Kiedy wiosną rozkwitają przebiśniegi, na drzewach pojawiają się pączki (nie mylić z Tłustym Czwartkiem), a z oddali dobiega dźwięk przypominający intensywną pracę chóru kosiarek, to niezawodny znak, że rozpoczyna się nowy sezon żużlowy. Doczekaliśmy się!
Przyznam, że kocham te początki sezonu, turnieje o pietruszkę, sparingi, treningi punktowane i po prostu treningi, na które biega się, byle tylko usłyszeć ukochany zew i poczuć ten niemożliwy do pomylenia zapach, co to daje mózgowi sygnał: „żużel! Adrenalina! Miłość!”. Fakt, czasem człowiek zachoruje akurat na pierwsze sezonowe turnieje i jest mu trochę przykro – a przecież w marcu choroby chodzą po ludziach – albo musi wyjść w połowie sparingu, ponieważ wiosna zawróciła mu w głowie i zapomniał, że o tej porze roku temperaturze odczuwalnej wciąż zdarza się spaść poniżej zera. Na szczęście żyjemy w takich czasach, że nawet jeśli nie da rady być osobiście na stadionie, pozostają nam transmisje na żywo, lepsze lub gorsze, bez zapachu, ale z dźwiękiem, z TYM dźwiękiem!
W pierwszy żużlowy weekend takie transmisje były dwie. W sobotę Supermecz, novum w kalendarzu żużlowych imprez, czas pokaże, czy potrzebne, ale jakże miłe dla spragnionych żużla kibiców, zwłaszcza z Wielkopolski. Tak się złożyło, że i w poprzedniej odsłonie, i w tej, potykały się tylko wielkopolskie drużyny, toteż ciekawe, co zrobi Speedway Events, jeśli za rok przyjdzie organizować pojedynek, dajmy na to, Lublina z Bydgoszczą (proszę mi tu nie krzyczeć, że to fantastyka, żużel za to kochamy, że jest nieprzewidywalny). Oby tylko nie zrezygnowało z pomysłu, bo chociaż mecz to do jednej bramki, to miło jeszcze w marcu ujrzeć twarze bohaterów ekstra- i pierwszoligowych zmagań.
W niedzielę zaś ta sama agencja zaproponowała na łódzkiej Moto Arenie pojedynek Północy z Południem. To znowuż trochę zakurzona nie-do-końca tradycja, ale im więcej radosnych, bezproblemowych zmagań na otwarcie sezonu, tym lepiej dla kibicowskiej duszy. Nazwa stadionu może się kojarzyć dość zabawnie albo wręcz przeciwnie, budzić asocjacje, o których mówić głośno aż głupio, w końcu obiekt to zbyt ładny, by porównywać go z odzieżowymi dalekowschodnimi epigonami znanych marek. A mógł być Orlim Gniazdem albo równie poetyckim miejscem… Pojedynek też, choć nie taki znów do jednej bramki, nie wyszedł zbyt poetycko. Parę biegów mogło się podobać, ale gdy porównać to widowisko z memoriałem Alfreda Smoczyka rozgrywającym się równolegle w Lesznie (retransmisja wszystkich wyścigów dostępna w internecie), żal trochę, że memoriał nie dostał należytej transmisji na żywo. To by była perełka!
Ale, ale, ja tu marudzę, a oczy w ekran wlepiałam jak zaczarowana. Niechby to była bieg po biegu „procesja” jak na większości turniejów Grand Prix w ubiegłym roku, lecz to żużel, wreszcie nie stare zawody, którymi człowiek sobie pomaga przetrwać „międzysezonie”, tylko taki prawdziwy, na żywo, nowy i obiecujący. Ot, takie uroki początku sezonu. Gdyby Supermecz czy Północ-Południe rozgrywałyby się w maju, czerwcu, a niechby nawet i w kwietniu, widz by nosem kręcił, że wyścigi trochę nudne, że obsada nie najlepsza, że zawodnicy motocykle testują, a komentatorzy testują cierpliwość odbiorców, powtarzając po pięć razy w ciągu jednej transmisji tę samą opowieść… Albo że obraz się rozmazuje, a ryk motocykli naprawdę brzmi jak kosiarka, jak to było w przypadku sabmarowskiej transmisji z Supermeczu. I człowiek by nie zauważył, jak dobrą robotę robią realizatorzy, że w ogóle dostarczają nam żużel, i to nie taki „z ręki”, kręcony smartfonem znad trybuny vip, tylko z komentarzem, dziennikarzem w parku maszyn i niezgorszym opracowaniem graficznym. Dobrze, że sezon nie trwa cały rok. Jest ten początek, na który się czeka z bijącym szybciej sercem, z radosnym niepokojem i z ogromnym szacunkiem dla wszystkich, którzy dostarczają nam żużelek niemal pod nos.
Początki sezonu mają urok z jeszcze jednego powodu. Spokój. Oczywiście, to brzmi trochę paradoksalnie, w końcu nie ma większej nieokreśloności niż ta właściwa marcowym wyjazdom na tor. Nic na razie nie wiadomo o formie zawodników, wszyscy testują sprzęt i jednego dnia zaliczają komplet, a drugiego – nieomal komplet zer. Nie ma takich dominatorów jak przed dekadą, gdy od pierwszego testowego wyjazdu na tor było wiadomo, że Crump czy Pedersen pozamiatają ten sezon, a rywalizacja w Grand Prix może się potoczyć co najwyżej o srebrny medal. Teraz nawet Unia Leszno, której już w listopadzie niejeden ekspert wieszał na szyjach złote medale DMP 2019 i omal nie 2020, miała nie tak przekonujący triumf nad Falubazem (a że dzień później tenże Falubaz zlała na wyjeździe, to już tylko dowód na nieprzewidywalność żużla). Ale czy ten fakt was aż tak bardzo stresuje? Czyż nie bardziej nerwowo robi się, gdy już liga wystartuje, gdy zamiast piękna żużla jest pospieszne liczenie punktów, byle wystarczyło do mistrzostwa, play-offów, czołowej ósemki Grand Prix, czegokolwiek…? Wszyscy powtarzają, że marcowe wyniki to żadne wyniki, a sparingami nie ma co się kierować przy obstawianiu ligowych zmagań – więc nie musimy się denerwować. Możemy usiąść wygodnie (przed telewizorem/ekranem komputera) lub mniej wygodnie (na stadionowym krzesełku) i po prostu chłonąć żużel, jakby co sezon powtarzał się nasz pierwszy raz z tym sportem, kiedy jeszcze nie złapał nas w swoją sieć rachunek prawdopodobieństwa, speedwayowa matematyka nadziei i rozczarowań. Możemy oglądać żużel dla wyników, ale nie dla nich się w nim zakochaliśmy, prawda?
Zatem tego wam życzę na nowy sezon – żeby wasze małżeństwo z żużlem było bardziej z miłości, a mniej z wyrachowania. Żeby w pogoni za zwycięstwem faworytów, selfie z ulubieńcami i rzucaniem klątw na tych najmniej lubianych był czas, żeby na nowo zakochiwać się po prostu w tym dźwięku, zapachu i widoku. Żeby nawet te nie najbardziej widowiskowe biegi były piękne urodą żużlowego widowiska. A punkty, medale, awanse i tytuły – to przyjdzie. Do kogoś wcześniej, do kogoś później, ale przyjdzie obowiązkowo.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!