Nie tak dawno przy okazji finału Indywidualnego Pucharu Europy Juniorów, czyli rozgrywek, o których istnieniu mało który kibic pamięta – a szkoda – zostałam zapytana: kto to jest ten Kajbuszew?!
Pojawił się taki, narodowości rosyjskiej, właściwie znikąd (no bo kto w dzisiejszych czasach i przy tylu rozgrywkach żużlowych ma czas śledzić ligę rosyjską?), i zaczął grozić faworytom. Mało tego, otarł się niemalże o podium. Jewgienija Sajdullina, któremu do złota zabrakło nieco chłodnej głowy w biegu dodatkowym, można jeszcze skojarzyć, miał kontrakt z krośnieńskim klubem w końcu, no i intensywnie udziela się w ice racingu. Ale ten cały Kajbuszew? Kto zacz w ogóle?
Nie zdążyłam zrobić wywiadu z tym młodym nieszczęśnikiem, który jeszcze się nie spodziewa swej przyszłej sławy, a już błysnęła na firmamencie rosyjskiego żużla kolejna młoda gwiazda, tym razem, na szczęście, spodziewana. Roman Lachbaum to już nazwisko dość regularnie obijające się o uszy, choćby dlatego, że dorobił się roli etatowego rezerwowego w GKM-ie Grudziądz. Siedział chłopak na ławce rezerwowych dwa lata, czekał na swoje wielkie entrée… i w końcu się doczekał, choć w okolicznościach, jak to zwykle bywa, smutnych: z powodu kontuzji Antonio Lindbäcka. I jeżeli przed ostatnim meczem GKM-u w tym roku ktoś jeszcze nie wiedział, kim jest Roman Lachbaum, to już wie. 4+2 w czterech startach? O do licha, ktoś mógłby zapytać, gdzie oni chowali tego chłopaka? W Bydgoszczy, odpowiem uprzejmie, albowiem Roman faktycznie w Bydgoszczy stacjonuje, żyje i rozwija się sportowo powolutku, ale konsekwentnie, pomimo kłód rzucanych pod nogi przez los.
Problem Romana Lachbauma – oraz wielu innych młodych Rosjan próbujących swoich sił na żużlu – polega bowiem na tym, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A tych wiecznie brakuje. Nie na poziomie krajowym i juniorskim, o nie. Chociaż ten sport w Rosji to definicja szczytu niedofinansowania, samorządy skądś znajdują zaskórniaki na utrzymanie szkółek i wykup sprzętu od wysokiej klasy zawodników. W stutysięcznym Saławacie szkółka motocrossowo-żużlowa ma w tym momencie jakichś czterdziestu adeptów, w wieku od ośmiu do siedemnastu lat. Sporo, prawda? Takiego małolata sadza się najpierw na crossówkę, a jak już dorośnie do żużlówki, najczęściej jako dwunastolatek, chyba że wyrośnie szybciej i sięgnie stopami podłoża, próbuje swoich sił i na żużlu. Potem decyduje, co podoba mu się bardziej. Ich motocykle to zazwyczaj składaki z podarowanych/odkupionych części, a saławacki maestro mechaniki, Artur Nafikow, sam niegdyś próbował swoich sił na żużlu, więc doskonale wie, co z czym połączyć. Z tej szkoły wyszedł Emil Sajfutdinow, Gleb Czugunow i wspomniany na wstępie Aleksander Kajbuszew. Saławacka szkoła to też spory etap juniorskiego przetarcia Romana Lachbauma, który pochodzi ze Sterlitamaku, ale tam dziś pozostał tylko pozbawiony band tor do kręcenia bardzo treningowych kółek. Oczywiście, młodzikom to wystarczy. Im wystarczy nawet zamarznięte jezioro. Byłam, widziałam.
Problem pojawia się, kiedy okazuje się, że taki młodzik talentu ma za trzech, a bogacza w rodzinie ani jednego. Kupno i remont sprzętu to jedno, ale żeby liczyć się w Europie, trzeba mieć bazę w Polsce – a to koszt i logistyki (zwłaszcza jeśli wliczyć przeloty na zawody w Rosji, nierzadko konieczne, by utrzymać licencję), i zakwaterowania (sporo z was zapewne wie, jakie są ceny najmu w polskich miastach, doliczcie do tego najem garażu na warsztat i przechowanie sprzętu). Zazwyczaj pozostaje mu liczyć na wsparcie starszych kolegów – tak topowi zawodnicy ze Wschodu ściągają do Polski rosyjską młodzież – ewentualnie zrzutki, organizowane również w Polsce. Ale ile z tych zrzutek można uzbierać? Rosyjski kibic często może się co najwyżej ostatnią koszulą podzielić (i równie często to czyni), zachodniego to nie obchodzi, a polski… niejeden polski powie, że przecież mamy i w Polsce tyle zdolnej niedofinansowanej młodzieży. I trudno z tym dyskutować, a tym bardziej zaglądać do cudzego portfela, co nie? Prawda jest taka, że i Polakom spoza żużlowych rodzin nie jest łatwo, lecz przynajmniej mają nad Rosjanami tę przewagę, że nie muszą się martwić logistyką międzynarodową, zakwaterowaniem… no i mają nieporównywalnie większą szansę na sponsorów. W końcu różne firmy lubią być kojarzone z lokalnymi herosami. W Rosji żużlowców nie sponsoruje niemal nikt. Dość powiedzieć, że Emil Sajfutdinow, którego tytuły dla kraju zdobyte nie mieszczą się w jednej linijce (nawet ze skrótami), do dziś nie dorobił się ani jednego rosyjskiego sponsora.
Sytuacja Rosjan jest mi najlepiej znana, ale wiem, że z podobnym problemem borykają się też inne żużlowe nacje. Jeden ze sporych ukraińskich talentów, Dmytro Mostowyk, dwa lata temu założył zbiórkę na sprzęt, ale i ona nie odniosła spektakularnego sukcesu. Estończyk Markus Maximus Lill czerpie korzyści z pokrewieństwa z jednym z łotewskich juniorów, inaczej pewnie jeszcze długo byśmy o żużlu w Estonii nie usłyszeli. Co zaś się tyczy samych Łotyszy, to wygrywają niewielkim rozmiarem kraju oraz bliskością zachodu i wspólną z nim walutą, ponieważ bez przewalutowania euro o wiele taniej da się kupić niezbędne części (już nie wspominając o tym, że są po prostu łatwiej dostępne i nie trzeba ich wywozić poza strefę Schengen). Wielką robotę robią wciąż działacze Daugavpils, którzy dbają o stały napływ młodzieży i pozwalają chłopcom z okolicznych miast spędzać cały dzień na stadionie. Tak na przykład trenuje dojeżdżający do Daugavpils z pobliskiego (50 km) Krasławia Ernest Matiuszonok, kolejny po Olegu Michaiłowie i Artiomie Trofimowie wielki talent z Lokomotivu. Mówią o nim, że pierwszy przyjeżdża na stadion i wychodzi z niego ostatni, by zdążyć na ostatni autobus do domu. Godna podziwu determinacja, czyż nie?
Nie patrzmy na tych młodych i gniewnych zza granicy jak na konkurencję dla naszej, polskiej, najlepszej żużlowej młodzieży ani jak na kogoś, kto zabiera pracę polskim żużlowcom. Rozwój dyscypliny wymaga zaangażowania międzynarodowego, które zazwyczaj dzierżą na swoich barkach potęgi w danym sporcie. Wielokrotnemu mistrzowi Europy w łyżwiarstwie figurowym, Hiszpanowi Javierowi Fernandezowi, w rozwoju pomogły również amerykańskie lodowiska. Biegaczy narciarskich z mało narciarskich krajów zapraszają na wspólne treningi Norwegowie i Rosjanie. W żużlu potęgą jest Polska, a z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność. I jako współodpowiedzialni za ten sport możemy cieszyć się i czuć dumę z sukcesów tych, do których niegdyś wyciągnęliśmy rękę. Czasem potrzeba bardzo mało, ot, dać pojeździć takiemu zdolnemu chłopakowi z Rosji, by moc żużla jako dyscypliny nieznacznie, ale jednak się zwiększyła.
PS: Jako członkini Fundacji Speedway’a, zajmującej się wsparciem młodych zawodników, w tym także rosyjskich juniorów, zachęcam do pomocy, ponieważ znaczenie ma każda złotówka. Wejdźcie na www.fundacjaspeedwaya.pl i zobaczcie, jak możecie pomóc. A jeżeli spodobał wam się inny żużlowy talent i zastanawiacie się, czy nie potrzebuje wsparcia, po prostu go zapytajcie – w dobie mediów społecznościowych to prostsze niż kiedykolwiek. Może akurat Wy pomożecie wychować mistrza.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!