Osiem punktów i jedno „oczko” bonusowe zapisał na swym koncie Dan Bewley podczas zeszłotygodniowej potyczki z tarnowską Unią. Rudowłosy Brytyjczyk ponownie pokazał się z dobrej strony, prezentując na torze styl podobny do tego, który prezentował w połowie zeszłego sezonu.
Rybniczanie nie mieli większych problemów z pokonaniem spadkowicza z PGE Ekstraligi. Wygrana różnicą osiemnastu punktów na własnym owalu tylko przypieczętowała awans „Rekinów” do wielkiego finału Nice 1. Ligi Żużlowej. W nim, podopieczni Piotra Żyto zmierzą się z TŻ Arged Malesa Ostrovią Ostrów Wielkopolski, i są zdecydowanym faworytem ostatecznej rozgrywki. Jak swój występ przeciwko „Jaskółkom” ocenia Bewley, oraz z jakim nastawieniem uda się on stadion przy ulicy Piłsudskiego 64? – Jeździło mi się całkiem nieźle. Tor trochę się zmieniał podczas trwania zawodów, musieliśmy ciągle poszukiwać nowych rozwiązań, żeby być wciąż odpowiednio szybkim i skutecznym. Taki jest jednak żużel, musisz być czujny i skoncentrowany na sto procent przez cały mecz, by uzyskać dobry wynik. Jedziemy teraz do Ostrowa, gdzie do tej pory nie miałem okazji startować. Jestem jednak dobrej myśli przed finałem, z pewnością zobaczę kilka spotkań, by nieco przybliżyć sobie geometrię tamtejszego owalu, podpatrzeć, jakimi ścieżkami warto jeździć a których lepiej nie wybierać. Mam nadzieję, że znajdę się w składnie na mecz i pomogę w awansie Rybnika do PGE Ekstraligi – przyznał Bewley w rozmowie z portalem speedwaynews.pl zaraz po zakończeniu spotkania z Unią Tarnów.
Nasz rozmówca okazał się objawieniem zeszłego sezonu Nice 1. Ligi Żużlowej. Brytyjski zawodnik oczarował kibiców „zielono – czarnych” swą jazdą i lekkością, z którą przychodziło mu zdobywanie punktów z bardziej doświadczonymi zawodnikami. Gdy wydawało się, że Bewley stanie się, zaraz po Worynie i Batchelorowi, trzecią „strzelbą” rybnickiego ROW-u, z Wysp Brytyjskich nadeszła mrożąca krew w żyłach wiadomość, o koszmarnej kontuzji 20-latka. Złamana kość udowa lewej nogi w dziewięciu miejscach, uraz nadgarstka oraz barku. Diagnoza brzmiała jak wyrok, który o mało nie skończył się kalectwem. Olbrzymią pracę wykonali wówczas lekarze z mikołowskiego Centrum Indywidualnej Terapii, którzy dokonywali niemalże cudów, by postawić Brytyjczyka na nogi. Sztuka ta się ostatecznie udała i Bewley powrócił w tym sezonie na rodzime oraz polskie tory, powoli zapominając o koszmarnym karambolu. Jak, po nieco ponad roku od feralnego zdarzenia, czuje się Syn Albionu? – Nie odczuwam już podczas jazdy zbyt wielu skutków tamtej kontuzji. Wiem jednak, że przed wypadkiem byłem znacznie lepszym zawodnikiem, czuję sam po sobie, że to jeszcze nie jest to, co chciałbym prezentować. Przede mną wciąż daleka droga do tego, by powrócić do „dawnego” siebie, do miejsca, w którym byłem zanim się połamałem. Powolutku, z zawodów na zawody czuję progres, jednak tak jak wspomniałem, nie zadowala mnie jeszcze do końca prezentowany przeze mnie poziom.
Przed sezonem, oraz w jego trakcie, wiele kontrowersji wzbudzała obecność Bewleya we wrocławskim parku maszyn, podczas spotkań tamtejszej Sparty. Brytyjczyk towarzyszył wówczas Maxowi Fricke, którego z kolei wspierał Mark Courtney. Nie od dziś wiadomo, że trio te dogaduje się doskonale, a fakt, że Bewley wraz z Australijczykiem wspólnie bronią barw Belle Vue Aces, tylko cementuje ich przyjaźń. Oliwy do ognia (jednak nie tej, z herbu wrocławskiego klubu) dolewał jeszcze fakt, iż Brytyjczyk długo nie był oficjalnie zgłaszany do żużlowej centrali jako pełnoprawny zawodnik rybnickiego ROW-u. Po kilku tygodniach spekulacji, odnośnie ewentualnych przenosin rekonwalescenta do stolicy Dolnego Śląska, sam zainteresowany postanowił przeciąć wszelkie wątpliwości i zgłosił chęć do dalszych startów w „zielono – czarnych” barwach. Słuchając słów uśmiechniętego od ucha do ucha Brytyjczyka, trudno nie wątpić w słuszność podjętej przez niego decyzji. – W Rybniku czuję się świetnie. Ludzie tutaj są wspaniali, dopingują nas, wspierają w dobrych i złych momentach, jeżdżą na wszystkie mecze wyjazdowe. Po prostu kochają ten klub a my chcemy im za to podziękować dobrą jazdą na torze. Nawierzchnia w Rybniku też jest doskonała, pozwala na ofensywną jazdę, można atakować zarówno po zewnętrznej jak i ścinać przy „kredzie”, co zapewnia dobre widowisko. Mamy świetną drużynę, każdy każdemu pomaga, jeden drugiemu zawsze jest w stanie coś doradzić, wyjaśnić. To samo tyczy się sztabu trenerskiego czy zarządu. Dobrze być w Rybniku.
Końcówka sezonu, która nieuchronnie nadciąga nad polskie stadiony, zapoczątkuje niebawem tradycyjną już karuzelę transferowych spekulacji i doniesień, niekoniecznie mających wiele wspólnego z prawdą. Kibice z całej żużlowej Polski rozpoczną za chwilę swego rodzaju „sezon na busa”, czyli licytację na to, który pojazd oblepiony inicjałami danego zawodnika „zakotwiczy” akurat pod klubowym biurem, w celu dogrywania kontraktowych niuansów. Nie da się ukryć, że zawodnicy pokroju Bewleya, będą łakomym kąskiem dla wielu klubów z żużlowej elity, a to ze względu na warunki, jakie Brytyjczyk spełnia, by wystawiać go w spotkaniach pod numerem ósmym bądź szesnastym. Po spotkaniu z tarnowskimi „Jaskółkami” zapytaliśmy naszego rozmówcę o plany na przyszły sezon i o to, czy jest gotów, by pozostać w ekipie z Górnego Śląska na kolejny sezon. – Myślę, że jest jeszcze na to za wcześnie, by podejmować takie decyzje. Przed nami jeszcze finał z Ostrowem, który chcemy oczywiście wygrać i awansować. Naprawdę chcemy tego awansu. A co będzie potem? Zobaczymy. Nie jestem do końca pewny, czy to odpowiedni czas dla mnie, by znaleźć się w PGE Ekstralidze. Po finale będzie przed nami długa zima i wtedy wspólnie zastanowimy się, jaką podjąć decyzję – zakończył niezwykle tajemniczo rozmowę z portalem speedwaynews.pl Dan Bewley.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!