Chciałoby się, żeby ten wywiad mówił sam za siebie. Jednak tyle czasu zajęło wyciągnięcie z menedżera reprezentacji Rosji odpowiedzi na trudne niekiedy, a na pewno niejednoznaczne pytania, i tyle się zmieniło od czasu Speedway of Nations, również przez to, że nie zmieniło się nic, że w efekcie słowo wstępu wydaje się niezbędne.
Andrieja Aleksandrowicza Sawina, człowieka-orkiestrę rosyjskiego żużla, poznałam przed rokiem przy okazji World Games we Wrocławiu. Mieliśmy po prostu porozmawiać po niespodziewanym brązowym medalu Rosji w Drużynowym Pucharze Świata. Ale z Rosjanami nie da się tak po prostu porozmawiać, uśmiechniesz się do nich i już jesteś w gronie przyjaciół – więc skończyło się na wywiadzie-rzece, masie opowieści off the record i znajomości owocującej ploteczkami zza kulis rosyjskiego żużla.
Słowa na papierze nijak nie oddają tego, jaką postacią jest Andriej Sawin. Skromny facet, który od lat ciągnie wózek pod nazwą rosyjski żużel, sędziuje, broni interesów Rosji w FIM Europe, opiekuje się reprezentacją seniorską i juniorską. A wszystko to za półdarmo, bo takie są realia. I mimo tego, jak bardzo jest zajęty, zawsze znajdzie chwilę na rozmowę, komentarz, a na rosyjskim forum żużlowym udziela się nie tylko w „swoim” temacie – często dyskutuje z użytkownikami o bieżących wydarzeniach, żartuje, odkrywa małe sekreciki wielkiego sportu.
Po roku od World Games i tamtego wywiadu, tuż po półprzytomnych gratulacjach i zachwytach nad nową kartą w historii speedwaya – pierwszym triumfem Rosji w drużynowych zawodach rangi mistrzowskiej – padło hasło: „to co, porozmawiamy jeszcze raz?”. I tak przez kolejne dwa miesiące rozmawialiśmy: o tym, co się przez ostatni rok zmieniło, czym World Games różni się od Speedway of Nations (poza wynikiem) i co dalej z tym rossijskim spidwiejem.
Efekty poniżej.
– Na początek wróćmy do tego, co się działo w czerwcu. Przede wszystkim – jakie to uczucie: pisać historię żużla?
– Wspaniałe. Niespodziewane. Z początku sam nie rozumiałem, co się właściwie dzieje. Euforia. A teraz wszystko się jakoś ułożyło, uspokoiło i po prostu idziemy przed siebie.
– Według jakiego klucza dobierał Pan zawodników do kadry na Speedway of Nations?
– Cóż, nie mieliśmy takiego wielkiego wyboru jak reprezentacja Polski. W ostatnich latach w Rosji jest trzech zawodników klasy „ekstra”: Emil Sajfutdinow oraz Grigorij i Artiom Łagutowie. Cała reszta to porządni zawodnicy, na których można polegać, lecz na dzień dzisiejszy nie należą do światowego topu. W związku z dyskwalifikacją Grigorija wybór był taki, że wcale go nie było (śmiech).
Należy jednak zwrócić uwagę na pewien niuans: Emil, niestety, przez ostatnie lata nie jeździł w lidze rosyjskiej ani w finałach Indywidualnych Mistrzostw Rosji. Artiom natomiast w finale IMR w 2017 roku zajął dopiero trzecie miejsce, ustępując miejsca Andriejowi Kudriaszowowi i Renatowi Gafurowowi. Dla Kudriaszowa to był drugi indywidualny triumf. Bardzo trudno rezygnować z powołania na imprezę mistrzowską aktualnego Mistrza Rosji. Tym bardziej, że Andriej nigdy mnie nie zawiódł, zawsze na pierwsze wezwanie był gotów do jazdy dla reprezentacji. Doskonale pojmowałem jednak, że poziom jazdy i zaplecza technicznego, a także doświadczenie w imprezach takiej rangi przemawiają za Artiomem. W dodatku Andriej na początku sezonu odniósł kontuzję, w polskiej lidze praktycznie nie jeździł i jego gotowość do startu w SoN również stała pod znakiem zapytania. Dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję.
Z kolei Emil był pewniakiem. To wieloletni lider i kapitan drużyny, nic nie trzeba dodawać.
– Wasza strategia była pewnie najmniej zagadkową strategią w historii żużla, ale czytelnicy chętnie dowiedzą się, jak Pan to sobie w głowie układał. Jakie zadania przydzielił Pan zawodnikom?
– Nie ukrywam, niepokoiło mnie to, że Artiom nie zawsze walczy, jeśli nie wyjdzie dobrze spod taśmy. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że w tej kwestii widać u niego wyraźny postęp, zaczął atakować na całej szerokości toru nawet z dalekich pozycji.
Mając taki skład, nie musiałem się zbytnio zastanawiać nad taktyką. Była jasna od początku do końca SoN, zwłaszcza we Wrocławiu. Artiom miał za zadanie wygrywanie startów i jazdę do przodu, żeby w każdym biegu walczyć o zwycięstwo i nie oglądać się za siebie. Dlatego zawsze startował z bardziej korzystnego wewnętrznego pola. Z kolei Emil dostał trudniejsze i bardziej odpowiedzialne zadanie. Jest bardziej doświadczonym i wszechstronnym zawodnikiem, więc miał zapewniać drużynowe zwycięstwo w wyścigach. Miał dosłownie wyrywać przeciwnikom 1-2 punkty w każdym biegu.
Ta taktyka zadziałała, zwłaszcza w finale finałów, kiedy walczyliśmy z Wielką Brytanią. Jestem niezmiernie wdzięczny chłopakom za to, jak poradzili sobie ze swoimi zadaniami.
U nas w Rosji jest takie powiedzenie, że żeby jeden mógł zagrać solo na fortepianie, to drugi musi ten fortepian przytaszczyć. Można powiedzieć, że u nas grał Artiom, a fortepian niósł Emil, dzięki czemu razem osiągnęli ten niesamowity sukces, na który w stu procentach zasłużyli.
– A propos zasługiwania. Kiedy rozmawialiśmy rok temu, dość ostro wypowiedział się Pan o podejściu Artiom Łaguty do występów z dwugłowym orłem na piersi. Że tak zacytuję: „Nikt nie będzie Artioma prosić na kolanach, żeby jeździł w reprezentacji, co więcej – dopóki on sam nie zmieni swojego nastawienia, dopóki sam nie zechce się ścigać w zawodach reprezentacyjnych, nie będę go brać pod uwagę przy ustalaniu składu”. A potem Artiom Łaguta pojawił się na Mistrzostwach Europy Par i w tym roku na SoN. Co się zatem zmieniło?
– Częściowo odpowiedziałem już na to pytanie, przynajmniej w kwestii stricte sportowej. Poziom występów Artioma, jakość jego jazdy, wola walki i zdolność dochodzenia do dobrych wyników nawet po przegranym starcie znacząco się poprawiły. To jedna sprawa. Ale poza tym zdaje mi się, że Artiom dorósł, a może po prostu lepiej się teraz dogadujemy. Mnie samemu jako menedżerowi drużyny też jest przykro, że nie jestem w stanie zapewnić zawodnikom odpowiednich warunków, finansowego wsparcia przy przygotowaniu sprzętu, logistyce i innych aspektach występów w barwach narodowych. Jedynym rokiem, gdy reprezentacja otrzymała pełne wsparcie, a dzięki wysiłkom Rosyjskiej Federacji Motocyklowej zostały pokryte niemal wszystkie koszty uczestnictwa w DPŚ, był ów pamiętny „brązowy” rok 2017. Niestety z różnych przyczyn w 2018 nie doczekaliśmy się kontynuacji tej miłej tendencji [nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, że Rosyjska Federacja Motocyklowa brak finansowego wsparcia dla żużla w tym roku wytłumaczyła faktem, iż cała przyznana z Ministerstwa Sportu kwota została przeznaczona na… organizację rundy Mistrzostw Świata w motocrossie – dop. JKR].
Ale przecież pieniądze to nie wszystko. Jest jeszcze kraj, który dał ci start w sporcie, który na samym początku drogi dał ci naukę, treningi, sprzęt. Dzięki któremu mogłeś rozpocząć wędrówkę do tego, kim jesteś dzisiaj. Kiedy dzisiejsi topowi rosyjscy żużlowcy mieli 13-15 lat, ani oni, ani ich rodzice nie musieli płacić za treningi na torze, za przygotowanie toru i sprzętu, za części czy paliwo. Wszystkie te wydatki pokrywały kluby. Tak wygląda dziś życie w Rosji. Komuś bardziej pomogą rodzice i krewni, komuś mniej, jednak najwięcej pomagają kluby, przynajmniej dopóki zawodnik nie dorasta i nie staje się samodzielnym, pożądanym za granicą żużlowcem. Oczywiście, kiedy już zawodnik stanie się odpowiednio silnym, popularnym, zarabia pieniądze i czegoś się dorabia, trudno mu zmusić siebie do wydawania własnych pieniędzy na przygotowanie sprzętu i wyjazdy na zawody z reprezentacją. Na tym polega problem i nie każdy umie znaleźć sposób na jego rozwiązanie. Chociaż naturalnie nie możemy zapomnieć, że i w DPŚ, i SoN nagrody są odpowiednio wysokie.
Mówiąc w skrócie: gospodarność zawsze będzie w modzie! Możliwe, że na tym polegała zasadnicza różnica zdań między mną a Artiomem w ostatnich latach. Cieszę się, że mogę o niej mówić w czasie przeszłym. Każdy z nas wyciągnął z tych sytuacji wnioski i wspólnie doszliśmy do historycznego Triumfu. Jestem pełen podziwu dla pracowitości i talentu Artioma, sądzę, że mamy normalne relacje zawodowe, traktujemy się poważnie, ale i ze zrozumieniem. Daj Boże, żeby tak zostało.
– Tego życzę. To skoro już omówiliśmy te skomplikowane kwestie taktyczno-etyczne, pytanie na rozluźnienie: kiedy Pan uwierzył, że złoto Speedway of Nations jest w waszym zasięgu?
– Chyba wtedy, kiedy drugiego dnia wrocławskiego finału z barażu został wykluczony Patryk Dudek. Chociaż oczywiście pewną nadzieję miałem już po pierwszym dniu finału. Siły naszych zespołów były wyrównane, a szanse w barażu wynosiły 50/50. Nie wydaje mi się, żeby Marek Cieślak nie zgodził się z tą tezą. Obaj zresztą rozumieliśmy, że zwycięzca barażu w związku z bardziej od Brytyjczyków wyrównanym składem i kształtem regulaminu będzie mieć pewien handicap w finale finałów.
A wtedy dotarło do mnie, że wszystko jest w naszych rękach. Wystarczy nie popełnić błędu.
Rozmawiała: Joanna Krystyna Radosz. Druga część rozmowy z Andriejem Sawinem w środę.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!