To może być bardzo udany sezon dla Macieja Janowskiego. Dwa medale w rozgrywkach ligowych i jeden krążek w rywalizacji indywidualnej. Pierwsze osiągnięcie udało się zrealizować, trzeba odhaczyć jeszcze dwa finały.
Reprezentant Polski parafował na ten sezon dwa kontrakty – w PGE Ekstralidze oraz szwedzkiej Elitserien. Dodatkowo skupiał się na zawodach w barwach narodowych. Z orzełkiem na kombinezonie startował m.in. w Speedway of Nations, gdzie wraz z Patrykiem Dudkiem zdobyli brązowe medale. Takiego samego koloru krążek zawisł na jego szyi w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Przed nim jeszcze dwa finały.
Pierwszy we wtorek w szwedzkiej Elitserien. Po pierwszym meczu jego Dackarna Malilla musi odrabiać w Eskilstunie straty. Zaplanowany na przedwczoraj mecz został odwołany i przełożony na 2 października. Kilka dni później – 6 października będzie on na Motoarenie bronił z kolei trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej. Obecnie traci już zbyt wiele do Taia Woffindena (26 punktów) i Bartosza Zmarzlika (16 punktów), więc musi się skupić na obronie przed Fredrikiem Lindgrenem (tyle samo punktów) oraz Gregiem Hancockiem (5 oczek zaliczki).
W Toruniu już raz stał na podium – 3 października 2015 roku. Przegrał wówczas z Nickim Pedersenem oraz Jasonem Doylem. Przed tegorocznym finałem Indywidualnych Mistrzostw Świata nie myśli na razie o sytuacji punktowej, bowiem ma inny cel na najbliższe dni. – Na razie muszę wyleczyć nieco nogę i dalej będzie na pewno bardzo ciekawie – mówi Maciej Janowski.
W minioną niedzielę Janowski znacznie przyczynił się do tytułu drugiego wicemistrza Polski dla Betard Sparty Wrocław. Jego jedenaście punktów w tym trzy indywidualne zwycięstwa pozwoliły obronić zaliczkę z pierwszego spotkania. – Nie był to łatwy mecz. Na początku mieliśmy dosyć duże problemy z przełożeniem się do tego toru. Gdy byliśmy tutaj w rundzie zasadniczej „działały” zupełnie inne ustawienia. Troszkę na początku się gubiliśmy, na szczęście w porę się odnaleźliśmy na tyle, by wygrywać wyścigi – dodaje „Magic”.
Spotkanie na SGP Arenie lepiej rozpoczęło się dla przyjezdnych, którzy po pierwszej serii startów prowadzili dwoma punktami. W dalszej fazie meczu to ekipa Marka Cieślaka doszła do głosu i wrocławianie mogli zacząć obawiać się o końcowy rezultat. Ostatecznie duet Janowski – Woffinden w czternastym biegu dnia postawił kropkę nad „i”. – Drużyna z Częstochowy bardzo mocno napierała i w pewnym momencie czuliśmy już ich oddech na plecach, ale na szczęście udało nam się wyszarpać zwycięstwo – kończy 27-latek.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!