Cykl Grand Prix wkracza w decydującą fazę. W sobotę będziemy świadkami turnieju na gorzowskim „Jancarzu”. Z tej okazji porozmawialiśmy z Marcinem Kuźbickim, który wypowiedział się w kontekście swoich przewidywań na nadchodzące zawody, a także wielu innych kwestii związanych z nowym promotorem Speedway Grand Prix. Zapraszamy do lektury!
– Sebastian Senderowski (speedwaynews.pl): Najbliższa runda Speedway Grand Prix odbędzie się w Gorzowie. Podczas spotkania ligowego brawa wymieszane były z gwizdami. Czy w sobotni wieczór powitanie zostanie głośnym aplauzem, co doprowadzi go do trzeciego triumfu w Grand Prix na tym obiekcie?
– Marcin Kuźbicki (Eleven Sports, Eurosport): Jestem przekonany, że zostanie powitany głośnymi brawami. O ile na lidze były delikatne gwizdy, to na Grand Prix nie będzie samych kibiców Gorzowa, tylko zjadą się fani z całej Polski – tacy, którzy kibicują Bartkowi niezależnie od preferencji klubowych. Bartek jest najlepszym żużlowcem świata od paru lat i w tym sezonie tylko to udowadnia. Pod kątem emocji w cyklu Speedway Grand Prix, to aż szkoda, że te pierwsze cztery turnieje pokazały, że w toku całego sezonu nie bardzo ma z kim przegrać. Żaden inny zawodnik nie pokazuje takiej regularności jak on. Kiedy Bartkowi nie wychodzi turniej, to jest czwarty albo piąty. Jeśli nie wychodzi komuś innemu, to nie ma go w półfinale. To jest ta główna różnica. Przed turniejem w Gorzowie oczywiście należy wypatrywać w nim głównego faworyta, ale nie murowanego. Ostatnie lata pokazują, że z Bartkiem i Gorzowem nie jest tak, jak z Tomaszem Gollobem i Bydgoszczą 20 lat temu, kiedy można było w ciemno założyć, że tam wygra. Biorąc pod uwagę liczbę triumfów Bartka, to procentowo w Gorzowie nie wygląda to aż tak super, ale prawdopodobnie to kwestia przypadku. Nie będzie żadnym zdziwieniem, jeśli w sobotę jego bilans się poprawi. Mało tego, biorąc pod uwagę jego ostatnią dyspozycję i to, że chyba udało mu się przezwyciężyć drobne problemy z początku sezonu, to jest to bardzo prawdopodobne.
OGLĄDAJ SPEEDWAY GRAND PRIX POLSKI W EUROSPORT EXTRA W PLAYER.PL
– Zostańmy jeszcze na chwilę przy Bartku. Aktualnie 28-latek jest na autostradzie do czwartego złotego medalu w indywidualnych mistrzostwach świata. Czy coś, oprócz kontuzji, może stanąć na przeszkodzie Zmarzlikowi do zrównania się z Gregiem Hancockiem, Hansem Nielsen i Barry Briggsem w klasyfikacji złotych medali?
– Nie. Bartka przed czwartym złotym medalem może powstrzymać tylko kontuzja. Nikt nie gwarantuje tak wysokiego poziomu w każdej rundzie. Jeśli bralibyśmy pod uwagę tylko fazę zasadniczą, to godnym rywalem Zmarzlika byłby Dan Bewley. Brytyjczyk jednak ma ogromne problemy w półfinałach i nie udało mu się ani razu awansować dalej. Jego jazda optycznie wygląda tak dobrze jak Bartka, ale tylko w pierwszych dwudziestu biegach. Różnica jest taka, że Polak jest liderem z dużą przewagą, a Dan jest ósmy, ponieważ w najważniejszych wyścigach, za każdym razem, coś mu nie wychodzi. Dobry sezon ma też Jason Doyle, ale zawody w Pradze udowodniły, że też nie jest w stanie za każdym razem awansować do wielkiego finału. Po dwóch rundach wydawałoby się, że to może być głównym rywal Bartka, ale runda w Czechach te nadzieje ostudziła. Tak samo z Fredrikiem Lindgrenem, który na początku był bardzo skuteczny. Po Warszawie był nawet ze Zmarzlikiem współliderem, chociaż miał w tym trochę szczęścia. Dwie kolejne rundy brutalnie zweryfikowały jednak jego marzenia o złotym medalu.
– Na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej znajduje się aktualnie Jack Holder z dorobkiem 58 punktów. Ten wynik mógł być jeszcze lepszy, gdyby nie upadek Jasona Doyle’a w Warszawie podczas biegu finałowego. Wynik młodszego z braci Holder to największe zaskoczenie tegorocznej edycji SGP?
– Bezdyskusyjnie. To jest największa sensacja cyklu, w życiu bym nie powiedział, że Jack będzie wiceliderem po czterech rundach. Australijczyk przede wszystkim zachwyca regularnością. Nie jeździ przesadnie spektakularnie. Jego biegi nie będą nam zapadały w pamięć na lata, ale jak na zawodnika, który jest w stawce dopiero drugi rok, to jest mega powtarzalny. Jak przyznają ludzie z jego otoczenia, bardzo pomógł mu ubiegły sezon. Wtedy odbił się trochę od ściany, posmakował czym jest cykl Grand Prix, ale do zawodów podchodził z gorącą głową, przez co wynik nie odzwierciedlał jego możliwości. Teraz jeździ dużo spokojniej i przekłada się to na sukces. Wspomniałeś o Warszawie, a Holder miał też dużego pecha w Goričan. Wtedy Australijczyk zakończył zawody po fazie zasadniczej przez ranking FIM. Miał dokładnie taki sam bilans wszystkiego jak Fredrik Lindgren. Z racji, że był w nim niżej, to nie awansował do półfinału. Jack jest zdecydowanie jest największą pozytywną niespodzianką, ale nie wierzę, że w ciągu całego cyklu nie będzie w stanie Bartkowi zagrozić.
– Było o niespodziance „na plus”, to teraz „na minus”. Jedynym zawodnikiem, który nie awansował jeszcze do półfinałów w tym sezonie pozostaje Maciej Janowski. Czy dla popularnego „Magica” może to oznaczać przynajmniej roczną przerwę w startach o indywidualne mistrzostwo świata? Czy jednak zdoła jeszcze się podnieść i znaleźć się w najlepszej szóstce lub zasłużyć na stałą dziką kartę?
– Jeżeli “Magic” będzie prezentować się przez cały sezon jak dotychczas, to dzikiej karty raczej nie dostanie. Są sygnały od organizatorów, że zależy im na przewietrzeniu stawki. Na ten sezon mieliśmy tylko jedną zmianę i włodarze chcą, żeby kilka nowych twarzy w stawce się pojawiło. Problemem Maćka jest to, że z racji flagi, pod którą jeździ, ma kilku konkurentów, którzy mogą zagwarantować podobny poziom. Z prognozami jednak bym się jeszcze wstrzymał. Janowski jest na tyle klasowym zawodnikiem, że prędzej czy później dojdzie do ładu ze sprzętem i swoją psychiką. Myślę, że będzie lepiej. Ostatni mecz ligowy pokazał, że “Magic” nie zapomniał jak się jeździ i jeżeli trafi z ustawieniami, to potrafi “czarować” jak w ubiegłych latach. Dobrze się składa z jego perspektywy, że po tak znakomitym spotkaniu w PGE Ekstralidze już za tydzień pojawi się na stadionie im. Edwarda Jancarza podczas rundy Grand Prix.
– W Gorzowie, jako dzika karta, wystąpi Szymon Woźniak. Zeszłoroczne zawody zawodnik Stali ukończył na 14 miejscu. W tym sezonie 30-latek ma szansę na poprawę tego wyniku? A może pokusi się na awans do półfinału?
– Oczywiście, że jest w stanie wjechać do półfinału. Biorąc pod uwagę tegoroczną formę Szymka i miejsce rozgrywania turnieju, to sam zawodnik powinien sobie postawić taki cel. Owszem, rok temu mu nie poszło. Wtedy jednak tor, przez obfite opady deszczu, nie przypominał tego, z czym Szymon miał do czynienia na co dzień. Myślę, że okaże się najlepszą turniejową dziką kartą w tym roku, chociaż to akurat o niczym nie świadczy, bo poprzeczka wisi szokująco nisko. Dla Szymona bardzo ważny będzie początek zawodów. Jeżeli pójdzie mu dobrze w kwalifikacjach, to wybierze sobie optymalny numer. Będzie miał korzystne pole startowe w pierwszym wyścigu i od razu z innym nastawieniem będzie pochodził do następnych startów. Oczywiście będzie czuł presję, ale może trochę mu puści. Jeżeli natomiast rozpocznie od ostatniego miejsca, to może być różnie. Ja jednak mimo wszystko widzę Szymona w półfinale. Niekoniecznie wyżej, ponieważ to chyba jeszcze nie te progi, ale top 8 na jego domowym torze powinno być.
– Przejdźmy teraz do sposobu przeprowadzania kwalifikacji. Aktualnie polega on na tym, że zawodnicy wybierają pola startowe na podstawie czasów pojedynczego okrążenia, które porządkują klasyfikację od najszybszego do najwolniejszego. W motorsporcie to powszechnie stosowana metoda. W żużlu dochodzi jednak aspekt dynamicznie zmieniających się warunków torowych. Powoduje to, że zawodnicy nie mają równych szans. Ponadto ten system nie jest zbyt atrakcyjny dla widzów. Może warto spróbować czegoś innego? Na przykład pojedynków jeden na jeden, na dystansie dwóch okrążeń, z których zwycięzca przechodzi dalej.
– Oczywiście zgadzam się, że nie jest to najbardziej emocjonujący format i dałoby się z kwalifikacji wycisnąć więcej. Mimo to uważam, że negatywne opinie są nieco przesadzone. Kwalifikacje zastąpiły treningi, które nie wnosiły kompletnie nic. Z kwalifikacji, jakkolwiek mało efektownych, przynajmniej coś wynika. Ale zgadzam się, że można pomyśleć o uatrakcyjnieniu tego formatu. Wiem, że takie plany grupa Discovery ma. Niekoniecznie w takim formacie, jaki Ty zaproponowałeś, chociaż ten byłby ciekawy – mimo, że nie do końca wymierny, ale obecna czasówka też często nie przekłada się na wyniki w turnieju.
– Jedyną zmianą względem zeszłego sezonu w kalendarzu Grand Prix jest Ryga. Stolica Łotwy zastąpiła Wrocław, który… dostał Drużynowy Puchar Świata. Co sądzisz o nowym miejscu na mapie mistrzostw świata?
– Dobrze, że jest jakakolwiek zmiana, chociaż, oczywiście, rozumiem głosy, że nowych lokalizacji powinno być więcej. To jest największy zarzut do grupy Discovery jako promotora. W momencie przejmowania przez nich praw do Grand Prix niektórzy mieli nadzieję, że z miejsca nastanie rewolucja i pojawi się mnóstwo nowych lokalizacji – Stany Zjednoczone, Francja, Australia, Azja. To wszystko jednak nie jest takie proste, jak się wydaje. Ja też bardzo chciałbym zobaczyć rundy w nowych ośrodkach, ale to wszystko musi się opłacać biznesowo. Myślę, że to się z czasem uda i pojawią się nowe lokalizacje, ale nie tak szybko, jak ludzie by chcieli. Decyduje o tym szereg warunków. Oprócz chęci po stronie organizatora, trzeba spełnić m.in. wymagania infrastrukturalne. No i zainteresować lokalną społęczność. Ludzie z Discovery doskonale wiedzą, że cykl potrzebuje świeżości. Pracują nad tym i pozostaje trzymać kciuki, żeby ich starania przełożyły się na efekty. Ryga, umówmy się, jest ciekawa, ale jako nowa lokalizacja nie rzuci światowego żużla na kolana. Ale szczerze wierzę, że będzie lepiej.
– Jak myślisz, jakie ekspansje są najbardziej realne w ciągu najbliższych dwóch lat?
– Myślę, że bardzo realna jest druga runda w Wielkiej Brytanii. Kibice domagają się Manchesteru i organizatorzy także doskonale zdają sobie sprawę, że to jest bardzo ekscytujący tor i generalnie dobre miejsce, żeby pojawić się z cyklem. Oczywistym kierunkiem, o którym Discovery mówi wprost, są Antypody. Akurat australijskie rundy nie generowały jakiegoś przesadnego zainteresowania, ale są na to tyle zakorzenione w historii żużla, że głupio byłoby tam nie spróbować wrócić z rywalizacją o najlepszego żużlowca globu. Z tego co wiem, to właściciele poszczególnych ośrodków w Australii nie byli aż tak zainteresowani organizacją, jak można było się spodziewać. To jeden z głównym powodów, przez które nie udało się tam na razie powrócić. Ale myślę, że to wydarzy się prędzej niż później. Kolejnym, oczywistym kierunkiem są Stany Zjednoczone. Tam jest mnóstwo obiektów, na których można by usypać sztuczny tor i przeprowadzić rundę Grand Prix. Są też oczywiście tory naturalne jak np. pięknie położona Ventura. Nie wydaje mi się jednak, żeby cykl tam zawitał. Infrastrukturalnie to miejsce nie prezentuje się najlepiej i potrzebne byłyby bardzo duże inwestycje. Z lokalizacji europejskich, to całkiem logicznym rynkiem wydaje się Francja. Nie dość, że wiele osób z Discovery pochodzi z Francji, to proporcjonalnie do innych państw tamtejszy speedway rozwija się bardzo dobrze. Kto by pomyślał jeszcze 15 lat temu, że będzie tam liga. Powoli, bo powoli, ale wszystko idzie tam w dobrą stronę i myślę, że Discovery ten powoli rosnący popyt na żużel we Francji wykorzysta w przyszłości.
– Wracając do Gorzowa. W piątek odbędzie się także runda przeznaczona dla juniorów. Po rywalizacji w Pradze, trzej Polacy zajmują całe podium w klasyfikacji generalnej. Mateusz Cierniak to główny kandydat do zdobycia IMŚJ i tym samym obrony tego tytułu? Czy oprócz rodaków (Bartłomiej Kowalski i Damian Ratajczak) ktoś może mu w tym zagrozić?
– Myślę, że Polacy zdominują w tym roku ten cykl. W ogóle nie zdziwię się, jeśli obsada wyścigu finałowego w Gorzowie będzie identyczna jak w Pradze. Mateusz Cierniak to oczywisty kandydat. Bartek Kowalski tak samo. Ponadto ostatni mecz ligowy pokazał, że radzi sobie tam świetnie. Damianowi Ratajczakowi na stadionie im. Edwarda Jancarza jeździ się jeszcze lepiej niż w Lesznie. Myślę, że tym razem zawodnik Fogo Unii nie będzie musiał modlić się, czy siedem punktów wystarczy do awansu, tylko bardzo pewnie zamelduje się w półfinałach. Czwarty w Pradze był natomiast Mathias Pollestad, dla którego Gorzów to domowy obiekt. W porównaniu do swoich konkurentów poznał go już na pewno dużo lepiej. Myślę, że udowodni swój potencjał, który, jak zapewniają przedstawiciele Stali, jest ogromny. Z perspektywy całego cyklu dla Polaków największym zagrożeniem byłby Francis Gusts. Niestety, przez upadek w lidze szwedzkiej nie wystartował w Pradze i szans na medal już nie ma. Mam nadzieję, że jakkolwiek ten turniej się nie ułoży, to w klasyfikacji generalnej będzie ścisk i wszystko rozstrzygnie się na legendarnym, dosyć trudnym technicznie torze w Vojens.
– Mówi się o stadionie im. Edwarda Jancarza, że jest bardzo wymagający obiekt i potrafi dać zawodnikowi bardzo wiele w kontekście rozwoju i poprawy techniki. Wydaje się zatem, że wybór Gorzowa jako jednej z trzech aren SGP2 w tym sezonie to dobry wybór.
– Jak najbardziej. SGP2 powinno być organizowane na torach, które się od siebie różnią, ale przede wszystkim premiują technikę i umiejętności bardziej, niż dopasowanie sprzętu. Zresztą, w zeszłym roku juniorzy też nie mieli łatwego zadania ze względu na warunki panujące na torach w Pradze czy Cardiff. Myślę, że jeśli chodzi o dobór lokalizacji w SGP2, to jest w porządku i nie ma na co narzekać.
– Byłem szczerze zauroczony tamtymi zawodami. Myślę, że wielu osobom, nie tylko mnie, otworzyły oczy, że motocykle o pojemności 250cc. to już nie zabawki dla małych chłopców, a maszyny, na których ci aspirujący chłopcy mogą zrobić świetne widowisko. Ta runda SGP3 była lepsza niż niejeden mecz ligowy na Olimpijskim. Dźwięk był gorszy i czasy trochę wolniejsze, ale nie ma to większego znaczenia. Kilku zawodników pokazało się ze świetnej strony. Duńczyk Mikkel Andersen wygrał, ale moje serce skradł Kacper Mania z Leszna. Pokazał, że mimo młodego wieku ma ogromne serducho do walki. Drugim takim zawodnikiem był Czech Adam Bednář, który już w tym sezonie przesiadł się na klasyczny motocykl. Rok temu pokazał się ze świetnej strony, dużo lepszej, niż wskazywał na to suchy wynik.
– Za Tobą już prawie półtorej roku pracy przy Grand Prix. Jak oceniasz to doświadczenie i gdzie czujesz się najlepiej? W parku maszyn jako reporter, w budce komentatorskiej czy studiu w Warszawie?
– Oceniam to doświadczenie mega pozytywnie. Cykl Grand Prix miał szczególne miejsce w moim sercu odkąd zacząłem interesować się żużlem. Mam wielkie szczęście, że mogę pracować przy nim odkąd Eurosport przejął prawa do transmisji. Co do roli – każda jest fajna, aczkolwiek najtrudniejsze jest bycie reporterem w parku maszyn. Musisz być cały czas aktywny, wyciągać żużlowców do wywiadów, a przecież większość nie ma ochoty z Tobą gadać, bo są skupieni na zawodach. A ty musisz co cztery biegi, a nawet nieraz częściej, przeprowadzić z kimś rozmowę, starając się, żeby była banalna, ale jednocześnie mając na względzie, że zawodnik w trakcie zawodów nie ma ochoty przesadnie się otwierać. Jest to trudne i dosyć niewdzięczne, chociaż satysfakcjonujące. Gdybym miał wybrać jedną rzecz, która sprawia mi najwięcej frajdy, to pewnie komentowanie z Michałem Korościelem. Ale tak naprawdę lubię każdą rolę, ponieważ siedzenie w studiu też jest bardzo przyjemne. Piotra Protasiewicza bardzo cenię jako eksperta. Ma ogromną wiedzę, dystans do siebie i poczucie humoru, a przy okazji umie się ładnie wypowiadać, więc praca z nim jest super. Z Grzegorzem Walaskiem rok temu też rozmawiało się bardzo przyjemnie. W tym sezonie studio prowadzi Sebastian Szczęsny, który ma gigantyczne doświadczenie wyniesione z pracy przy skokach narciarskich. Efekt jest taki, że niezależnie w jakiej roli – zawsze jadę na zawody z bardzo dużym uśmiechem.
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!