tym sporcie chcą coś jeszcze osiągnąć. Wydaje mi się, że cały nasz trud włożony w młodzież, nie poszedł i nie pójdzie na marne. Dwóch naszych adeptów zdało licencję na 250cc, jeden na 500cc, więc ciągłość juniorska w Rybniku będzie. Chciałbym tylko dodać, że jeśli się pracuje na wyjeździe w jakimś klubie, tak jak ja, to nie jest tak, że się przyjedzie czwartek lub piątek na trening a w niedzielę zjawi na meczu i na tym rola trenera się kończy. Trzeba żyć danym ośrodkiem 24 godziny na dobę. Włożyłem całe swoje serce na rzecz Rybnika, mieszkam w tej klubowej wieży, pracuję od rana do wieczora na stadionie, i nikt mi nie zarzuci, że nie jestem zaangażowany w sprawy klubu. O to chodzi, żeby to, co się robi, miało przełożenie w wynikach. A to się w tym roku w Rybniku udało – przyznał przeszczęśliwy szkoleniowiec ekstraligowego beniaminka na sezon 2020.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!