Niebawem minie dokładnie 30 lat od feralnych derbów Pomorza na stadionie bydgoskiej Polonii. To właśnie wtedy 26 czerwca 1994 roku poważnych kontuzji doznali dwaj zawodnicy Apatora. Mowa o Sławku Derdzińskim i Perze Jonssonie. Polski zawodnik wrócił do normalnego życia. Niestety ten wypadek sprawił, że Szwed do dnia dzisiejszego porusza się na wózku inwalidzkim.
Jonsson nie chciał jechać w tym meczu
Minęło 30 lat a on wciąż jest numerem jeden jeśli chodzi o obcokrajowców. Młodsi kibice może tego nie wiedzą ale Per tak naprawdę nie chciał jechać w tym meczu.
– Właściwie to nie chciałem wtedy startować w tamtych zawodach, które tak drastycznie zmieniły moje życie. I nie chodzi o to, że miałem jakieś przeczucie, że coś mi się może wtedy stać. Byłem po prostu bardzo zmęczony ciągłymi wyjazdami i chciałem zostać w domu, żeby obchodzić Noc Świętojańską z Marią (żona Pera) i chłopcami. Pogoda była kiepska więc odwlekałem ten wyjazd tak długo jak się tylko dało. Zastanawiałem się nawet z Terje, moim kuzynem i zarazem mechanikiem, czy w ogóle powinniśmy jechać do Polski. Wiedzieliśmy jednak, że to będą trudne zawody.
– Nasz mikrobus marki Nissan był w naprawie. Drugi, marki Fiat, też nie nadawał się do użytku. Prom odchodził o 22.10. Mogliśmy też jeszcze zdążyć na prom nocny o 1 w nocy. Zdecydowaliśmy, że popłyniemy w końcu tym późniejszym. Mieliśmy do pokonania kawał drogi. Z Upplands Vasby do Trelleborga jest około 650 km. Potem trzeba było jeszcze dojechać polskimi drogami 300 km do Bydgoszczy. Tuż przed Jonkoping niedaleko jeziora Vattern zaczęło coś stukać w silniku i nasz samochód dostał wibracji. Kupiliśmy na stacji olej i go dolałem. Na promie stwierdziliśmy, że jednak dobrze się stało, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd. Uzupełniliśmy poziom oleju w silniku, a o trzeciej w nocy, gdy prom przybił do nabrzeża, zrobiliśmy to jeszcze raz. Na zawody, które miały się zacząć o 15, zdążyliśmy na czas i bez żadnych problemów technicznych z samochodem. Teraz żałuję, że się nie popsuł i że nie spóźniliśmy się na start – wspomina w swojej biografii mistrz świata z 1990 roku.
Pechowy dzień
Mecze derbowe zawsze niosą ze sobą duży ciężar. Mecz w Bydgoszczy w 1994 roku obfitował w wiele upadków. Bardzo poważny wypadek miał kolejny uczeń Pera Sławomir Derdziński.
– Sławek przy prędkości 80km/ h wpadł na ogrodzenie jadąc obok trzech innych zawodników. Myślałem, że się zabił i powiedziałem o tym nawet Terjemu. Wypadłem z boksu, żeby zobaczyć co się stało ze Sławkiem, który nadal leżał nieruchomo na torze. Rzadko płaczę ale tym razem nie mogłem powstrzymać łez. Krzyknąłem, że mam to wszystko w dupie. Stalowy drut prawie że odciął Sławkowi głowę – opisuje sytuację w książce „Wspomnienia z żużlowych torów” Szwed.
Upadek z perspektywy Pera
Młodszym kibicom przypomnę, że w sezonie 1994 Szwed był w znakomitej wręcz życiowej formie. Przez wszystkim fachowców był uznawany za kandydata numer jeden do kolejnego tytułu mistrza świata. Wygrywał wszędzie i w każdym kraju. Owe feralne derby zaczął również fantastycznie. W trzech swoich startach miał komplet 9 punktów i na rozkładzie miejscowych idoli z braćmi Gollobami na czele. No i przyszedł bieg 12 i 4 start Pera.
– Przyszła kolej na mój czwarty start. Zdążyłem się już jakoś pozbierać, wiec kiedy podjechałem pod taśmę, czułem się normalnie. Startowałem z czwartego pola i znowu miałem dobry start. Zawodnik gospodarzy, który jechał obok mnie, przez chwile jechał równo ze mną, ale w pewnym momencie wyniosło go w moją stronę tak bardzo, że zabrakło miejsca między nim a ogrodzeniem. Próbowałem się oczywiście wysforować do przodu przed niego, ale zabrakło mi dosłownie pół koła. Tor był zbyt śliski, żeby można było zredukować gaz i szybko zmniejszyć prędkość. Przeciwnie, nadawał motocyklom jeszcze większej prędkości.
– Poczułem uderzenie od tyłu i motocykl uderzył prosto w ogrodzenie. Ja też na nie wpadłem, potem wpadł na mnie mój motocykl, a przez moje ciało przeszła gorąca fala i poczułem mrowienie w palcach. Nie mogłem się poruszyć. Próbowałem wykonać jakiś ruch nogami i rękami, żeby sprawdzić czy jestem cały, ale bez rezultatu. Dobrze, że już po wszystkim, zdążyłem pomyśleć zanim podano mi środki uśmierzające ból, choć i tak nie miałem czucia w kończynach. Z boksu przybiegł do mnie Terje wiec mu powiedziałem, że nic nie czuję, a potem straciłem przytomność. Terje oraz Jacek Gajewski pojechali ze mną karetką do szpitala, ale wtedy o tym nie wiedziałem, bo byłem nieprzytomny. Przytomność odzyskałem w szpitalu. Zobaczyłem, że obok stoi Terje i lekarz, który coś krzyczał nad moja głową. Miałem złamany kręgosłup. Czwarty i piąty krąg były zmiażdżone. Jeśli kiedykolwiek miałem chodzić w ciągu dwóch – trzech godzin musiałem poddać się operacji – tak swój wypadek opisuje Per Jonsson.
Wszystkim kibicom gorąco polecam biografię Pera Jonssona. Tam jest wszystko opisane ze szczegółami. Jak to Per przeszedł operację i cała procedura jego transportu potem do Szwecji i zaczynanie walki z czasem o powrót do zdrowia, który niestety nie nastąpił. Tu skupiłem się tylko na szczątkowym opisie tego wszystkiego, żeby przybliżyć kibicom zwłaszcza młodym jak ten feralny mecz wyglądał.
Toruńska legenda
Per Jonsson wielokrotnie w wywiadach ze mną mówił, że żył razem z zespołem. Przyjeżdżał zawsze do Torunia dzień wcześniej i ten czas poświęcał na treningi z kolegami. Oto jak takie treningi wspomina Tomek Bajerski obecnie szkoleniowiec Polonii Bydgoszcz a w roku 1994 kolega Pera z zespołu.
– Per zawsze w Toruniu będzie legendą to nie ulega wątpliwości. Mi na tych treningach też poświęcał mnóstwo czasu. To on mnie uczył i pokazywał jak startować. A pamiętamy, że on właśnie słynął ze startów. Przez 3 dni miałem z nim 6 treningów. Treningi były od 9 rano aż do wieczora. Poświęcał mi i innym kolegom czas. Skupialiśmy się głównie na startach, ale Per pomagał mi w każdej dziedzinie. Zawsze mogłem na niego liczyć i zawsze jak miał chwilę to pomocy nie odmówił. Będę wspominał go bardzo ciepło, bo na pewno miał jakiś wpływ na moją karierę – wspomina Tomasz Bajerski.
Przyjaźń na całe życie
Od samego początku pobytu w Toruniu jedną z osób, która była blisko Pera Jonssona był Jacek Gajewski. Panowie złapali wspólne fale i zostali przyjaciółmi. Zresztą ta przyjaźń przetrwała do dzisiaj i trwa 30 lat. Z reguły to Jacek Gajewski leci w odwiedziny do Pera do Szwecji. Pan Jacek był również z Perem w szpitalu zaraz po wypadku. Oto jak on wspomina wydarzenia z Bydgoszczy sprzed 30 lat.
– Trudno uwierzyć, że to mija już 30 lat. Przez te lata wiele spraw i detali się zapisało. Człowiek nie wierzy, że sam żużel i życie wokół niego tak się zmieniło. Ten wypadek pamiętam dokładnie i sam ten dzień dość mocno wrył się w moją pamięć. Czasami człowiek nie pamięta rzeczy, które wydarzyły się całkiem niedawno, a to wydarzenie mocno mną wstrząsnęło i zawsze będę je pamiętał – wspomina Jacek Gajewski.
Ja i zapewne wielu ludzi zastanawiało się i dalej zastanawia czy gdyby w tamtym czasie były dmuchane bandy to czy Per by wyszedł z tego wypadku bez szwanku.
– Bardzo trudne pytanie. Teraz możemy już tylko gdybać. Na pewno Per miałby większe szanse na to, żeby skutki tego wypadku były dużo mniejsze. Wtedy konstrukcja band to była siatka i metalowe słupki. To nie dawało zawodnikom odpowiedniego zabezpieczenia na wypadki takie, jak Pera. Uważam, że miałby przy bandzie dmuchanej duże szanse, no ale tego się już nigdy nie dowiemy – mówi nam były manager toruńskiego Apatora.
Co słychać u Jonssona?
Obecnie szwedzki zawodnik czuje się dobrze. Problemy zdrowotne ma już za sobą i szykuje się do ponownych odwiedzin w Toruniu.
– Na chwilę obecną czuję się dobrze. Miał ogromne problemy zdrowotne w ubiegłym roku. To troszkę go wyeliminowało z jego codziennego, przecież trudnego życia. Niedawno byłem u niego w odwiedzinach i na chwilę obecną czuję się dobrze. Mam nadzieję, że dojdzie też do skutku jego wizyta kolejna już w Toruniu. Tu zdradziłem już kibicom jego przyjazd. Per ma pojawić się w Toruniu jesienią i być obecny na toruńskiej rundzie GP.
– Od wypadku mija 30 lat, a Per ma w Toruniu wciąż wiernych kibiców z czego ja się bardzo cieszę, bo to dla niego samego jest bardzo budujące. Kolejną gratką dla wszystkich będzie myślę projekt, który robimy z przyjaciółmi z One Sport. Po tej naszej ostatniej wizycie u Pera mamy mnóstwo materiałów. Planowany jest film dokumentalny o Perze. Więcej na razie nie powiem. Chcemy to zrealizować wszystko do czasu jego przyjazdu do Polski. A podczas jego pobytu miałaby miejsce premiera tego filmu – kończy Jacek Gajewski.
Także myślę, że film o legendzie Apatora to będzie strzał w 10 i ja z chęcią go obejrzę. Czekam z niecierpliwością na GP i być może będzie okazja znowu z Perem się spotkać. Póki co, życzę Perowi w imieniu swoim i wszystkich kibiców Apatora dużo zdrowia bo to jest dla niego najważniejsze.
Do zobaczenia w Toruniu mistrzu!
Za statystyki dziękuję Andrzejowi „Kowalowi” Kowalskiemu właścicielowi toruńskiej strony speedway.hg.pl
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!