Mikkel Michelsen może mieć mieszane odczucia odnośnie sezonu 2018. Indywidualnie otarł się on o podium Indywidualnych Mistrzostw Europy, drużynowo w Polsce jego Zdunek Wybrzeże Gdańsk zajęło dopiero szóste miejsce w Nice 1. Lidze Żużlowej.
Jeśli chodzi o udział w cyklu Speedway Euro Championship to w ostatecznym rozrachunku był on bardzo blisko zajęcia miejsca na podium. Do tego zabrakło mu tak naprawdę jednego „oczka” i choć przed finałowymi zmaganiami mało kto stawiał go w gronie faworytów, to jednak pokazał on, że należało się z nim liczyć do samego końca. – To był dla mnie trochę mieszany sezon. Miałem kontuzję, wystąpiło kilka innych spraw. Ogólnie był on jednak dla mnie dobry, „latałem” w Polsce, również w Danii. Oczywiście nie udało mi się wywalczyć medalu Indywidualnych Mistrzostw Europy, co jest rozczarowaniem, pokazałem jednak, że warto, abym jeździł w tym cyklu. Dzień po zawodach można stwierdzić, że czwarte miejsce, które zająłem jest w porządku. Krótko po ostatnim finale byłem jednak rozczarowany i sfrustrowany. Tak to jednak już bywa. Sezon był jednak dobry, zmierza on już do końca. Zostało mi kilka imprez, a po nich nastąpi mocno zasłużona przerwa – powiedział obiektywnie o swoich występach w SEC, Mikkel Michelsen.
Czwarte miejsce jest często najgorszym dla sportowców. Nie należy jednak zapominać, że za jego plecami uplasowało się wiele znanych nazwisk, dlatego być może to dobra pozycja do ataku na wyższe lokaty w przyszłym sezonie. Przypomnijmy, że udział w finałach przyszłorocznych Indywidualnych Mistrzostw Europy zapewniła sobie pierwsza piątka tegorocznej klasyfikacji końcowej. – Czwarte miejsce wkurza zdecydowanie najbardziej. Było tak blisko do podium, wciąż jednak tak daleko. Taki jest jednak żużel i tak po porostu czasami się zdarza – dodał krótko.
W 4. finale tegorocznej serii Speedway Euro Championship Michelsen prezentował się bardzo dobrze. W serii zasadniczej to jego akcje budziły najwięcej emocji i rozgrzewał on nimi nieco znudzoną wcześniej publiczność na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Przed biegiem barażowym to właśnie on dokonywał pierwszy wyboru pola startowego. Gdy zdecydował się na pierwsze, wydawało się, że droga do finału stoi otworem. W nim wystarczyłby punkt i starłby się on w biegu dodatkowym o brąz z Robertem Lambertem. Tak się jednak nie stało i po barażu do wyścigu finałowego awans uzyskali Jarosław Hampel i Antonio Lindbaeck. Zwłaszcza walka z tym ostatnim mogła się podobać i choć była ona twarda, to nie zostały przekroczone pewne granice. – Szczerze, to w czasie zawodów drugie pole startowe zrobiło się naprawdę bardzo dobre i stawało się jeszcze lepsze. Być może wybrałem źle, jednak w takich sytuacjach każdy punkt jest niezwykle ważny. Zawsze decydujesz się na pole, które w odczuciu jest bezpiecznym wyborem. Wybrałem pierwsze, to nie zadziałało. Jarek był bardzo dobry ze startu, zamknął mnie w pierwszym wirażu, przez co straciłem szybkość na inauguracyjnym okrążeniu. Następnie Anton miał miejsce, aby wyprzedzić mnie po zewnętrznej. Było to zatem nieco nieszczęśliwe. Jesteśmy z Antonem dobrymi kolegami, naciskałem go mocno przez dwa okrążenia, nigdy nie „wpakowałbym” go w bandę, jednak zamierzałem cały czas nękać go atakami. Gdyby to był ktoś inny, prawdopodobnie pojechałbym trochę ostrzej. Anton był po prostu ode mnie szybszy i musiałem pozwolić mu mnie wyprzedzić – skomentował zaistniałą sytuację.
Włodarze polskiego klubu Duńczyka z pewnością liczyli na lepszy wynik w zakończonych rozgrywkach Nice 1. Ligi Żużlowej. Po udziale w finale ubiegłorocznych zmagań apetyty były spore. Wszyscy jednak musieli obejść się smakiem, gdańszczanie zakończyli bowiem rozgrywki na szóstym miejscu. O takim, a nie innym obrocie sprawy, zdecydował słabszy początek sezonu. Później, gdy wszyscy punktowali na właściwym poziomie, było już znacznie lepiej. – Wynik drużyny z Gdańska jest tak naprawdę bardzo rozczarowujący. Na początku sezonu nie wszystko po prostu zadziałało. Obudziliśmy się nieco pod jego koniec i pokazaliśmy, jaki właściwie potencjał mieliśmy, było jednak tak naprawdę za późno. Czułem, że mieliśmy solidną drużynę. Nie będę wymieniał nazwisk. Dosyć niestabilne było jednak to, że kilku zawodników dobrze punktowało, a inni nie. Pod koniec sezonu wszystkim to już wychodziło i wygrywaliśmy spotkania. Pojechaliśmy do Lublina i tam zwyciężyliśmy, nikt się tego nie spodziewał. Wynik jest jednak dla Wybrzeża rozczarowujący, ale jest tak, a nie inaczej – podsumował sezon ligowy w Polsce.
Jeśli o występy Michelsena, nie ma on jednak prawa narzekać. Był solidnym oparciem drużyny i niejednokrotnie to właśnie dzięki jego postawie gdańszczanie wychodzili obronną ręką. W sporcie drużynowym, jakim jest żużel, to jednak nie wystarczyło. – Jeśli spojrzymy w statystyki, to był dla mnie najlepszy sezon w Polsce. Byłoby cudowanie zakończyć go wygraniem ligi lub co najmniej udziałem w finale z Wybrzeżem. Tak się jednak nie stało i nie możemy z tym już nic zrobić.
Zawodnik ten miał solidne wsparcie w Zdunek Wybrzeżu w swoich rodakach – Andersie Thomsenie i Mikkelu Bechu. Kibice nazwali wymienioną trójkę nawet „duńską mafią”. Takie określenie przyjęło się nieco powszechniej, jednak często punkty Duńczyków miały znaczny wpływ na końcowy wynik drużyny. – Fani nazywają nas właśnie „duńską mafią”. Dobrze sobie w tym roku radziliśmy. Anders, Mikkel i ja, zdobywaliśmy sporo punktów i mocno naciskaliśmy przez cały sezon. To jednak sport drużynowy, każdy musi punktować, nie potrzebujemy jednego, czy dwóch zawodników z kompletami. Wszyscy muszą wykonywać swoje zadanie. Statystyki i analizy nie mają zatem tak naprawdę znaczenia. Dobrze jest widzieć, że miało się dobry sezon i zdobyło sporo punktów, ale ponieważ to sport drużynowy, chcieliśmy, aby nasz zespół radził sobie dobrze. Tak się jednak nie stało – skwitował lider gdańskiej drużyny w sezonie 2018, Mikkel Michelsen.
źródło: inf. własna
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!