Bartosz Zmarzlik jest obecnie najlepszym polskim zawodnikiem w żużlowym światku. Mimo to, nie jest to jeszcze moment, by uważać go za największą gwiazdę na świecie.
Nie da się ukryć, że od początku swojej kariery, Bartosz Zmarzlik zbliża się do zdobycia miana najlepszego zawodnika na świecie. Wciąż jednak nieco mu brakuje, by móc mówić o sobie jak o prawdziwym mistrzu. Mimo to, w Polsce już dawno został on okrzyknięty drugim Tomaszem Gollobem. Czy słusznie?
23-letni zawodnik chyba nie miał w swojej karierze sezonu, z którego mógłby nie być zadowolony. Już od najmłodszych lat udawało mu się zdobywać bardzo ważne punkty, czy to w lidze, czy w zawodach indywidualnych, co pozwoliło mu wypracować obecną pozycję.
Teraz, po dobrych kilku latach w szerokiej światowej czołówce, wychowanek Stali Gorzów wszedł na poziom przez wielu nieosiągalny i nie można się z tym sprzeczać. Zmarzlik ponownie został najskuteczniejszym zawodnikiem PGE Ekstraligi, oraz jednym z najskuteczniejszych żużlowców w Elitserien. Tym samym, chyba każdy chciałby mieć w składzie młodego gorzowskiego wychowanka, który jest chyba najpewniejszym zawodnikiem na świecie.
W ostatnim roku podobnie było także w cyklu Speedway Grand Prix. Polak zdołał zakończyć rywalizację na drugim miejscu, tracąc niezwykle niewiele do mistrza świata, Taia Woffindena. Niestety, przez nieco słabszy początek, Zmarzlik nie dał rady zdobyć tytułu. Tutaj jednak czas poruszyć najważniejszą kwestię.
Choć wychowanek Stali Gorzów jest zawodnikiem najwyższej klasy, nie możemy jeszcze uważać go za wielkiego mistrza, wbrew temu, co robią kibice. Istnieje bowiem bardzo cienka granica między czempionem, a znakomitym ligowym wyrobnikiem. Nazywa się ona "indywidualne tytuły".
Oczywiście nie da się ukryć, że dwa medale Indywidualnych Mistrzostw Świata to zdobycz, która w tak młodym wieku jest czymś wybitnym. W tym wszystkim należy jednak pamiętać, że nie można Zmarzlika już teraz traktować na równi z Gregiem Hancockiem czy Ivanem Maugerem. Aby to było możliwe, powinien odnieść kilka wielkich sukcesów. W tym momencie "cierpi" on bowiem na syndrom Gregora Schlierenzauera. Mimo wyśmienitych wyników w lidze, nie udaje mu się przenieść dominacji na arenę międzynarodową, co do tej pory nie pozwoliło mu powtórzyć sukcesu Jerzego Szczakiela czy Tomasza Golloba.
Zresztą, nie da się ukryć, że sam Bartosz ma świadomość, że wciąż wiele przed nim. To pozwala wierzyć, że już niedługo sytuacja się zmieni i będziemy mogli nazywać go pełnoprawnym mistrzem. Póki co jednak nie popadajmy w huraoptymizm i nie nazywajmy go bogiem speedwaya. Zawodników o podobnym potencjale było bowiem wielu. Niewielu za to kończyło tak, jak powinno.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!