Po ostatnim moim materiale z panem Markiem Kraskiewiczem, dostałem sporo wiadomości. Pisali zarówno młodsi jak i starsi kibice. Pytanie w zasadzie padało jedno, żebym zrobił z panem Markiem obszerny materiał, jak to było w kadrze za jego czasów. Taki materiał już jednak robiłem jakieś chyba 5 lat temu, jeszcze dla Tygodnika Żużlowego. Otrzymałem zgodę od redaktora naczelnego Tygodnika, pana Adama Zająca na wykorzystanie fragmentów tamtych materiałów za co mu dziękuję. Dzisiaj przytoczę tylko kilka najciekawszych moim zdaniem „kąsków” z tamtej rozmowy.
Kiedyś na balu Tygodnika Żużlowego rozmawiałem z trenerem Markiem Cieślakiem właśnie o starych czasach w kadrze. Mówił, że podczas pobytu w RPA chodził z odbezpieczoną bronią. Czy tak było? Oto co powiedział pan Marek Kraskiewicz:
– Marek specjalnie dla mediów lubi pewne rzeczy podkoloryzować (śmiech). Pobyt reprezentacji był akurat wtedy, gdy w tym kraju dokonywały się bardzo duże zmiany. Czarni mieszkańcy wprowadzali się do dzielnic, gdzie kiedyś mieszkali biali. Powstawały różne ciemne biznesy. Podczas naszego drugiego pobytu, było widać, że przestępczość w tym kraju kwitnie. Po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że Polak, który nas gościł, został zabity na stacji benzynowej na tle rabunkowym. Te opowieści Marka prawdziwe są w takim sensie, że istniało tam naprawdę dla nas poważne niebezpieczeństwo. My mieszkaliśmy w samym centrum Johannesburga. Jak wyszliśmy na miasto to byliśmy jedyni biali. Wszyscy patrzyli na nas jak na idiotów (śmiech). Ale nikt nas nie tknął. Albo uznali, że nic nie mamy albo, że jesteśmy jakimiś ważnymi ludźmi – wspomina Marek Kraskiewicz.
Profesjonalizacja
Dzisiaj zawodnicy mają profesjonalne teamy, z którymi podróżują po całym świecie. Oczywiście równie komfortowymi busami. Kiedyś na zawody jeździło się naszym słynnym maluchem. Taka przygoda spotkała właśnie pana Marka:
– No tak, miałem takiego malucha. Z tym moim maluchem to też już właściwie są legendy. Pierwszy przypadek to był ze Śp. Edziem Jancarzem. Jechał on wtedy na eliminacje Mistrzostw Świata do Jugosławii. Rozbił swojego mercedesa tuż pod Warszawą. Przyjechał wtedy do PZM i trzeba było mu coś zastępczego na gwałt zorganizować. Możliwości były skromne. Mój maluch stał na dole pod biurem. Poszliśmy na dół, wyciągnęliśmy tylne siedzenia i pojechał tym maluchem na zawody. Wszystko się udało i wrócił szczęśliwie. Drugi przypadek był z Ryszardem Franczyszynem. Jechaliśmy na Puchar Pokoju i Przyjaźni do Kijowa. Maluch zdał i tym razem egzamin i nigdy nie zawiódł – mówi były kierownik reprezentacji Polski.
Starty w reprezentacji były zaszczytem
Kiedyś jazda w reprezentacji była zaszczytem. Poza tym, jazda w takich turniejach jak chociażby Kryterium Asów, była nobilitacją i ustalana była w ten sposób hierarchia zawodnicza. Dzisiaj zawodnicy patrzą krzywo na takie turnieje. Jak to było kiedyś:
– Nie chciałbym tych dzisiejszych reprezentantów oceniać, bo to są zbyt poważne sprawy, żeby to opisać w kilku zdaniach. Musiałbym użyć kilku mocnych słów, a może to być niesprawiedliwe i krzywdzące. Poprzednio było inaczej z kilku względów. Reprezentacja, oprócz całego splendoru związanego z reprezentowaniem kraju, wiązała się też z wyjazdami zagranicznymi. Zawodnicy mieli możliwość poznania świata poprzez zawody, które odbywały się na różnych kontynentach. W ten sposób poznawało się różne osoby i wyrabiało sobie kontakty. Z każdego wyjazdu można było przywieźć do Polski jakieś części do motocykli. A dla dzisiejszych zawodników przecież nie ma żadnych granic. Jadą do Szwecji czy Anglii na normalne zawody ligowe i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dzisiaj pieniądze niszczą ludzi. I nie mam na myśli tylko żużlowców, ale wszystkie dziedziny naszego życia. Jest niewielu ludzi (w tym też zawodników), którzy mając duże pieniądze, potrafią zostać przy tym normalnymi ludźmi. Jestem zdegustowany szczególnie juniorami, którzy jeszcze nic nie osiągnęli, a stawiają klubom gwiazdorskie warunki finansowe. To wszystko idzie w złym kierunku. Na sukces trzeba zapracować ciężką pracą. Takie jest moje zdanie. Dzisiaj niektórzy zawodnicy mają dużo pieniędzy i mają swoje kaprysy albo po prostu im się nie chce, bo po co, skoro w klubie mają takie stawki jakie mają. Ale to działa tylko na krótką metę.
Nikt nie kwestionował warunków
Zarówno w tamtych czasach jak i w dzisiejszych byli różni zawodnicy. Jedni byli liderami całe lata, inni stanowili drugą linię. Czy można jakoś porównać starych liderów do tych aktualnych?
– Uważam, że zawodnicy z tamtej epoki byli o niebo lepiej wyszkoleni technicznie od wielu dzisiejszych. Tory były inne. Chodzi mi przede wszystkim o ich przygotowanie. Tory były bardzo przyczepne, o różnej nawierzchni i geometrii. To wymagało już od zawodnika sporych umiejętności i wiedzy. Przez takie tory z kolei zawodnicy te umiejętności non stop podnosili. Mecze odbywały się przy dużych ulewach czy nawet śnieżycach. Nikt nie dyskutował. Teraz spadnie kilka kropel deszczu i już są narady czy jechać, bo zawodnicy kręcą nosem. Ale wynika to dużej mierze z braku doświadczenia. Śmieję się, że jestem szczęściarzem, że w porę skończyłem z żużlem, bo dzisiaj to chyba bym skończył w kryminale. Jakby dzisiaj przygotować tory jakie były w latach 80-tych to mielibyśmy dużo problemów. Dzisiaj ma być twardo, równo i gładko. Brak słów na porównanie tych warunków – kończy Marek Kraskiewicz.
To tylko kilka krótkich fragmentów rozmowy z byłym kierownikiem reprezentacji Polski. Pan Marek to kopalnia wiedzy i warto z niej korzystać. Ja na pewno jeszcze nie raz z tej wiedzy skorzystam.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!